Oddech
"Uwolnienie" - aut. Zenon Fajfer - reż. Kuba Kowalski - Wrocławski Teatr Współczesny: 28.10.2023 r.Na początku był letarg. Najnowsza sztuka Zenona Fajfera rozkręca się bowiem niespiesznie, poczynając od blisko dwuminutowego preludium, dręczącej pauzy wyobraźni, gdzie nie dzieje się, pozornie, nic, a uwaga coraz bardziej zniecierpliwionego widza jest skoncentrowana na bezludnej scenie z wszechogarniającą czerwoną materią – może kurtyną, a może całunem, w każdym razie oczywistą barierą oraz bezobsługową perkusją, dźwięczącą z rzadka i nader niespodzianie. Jest tam też i lustro w postaci gigantycznej video supraporty – przedstawiającej portret widowni we wnętrzu, konterfekt bezruchu i ciszy. Niedziania się. Nieprzedstawienia.
Dramat Fajfera jest precyzyjnym, partyturowym wręcz zapisem procesu zmiany, przełamania, przezwyciężenia tego, co zdaje się immanentne i nie do pokonania. Jest też wnikliwą wiwisekcją oczekiwania, a raczej trwania – tej chcianej/niechcianej dominanty życia, owego ukąszenia beckettowskiego, szczodrego zaczynu konformizmu pomieszanego z fatalizmem. W wygodnych dla konfatalisty proporcjach. Tego schaefferowskiego „zawsze się czeka", wyglądania kto pierwszy, kto zacznie, kto się odważy. To także studium relacji widz – aktor, przecież przez znaczącą część spektaklu widownia jest sceną, a aktorzy są na niej pomieszani z publicznością, tej jakże fundamentalnej relacji zaniechanie-czyn, w życiu i w teatrze.
Jakże często i tu i tam trwamy beznadziejnie wtłoczeni w fotele, owe stołki będące, jak w trakcie spektaklu słyszymy, emblematem losu, formą dogodnej wymówki, pozwalającą, z komfortowej pozycji w loży szyderców, na licytację kto pierwszy się wstrzyma, kto skutecznie oddali od siebie widmo decyzyjności. Trwamy całe życie na d..., na czterech wiecznie siedzących literach, będących oczywistym antonimem odwagi i sprawczości, spoczywamy na magnetyzujących laurach, często zagubieni, samotni, pogrążeni tyleż w egzystencjalnym strachu, co bezpiecznej, niezobowiązującej pustce, opancerzeni agresywnym resentymentem, szukający przyczyny owego stanu rzeczy nie tam gdzie trzeba, obwiniających zań wszystkich poza sobą. Poza prapolska – inherentna, irytująca, inna inaczej.
Na szczęście autor nie pozostawia widza bez otuchy, dbając o emocjonalną równowagę w tym błyskotliwie napisanym, sarkastyczno–empatycznym eseju o istocie teatru, przestrzeni artystycznej i intelektualnej prowokacji, równie wymagającym dla twórcy, co odbiorcy, będącym w istocie formą ucieczki od opresji, oderwania od uwierającej rzeczywistości, odlotu po prostu. Pytania nie pozostają tu bez odpowiedzi, a wszechogarniające początkowo chaos, kakofonia, swary, chamstwo, kłamstwo i kłótnie są zrównoważone tchnieniem nadziei. Subtelnym, aksamitnym, gdzie „ja" powoli skleja się w „my", a nadzieja materializuje się w ostrożnym dialogu, empatycznej grze w słowa, wypierającej wsobność i osobność, w tej jakże krzepiącej finałowej sekwencji, gdy ośmielone przez sygnalistów czynu poprzez słowo jednostki idą w stronę wyzwalającego światła, przezwyciężając atrofię woli, przechodząc na drugą stronę kurtyny, tego niematerialnego muru z krzykliwej materii utkanego. W jedynie sensownym kierunku, odwrotnym do dotychczas obranego. Samodzielnym, suwerennym, swobodnym.
Niezaprzeczalny sukces wrocławskiej inscenizacji, poza pionierskim w warstwie narracji tekstem, odważnie odwracającym proporcje w relacji widownia – scena, to zasługa tyleż dyskretnej co dynamicznej reżyserii Kuby Kowalskiego, perfekcyjnie prowadzącego siedemnastoosobowy zespół w niełatwej, nowatorskiej przestrzeni realizacyjnej. Aktorki i aktorzy, bez wyjątków, grają znakomicie. Nie można zatem nie wymienić ich wszystkich. Anna Błaut, Zina Kerste, Anna Kieca, Ewa Niemotko, Ewa Niemotko, Beata Rakowska, Jolanta Solarz-Szwed, Magdalena Taranta, Lina Wosik, Mariusz Bąkowski, Krzysztof Boczkowski, Rafał Cieluch, Maciej Kowalczyk, Przemysław Kozłowski, Tadeusz Ratuszniak, Maciej Tomaszewski, Grażyna Młynarska, Mikołaj Siemionek i Mirosław Siwek prezentują na deskach Współczesnego prawdziwie kunsztowny warsztat. Na duże uznanie zasługuje skondensowana scenografia Kornelii Dzikowskiej i Maksa Maca oraz zwierciadlane projekcje video autorstwa Natana Berkowicza i Antoniego Grałka, bez których spektakl utraciłby logikę przesłania i moc wyrazu.
„Uwolnienie" to dramat wyjątkowy, przebogaty w znaczenia, napisany w ukłonie dla widza, który jest tu najważniejszy. Jest dlań zaproszeniem i zobowiązaniem jednocześnie. To inscenizacja intrygująco-irytująca, niepozostawiająca nikogo obojętnym, zadająca pracę domową. Ustawiczną i uważną. Nie sposób nie przywołać tu Wyspiańskiego, nie tylko w tle tytułu. Są tu bowiem inne subtelne tropy - odchocholenia, zdjęcia wiekowej klątwy, radości z odkrywania świata po drugiej stronie, odnajdywania nowych sensów, uwolnienia wyobraźni. Widać, że reżyser i autor świetnie się uzupełniają w tym tyleż kameralnym, co monumentalnym odczytaniu stanu polskiej duszy w tak istotnym czasie. Stworzyli przedstawienie mądre, proporcjonalnie rozpięte między dystansem a zaangażowaniem, smutkiem i radością, a przede wszystkim odważne we wszystkich uzusach tego terminu, wolne po prostu.
Zenon Fajfer ma znakomite wyczucie momentu twórczego, co jest rzeczą dramaturgicznie niezwykle rzadką, zdolnością nieledwie profetyczną. Wystawiony prawie dwa lata temu „Odlot", pozostawiał widza z ledwie szczyptą otuchy. „Uwolnienie" zainscenizowane w październiku 2023 roku, miesiącu spełnionych polskich nadziei, ma moc szczególną, dobitnie zwerbalizowaną w ostatnim padającym ze sceny słowie – oddech.
Pozwala widzowi cieszyć się wybudzeniem z letargu, cieszyć się pełną piersią, przede wszystkim tu i teraz, ale ta recepta, na szczęście, nie ma daty ważności...