Piekło i niebo we mnie – i oba zamknięte
„Querelle" - aut. Jean Genet - reż. Piotr Pacześniak - Teatr Polski w PoznaniuRozmowa o estetyce jest zawsze obciążona fundamentalnym problemem „piękna", które jest bardzo ograniczającym terminem dla sztuki. Przyjęło się myśleć, że sztuka jest piękna, ale to co jest piękne jest zwykłym konsensusem społecznym. To tylko pewnego rodzaju średnia rzeczy, które podobają się większości.
W wielu dziełach to rozumienie piękna wystarcza, ale brakuje nam podobnych określeń na inne piękno. Piękno niezrozumiałe i obrzydzające, piękno Baudelaire'owskiej padliny i turpistycznych obrazów. „Querelle" jest sztuką zdecydowanie bardziej płynącą w tym kierunku, ponieważ jej piękno oparte jest głównie na odcinaniu się od preferencji większości tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Sztuka jest adaptacją teatralną powieści Querelle de Brest Jeana Geneta, wybitnego francuskiego pisarza z kategorii artystów dość trudnych i niezrozumianych. Poeta rynsztoków, krytyk tradycyjnych wartości, aktywista ubogich, oraz człowiek otwarcie przyznający się do bycia homoseksualistą w czasach, kiedy było to społecznie nieakceptowalne, albo nawet nielegalne. Jego utwory często dotyczą eksploracji zła, izolacji i odosobnienia od społeczeństwa, oraz surrealizmu w stylu teatru absurdu.
Pomimo wpływu, jaki odcisnął na wielu artystach, między innymi Sartrze, niewielu ludzi o nim pamięta. Dlatego byłem bardzo pozytywnie zaskoczony widząc, że adaptacja jego twórczości będzie wystawiana w Teatrze Polskim. Nie byłem zaznajomiony z Querelle de Brest, ale po lekturze Matki Boskiej Kwietnej i „Le Condamné à Mort" myślę, że mogę stwierdzić, że Teatr Polski skutecznie przekazał klimat mrocznego domu publicznego, z którym nieodmiennie kojarzą mi się utwory Geneta. Na szczególną pochwałę tutaj zasługują Łukasz Mleczak za scenografię i kostiumy, które natychmiastowo pokazują nam bez słów, że znajdujemy się w podejrzanym lokalu gdzieś w zapomnianym przez cywilizowany świat porcie.
Jeśli idzie o fabułę, „Querelle" nominalnie jest kryminałem obracającym się dookoła dwóch morderstw, ale prawdę powiedziawszy, zbrodnia mniej jest tutaj celem samym w sobie, a bardziej powodem do eksploracji pozostałych elementów dzieła. Świadczy o tym zresztą sam fakt, że mordercy wyjawieni są w przeciągu pierwszych kilku minut. Nas natomiast w tym czasie bardziej zastanawia ich motywacja i dalsze postępowania. Jest to nawet wypowiedziane przez detektywa Mario (Paweł Siwiak) podczas początkowego monologu. On sam, mimo bycia żandarmem, zaangażowany jest również w półświatek narkotyczny, wobec czego zgadza się przypisać oba morderstwa młodemu chłopcu, Gilowi, chociaż wie, że jest on tylko sprawcą jednego z nich. Robi to, ponieważ ma nadzieję zyskać personalne względy od tytułowego Querelle'a, marynarza, który jest sprawcą drugiego mordu. Rozwiązywanie splotu sprzecznych motywacji tych rozmaitych działań i pozornie beznamiętnych zachowań, pod którymi ukryta jest głęboka izolacja i odrzucenie, jest, zgodnie z jej założeniem, najbardziej fascynującym aspektem całej sztuki.
Ale pod całą karczemnie ponurą i mroczną atmosferą w kryminalnej otoczce kryje się głównie osobisty i społeczny komentarz odnośnie alienacji od społeczeństwa i od samego siebie. Jest to eksploracja tego, co z człowiekiem robią uprzedzenia i samodzielna represja wewnętrznej tożsamości. „Querelle" była częścią Queerfestu w Poznaniu, z bardzo dobrych przyczyn, biorąc pod uwagę, jak adekwatna do polskiej rzeczywistości może ona być. Niestety, nasz kraj wciąż ma duży problem z otwarciem na osoby nieheteronormatywne, a sztuka służy, jako intrygująca reprezentacja wpływu odrzucenia ludzi przez społeczeństwo, którzy później, nie z własnej woli, stają się wyrzutkami i kryminalistami. Ale co jest, być może, jeszcze gorsze, to wpływ społeczeństwa na funkcjonowanie aparatu emocjonalnego jednostki, która musi się z tym zmagać.
Wiele postaci w sztuce, w tym również George Querelle, jest bardzo zdystansowana od własnych emocji, przyjmując postawę obojętności w obliczu zagrożeń, cierpienia, czy zbliżeń z innymi ludźmi. Jest to w sposób oczywisty schemat obronny, który ma służyć przed internalizacją negatywnych przekonań o sobie, wynikających z lat życia w ukryciu i dezaprobacie wobec swoich fundamentalnych aspektów tożsamości, niezależnie czy mowa o osobowości, tożsamości płciowej, czy preferencjach seksualnych.
Tutaj warto wspomnieć o aktorstwie – wszyscy aktorzy radzą sobie bardzo dobrze w przekazaniu w sposób niewerbalny tej „inności", tego „je-ne-sais-quoi" pod represją. Szczególnie dobrze, jednak, wypada tutaj grający Querelle'a Piotr Dąbrowski, który wykonał prawdopodobnie najbardziej przekonującą dla mnie scenę załamania nerwowego w jednoczesnym płaczu nad tragizmem sytuacji i śmiechu nad absurdalnością rzeczywistości. Jest to nie tylko wybitne osiągnięcie aktorskie, ale również scena świadcząca bardzo dobrze o zrozumieniu przekazu sztuki.
\Zwłaszcza, że następuje bezpośrednio po być może najbardziej odrażającym postępku Querelle'a, człowieka, który według własnego zeznania uczynił w życiu już wiele zła. Nie chcę zdradzać szczegółów, ponieważ uważam, że każdy powinien doświadczyć dramatyzmu tej sceny samodzielnie, ale na zachętę powiem, iż jest to związane ze zdradą nie tylko kogoś, ale przede wszystkim samego siebie i swoich własnych uczuć, bezpośrednio po tym, jak pierwszy raz w ogóle pojawiły się w sercu Querelle'a.
I tutaj chcę wrócić do mojej początkowej myśli. Jean Genet, w swojej twórczości, skupia się na motywie degeneracji i zła, ale fundamentalnie jego motywacją zdaje się być wyciągnięcie skrywanego głęboko pod nimi piękna. Fakt, że George Querelle jest mordercą, zdrajcą i degeneratem nie uniemożliwia mu na fundamentalnym poziomie kochać i czuć głęboki konflikt wewnętrzny, kiedy rzeczywistość staje na drodze tej miłości. „Querelle" jako sztuka nie jest w ostatecznym rozrachunku ani o kryminałem, ani prowokacją, ani nawet krytyką nietolerancji i bigoterii.
„Querelle" jest przede wszystkim opowieścią o autentyczności człowieka, i o tym, jak pragnie on jej wyrażenia, niezależnie od niesprzyjających okoliczności, które duszą ją cały czas w zarodku. Jest to przekaz uniwersalny i bardzo ważny niezależnie od kontekstu socjopolitycznego, czy historycznego. A prawdziwy artyzm, który wykonawcy pokazują polega na stworzeniu przedstawienia, które każdym najmniejszym choćby szczegółem rozwija i podkreśla tę podstawową myśl.
I wydaje mi się, że w z taką myślą nawet bardziej konserwatywni widzowie będą w stanie zrozumieć i docenić dzieło artystyczne, jakie Teatr Publiczny wystawia na swojej scenie przez te dwie godziny trwania spektaklu. Zdecydowanie polecam każdemu, kto nie boi się nieco bardziej radykalnych dzieł teatralnych.