Ostatnia lekcja śpiewu

„Callas. Master Class" - reż. Robert Talarczyk - Opery Śląskiej w Bytomiu

Opera Śląska zainaugurowała 76. sezon artystyczny niebanalnym spektaklem „Callas. Master Class". Najnowsza premiera to bardzo kameralne widowisko. Na scenie nie zobaczymy armii tancerzy i tuzina śpiewaków, a miejsce orkiestry zajął pianista... Jakże nastrojowo i intymnie!

Życie Marii Callas to opowieść o brzydkim kaczątku, które przemieniło się w pięknego łabędzia, na którego wszyscy spoglądali pożądliwym wzrokiem. Ot, gotowy scenariusz na nie jeden film. Jej życiorys zainspirował w 1995 roku amerykańskiego dramaturga Terrence'a McNally'ego do napisania sztuki „Master Class". Premiera spektaklu miała miejsce w marcu tego samego roku w Philadelphia Theatre Company. Z kolei polska odsłona spektaklu w reżyserii Andrzeja Domalika odbyła się 16 września 1997 roku w warszawskim Teatrze Powszechnym. Teraz przyszedł czas na wersję bytomską.

Realizacji bytomskiej interpretacji sztuki McNally'ego podjął się Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach, a kostiumy zaprojektowała popularna polska projektantka, Gosia Baczyńska, która współpracuje na co dzień m.in. z Operą Narodową. Stroje doskonale podkreślają charakter bohaterów. Wyniosła Callas ubrana jest w nienaganną garsonkę, a jej szyję zdobi sznur pereł, młodziutka i niewinna Sophie ma barwną suknię, łączącą różne desenie, faktury i materiały, przypominającą kształtujący się charakter artystki in spe, z kolei charakterna Sharon – balową suknię, której nie powstydziłyby się największe domy mody, a Anthony - barwny jumpsuit, przywodzący na myśl nieco sceniczny entourage Elvisa Presleya. Wszystko wpisuje się w realia epoki, w której osadzona została sceniczna akcja.

Akcja spektaklu osadzona została na początku lat 70-tych, kiedy Callas wielką sceniczną karierę miała już za sobą. Po latach pracy i wyrzeczeń zostały jej tylko wspomnienia, bagaż doświadczeń, przydomek „La Divina" i... złamane serce. Spotkanie ze studentami sprawia, że wracają demony przeszłości. Bohaterka kluczy po zakamarkach pamięci i wyciąga na światło dzienne najsmutniejsze zdarzenia. – Żyjemy dla braw. Często aplauz jest wszystkim, co mamy – przyznaje Callas, odsłaniając ponure strony losy artysty, bowiem spektakl ten opowiada także o kondycji śpiewaków oraz cieniach i blaskach życia na świeczniku. Wrażenie balansowania na granicy dwóch światów i ich przenikania się potęgują projekcje, za które odpowiada Mateusz Znaniecki. Znakomity zabieg! Callas burzy też czwartą ścianę, zapraszając widzów do swojego świata. Nieustannie stara się nawiązywać kontakt z publicznością. Powagę towarzyszącą jej lekcjom przełamuje postać pracownika technicznego, którego zachowanie przypomina postać rodem z komedii slapstickowej (Witold Dewor).

Przechodząc do scenografii, trzeba zaznaczyć, że panuje tu minimalizm. Oczom widza pokazuje się skąpana w mroku scena pozbawiona dekoracji, drewniany podest i ona – „La Divina", „primadonna stulecia"... Maria Callas. Dekoracje? Scenografia? Zupełnie niepotrzebne! Tylko widownia i ona – boska śpiewaczka. Niczego więcej nie trzeba. Wszelkie elementy zdobnicze są tu zbędne, ponieważ clue spektaklu stanowi gra aktorska i wokal.

Gwiazda mediolańskiej La Scali i nowojorskiej Metropolitan Opera choć była niewątpliwie jedną z najjaśniejszych gwiazd na operowym firmamencie, nie zaznała prawdziwej miłości i szczęścia. Jej życie było pełne wyrzeczeń, bólu i fałszywych przyjaciół, a los dotkliwie doświadczał ją na każdym kroku. I to wszystko wybrzmiało podczas 150-minutowego spektaklu.

Joanna Kściuczyk-Jędrusik, która zmierzyła się z rolą Callas, miała zadanie niełatwe. Do tej pory w Polsce zdecydowała się na to jedynie Krystyna Janda i to dwukrotnie! Jednakże o ile Janda jest aktorką dramatyczną, o tyle Kściuczyk-Jędrusik łączy z Callas znacznie więcej, bo pasja do opery i niebanalny głos. Obok divy na scenie pojawia się także Gabriela Golaszewska (Sophie de Palma) - jej chyba najłatwiej było wcielić się w rolę studentki, którą w istocie sama jeszcze jest, Anna Wiśniewska-Schoppa (Sharon Graham) - ubrana w majestatyczną, mieniącą się suknię, przekorną i pewną siebie śpiewaczkę, która nie waha się wyrazić własnego zdania. Z kolei pierwiastek męski reprezentuje Maciej Komandera, który jako Anthony Candolino szybko trafia do łask divy.

Wcielenie się w legendarną postać wyniosłej, niezwykle wymagającej, apodyktycznej i humorzastej artystki, jaką niewątpliwie była „La Divina" to nie lada wyzwanie. Z tego zadania Kściuczyk-Jędrusik wywiązała się koncertowo. Chorzowianka, primadonna Opery Śląskiej, znana bytomskiej publiczności m.in. z roli Halki czy Madama Butterfly wykreowała postać królowej lodu, ale i ludzkich serc, opanowanej, do bólu perfekcyjnej i nie stroniącej od uwag wymierzanym uczniom, którzy brali udział w kursach mistrzowskich organizowanych w nowojorskiej Julliard School of Music na początku lat 70-tych, czyli tuż po jej kryzysie wokalnym. Jednak wszystkie te małe złośliwości, na które pozwala sobie bohaterka nie mają na celu ośmieszenia uczestników jej Master Class. Nie. Artystka dzieli się z adeptami sztuki operowej doświadczeniem, a szybko okazuje się, że dzięki umiejętnie wbijanym szpilkom poziom artystyczny prezentowany przez studentów rośnie.

Choć spektakl wystawiono na operowych deskach, sama Callas nie zaśpiewała ani jednej nuty. Poucza innych, pokazuje, jakie pozy przybierać, jak czytać partyturę i co należy wiedzieć o sytuacji bohatera, ale niczym zaklęta konsekwentnie odmawia śpiewania. Śpiewają za to jej uczniowie, dzięki temu ciszę przewiercającą umysł na wskroś przerywa piękna aria „Ah, non credea mirati" Aminy z „Lunatyczki" Belliniego w wykonaniu Gabrieli Gołaszewskiej, czy przejmująca aria „Vieni, t'affretta" z „Macbetha" Verdiego Anny Wiśniewskiej-Schoppy i „Recondita armonia" z „Toski" Pucciniego w interpretacji Macieja Komandery – a wszystkie pełne dramatyzmu, determinacji, ale i smutku i samotności.

Pojawiają się także momenty refleksji, zadumy – i wówczas wizerunek lodowej królowej udaje się nieco ocieplić. Podczas osławionych lekcji mentorka odbywa podróż do przeszłości. Z dystansu dokonuje analizy własnego życia. Obserwując zmagania młodych śpiewaków z materią i formą, Callas odbywa podróż w głąb własnego jestestwa. Przed oczami pojawiają się obrazy z jej życia. Dzięki retrospektywom, którym towarzyszą nastrojowe wizualizacje, poznajemy bliżej bohaterkę dramatu istnienia. Towarzyszymy jej niczym podglądacze podczas kłótni z podstarzałym mężem Giovannim Battistą Meneghinim, który traktuje ją przedmiotowo, (w zamian za nobilitację, klasę, którą dzięki niej nabywa, oferuje jej bogactwo) i awantur z kochankiem - Aristotelesem Onassisem...

„Callas. Master Class" to wyjątkowy spektakl teatralno-muzyczny. Kameralny, oniryczny, wzruszający i opowiadający poruszającą historię operowej bogini, której życie osobiste było dalekie od ideału. To nieoczywiste widowisko doskonale wpisuje się w trudny, pandemiczny sezon artystyczny. Przypomina o wielkiej postaci świata operowego, ale w sposób niecodzienny. Otóż, w opowieści o życiu Callas z jej ust nie pada ani jedna nuta. Podobnie jak w objętym pandemią świecie, kiedy zarządzono zamknięcie wszystkich instytucji kultury. Teraz świat kultury powoli budzi się z „koronawirusowego snu". Tak zainaugurowany sezon z pewnością będzie wyjątkowy!

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
9 września 2020
Portrety
Robert Talarczyk

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia