Odlotowe życie
Boeing, Boeing" - aut. Marc Camoletti - reż. Jan Tomaszewicz - Bałtycki Teatr Dramatyczny w KoszaliniePosiadanie trzech narzeczonych, które są pięknymi stewardessami, może się wydawać świetną sprawą, dopóki nie zaczyna się sypać grafik ich lotów. To jest punkt wyjścia w słynnej farsie, którą widzowie uwielbiają.
„Boeing, Boeing" Marca Camelottiego to najsłynniejsza sztuka tego autora, która w 1991 r. została wpisana do księgi Guinnessa za rekordową liczbę wystawień - 17 500 w 55 krajach świata. Teatry na całym świecie decydują się na jej wystawienie, bo gwarantuje to pewny sukces, przynajmniej frekwencyjny, bo z artystycznym bywa różnie. Tym razem sztukę wystawił Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie.
Bohaterem sztuki jest Maks, młody mężczyzna, który za cel życia postawił sobie dobrą zabawę w towarzystwie pięknych pań. Każdej z nich się oświadczył, ale z żadną nie ma zamiaru się żenić. Korzysta z życia pełnymi garściami i nie zamierza niczego zmieniać. Jego plany ułatwia mu to, że jego narzeczone są stewardessami, więc często są w podróży, a Maks może swobodnie je sobie wymieniać. Pomaga mu w tym zarówno grafik lotów każdej z pań, jak i gospodarz domu Henryk, który umiejętnie ukrywa sprawki swojego pracodawcy oraz lawiruje wśród pań wygłodniałych męskich uczuć.
Farsa to nie jest łatwy gatunek. Trzeba mieć pomysł, dobrego reżysera i dobrych aktorów, którzy staną na wysokości zadania i zrozumieją, że farsę trzeba zagrać poważnie, żeby wyszła dobra i zabawna. W farsie zawsze dochodzi do spiętrzenia niespodziewanych sytuacji, które zaburzają pewien porządek rzeczy, a wysiłki podejmowane w celu wybrnięcia z sytuacji prowadzą do dalszego zapętlenia i jeszcze większej kompromitacji, aż do momentu, w którym w komicznych punktach kulminacyjnych wady zostają odpowiednio upokarzająco i przykładnie ukarane, po czym następuje względnie szczęśliwe zakończenie.
Akcja farsy musi od samego początku rozwijać się błyskawicznie i być budowana precyzyjnie. Próbkę tego mamy w koszalińskim teatrze. Wszystko dzieje się w eleganckim warszawskim salonie Maksa, do którego trafia jego dawny szkolny kolega z prowincji. Bo Maks to typowy „słoik", który chce się odciąć od swoich korzeni i urządzić w nowym świecie od podstaw. Świecie, w którym liczą się pozory, dobre opakowanie, zarówno w kwestii wyglądu, jak i zachowania. Jerzy Dowgiałło świetnie pasuje do tej roli, chociaż niewiele ma do zagrania, jeśli mielibyśmy się doszukiwać jakiejś głębi w jego bohaterze.
No więc do tego eleganckiego salonu z gospodarzem i kucharzem w jednym – Henrykiem – wpadają między lotami trzy stewardessy różnych narodowości i różnych linii lotniczych. Oczywiście, jak to w farsie, są też drzwi do różnych ukrytych pomieszczeń, do których bohaterowie wchodzą i wychodzą, co jest standardowym zabiegiem w tego typu sztukach. Niestety, precyzyjnie poukładane życie Maksa rujnują opóźnienia samolotów i odwołane loty, co powoduje szereg nieprzewidzianych wydarzeń. Panie nie powinny wiedzieć o swoim istnieniu, ale ich spotkania są nieuniknione.
Wszystkie trzy panie w koszalińskim spektaklu grają sprawnie nadając swoim bohaterkom pewne indywidualne cechy. Amerykanka Janet (Adrianna Jendroszek) jest pragmatyczna, patrzy na świat dosyć realnie i sprawia wrażenie najmniej uzależnionej od Maksa. Nawet zwierza się jego koledze, że wcale nie zamierza wyjść za Maksa, a pierścionek zaręczynowy można sobie ponosić.
Jola (Bernadetta Burszta) to Polka, więc aktorka obdarza ją lekkim romantyzmem, chociaż nie pozbawia realnego spojrzenia na świat. Wydaje się być najbliższa mentalnie i emocjonalnie Maksowi, jak na rodaczkę przystało.
Najbardziej zaskakuje Katarzyna Lenarcik-Stenzel jako Niemka Johanna. Buzująca skrywaną namiętnością w poszczególnych scenach wyrzuca z siebie emocje niczym wulkan lawę. Zaskakująco nieprzewidywalny kontrast do stereotypowego wyobrażenia Niemek. Aktorka rysuje tę postać grubą kreską, może chwilami za grubą, ale skoro jest to wbrew stereotypom, można to zaakceptować.
Mimo że spektakl był reklamowany przede wszystkim twarzami pań, to jednak cały show w tym przedstawieniu kradną panowie.
Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się Wojciech Rogowski jako Henryk. W innych realizacjach pojawia się gosposia Nadia, ale w Koszalinie została ona zastąpiona Henrykiem. I jest to strzał w 10. Każdy tekst Henryka jest genialny, co akurat jest zasługą tłumacza sztuki Bartosza Wierzbięty (słynne tłumaczenie „Shreka"), ale podanie tekstu to już zasługa aktora. Aktor idealnie się odnajduje w tej roli, w zasadzie to na nim skupia się uwaga widza, kiedy tylko pojawia się na scenie. Obdarza swojego bohatera spokojem, ironią, umiejętnością dostosowania się do każdej sytuacji. Jest niczym grecki chór komentujący wydarzenia, ale w tym wydaniu są to komentarze dowcipne podane w taki sposób, że biją na głowę emocjonalne szaleństwa i wygibasy pozostałych aktorów.
Drugim ciekawym bohaterem jest Paweł Marcina Tomaszewskiego. Dawny kolega Maksa z Koszalina, na początku zagubiony w Warszawie, wplątany w sieć intryg swojego kolegi, zaczyna się przeobrażać, wydobywając z siebie nierozpoznane wcześniej potrzeby i emocje. Zahukany Paweł, intrygujący na rzecz przyjaciela, pewny siebie Paweł, chwilami niemal ostry – to wszystko jest bardzo udanym popisem aktorskim. A do tego aktor ma dobrą dykcję, co widać szczególnie w scenach, kiedy musi mówić dużo różnych bzdur, żeby kryć przyjaciela.
W spektaklu pojawiają się pewne lokalizmy, które zdarzają się w spektaklach granych, jak to się brzydko mówi „na prowincji", czyli odwołania do pewnych miejsc znanych widzom. Ja tego zabiegu nie lubię, bo jest robiony pod publiczkę i często niezrozumiały przez osoby spoza miasta. Ma sens tylko wtedy, kiedy cały spektakl opowiada o lokalnych miejscach czy historiach. No, ale cóż, publiczność oczywiście się śmiała.
Farsa to gatunek, który ma bawić, ale ma też pokazać pewne przywary ludzkie, ich niedoskonałości lub cechy negatywne. Ja zwróciłam uwagę na jedną rzecz:
„Mówię ci stary. To towar sprawdzony, wybrany, wyselekcjonowany przez linie lotnicze" – mówi Maks do Pawła. Jeżeli już robimy z faceta rzucającego takie seksistowskie teksty bohatera, to chociaż miejmy świadomość tego, co on sobą reprezentuje. Wyjdźmy z teatru z jakąś refleksją, a nie tylko z pustym śmiechem, żeby nie powiedzieć rechotem.
__
Obsada: Bernadetta Burszta - Jola, Adrianna Jendroszek - Janet, Katarzyna Lenarcik-Stenzel - Johanna, Jerzy Dowgiałło - Maks, Wojciech Rogowski - Henryk, Marcin Tomaszewski – Paweł.
Reżyseria: Jan Tomaszewicz, autor: Marc Camoletti, przekład: Bartosz Wierzbięta, scenografia: Wojciech Stefaniak, kostiumy: Beata Jasionek, opracowanie muzyczne: Tomasz Ogonowski, foto: Izabela Rogowska, autor plakatu: Legancko studio.
Premiera 4 stycznia 2025.