Petr Zelenka na serio

Diabeł według Petra Zelenki. "Bracia Karamazow" to nie jest kino w stylu Petra Zelenki, jakiego znamy. Tym razem reżyser serwuje nam poważniejszy ton spod znaku Dostojewskiego. Fani czeskich komedii mogą poczuć się zawiedzeni.
Mam wrażenie, że Zelenka zrobił ten film przede wszystkim dla... spektaklu. Zafascynowało go przedstawienie praskiego teatru Dejvické w reżyserii Lukáša Hlavici i postanowił dać temu wyraz. Moim zdaniem "Bracia Karamazow" to swoistego rodzaju wyznanie miłości i podziwu dla tej właśnie sztuki. Wydaje się, jakby reżyser nie chciał uronić z niej ani słowa. Bo przecież Dostojewski dotyka najważniejszych spraw: każe nam zrobić rachunek sumienia, pyta o istnienie Boga i o zbawienie ludzkiej duszy. Nie jest lekki, łatwy i przyjemny, jak to często bywa w czeskich komediach. Ale sięga głębiej. "Bracia Karamazow" w scenerii Nowej Huty. Grupa praskich aktorów przyjeżdża do krakowskiej Nowej Huty, żeby wystawić tam "Braci Kramazow" Dostojewskiego w ramach jakiegoś unijnego projektu kulturalnego. Rzecz ma być pokazana w industrialnej przestrzeni obskurnej stalowni, miejsca, w którym kiedyś przemawiał Wałęsa, a które dziś należy do jakiegoś bogatego Hindusa. Zamiast wygodnej garderoby aktorzy zastają tu robotnicze szafki z plakatami gołych bab i metalowe rynny, zamiast zlewów. Niektórzy kręcą nosem, ale w końcu karnie zabierają się do prób, którym z ciekawością przypatrują się pracownicy huty. Jeden z nich (grany przez Andrzeja Masztalerza) wydaje się być szczególnie zafascynowany grą aktorów. - Oni przecież grają dla mnie - powtarza. Szybko wychodzi na jaw, że czteroletni synek mężczyzny spadł dzień wcześniej z rusztowania i teraz walczy w szpitalu o życie. Dla Zelenki jest to punkt wyjścia do pokazania natury czeskich aktorów, którzy na scenie potrafią mówić o prawdach najważniejszych, ale w życiu skupiają się głównie na sobie i na swoich "małych" problemach. Na pieniądzach, miłostkach, ambicji... Reżyser stawia jednocześnie pytanie o odpowiedzialność artysty za słowo. Andrzej Masztalerz w roli polskiego robotnika. W jego filmie spektakl wystawiany w starej stalowni przenika się z prawdziwym życiem. Często łapiemy się na tym, że właściwie nie wiemy, co jest fikcją a co już prawdziwym dramatem. Te momenty są zresztą u Zelenki najciekawsze. Mam jednak wrażenie, że reżyserowi – zafascynowanemu praskim przedstawieniem – nie udało się zachować odpowiednich proporcji. Mniej więcej dwie trzecie filmu to spektakl "Bracia Karamazow". To prawda – zagrany brawurowo przez czeskich aktorów (z Ivanem Trojanem na czele), ale na jego tle pozasceniczne kulisy i problemy polskiego robotnika wypadają blado i mało prawdziwie. Sam Andrzej Masztalerz, moim zdaniem jeden z najciekawszych aktorów w Polsce (jeśli nie na świecie), wypada przekonująco jedynie w scenach, w których nic nie mówi. Próba powiązania tragedii jego bohatera ze sztuką na podstawie Dostojewskiego wydaje mi się chybiona. Nowa Huta - miejsce, w którym rozmawia się o Bogu. Warto jednak poznać "poważnego" Zelenkę. Mamy tu ciekawe zdjęcia Alexandra Surkali, poruszającą muzykę Jana A.P. Kaczmarka, ogromną dawkę aktorskiej energii i sporo zaskakujących scen (np. atak epilepsji Dostojewskiego-kukiełki). Nie jest też tak do końca na serio. W "Braciach Karamazow" znajdziemy kilka zabawnych momentów, na przykład z udziałem Ivana Trojana, który romansuje z producentką spektaklu i wręcza jej płytę DVD z filmem "Samotni". Zresztą sam reżyser stara się na końcu rozładować przygnębiającą atmosferę i podsumować film żartobliwą anegdotą o prawnuku Dostojewskiego (mężczyzna pojechał na konferencję poświęconą sławnemu pradziadkowi, dostał za to upragnionego mercedesa, ale ten "rozsypał się" na polskich drogach). Cóż, życie przeplata się ze sztuką w najbardziej zaskakujących momentach.
Mariola Szczyrba
Kulturaonline
28 lipca 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia