Pierwotność w romantycznym wydaniu

"Gusła" - reż. Grzegorz Bral - Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Powrót do przedchrześcijańskiej tradycji w uwspołcześnionej wersji jest tym, co mogliśmy zobaczyć w Zielonej Górze podczas spektaklu „Gusła" w reż. Grzegorza Brala. Pierwotność, która została wydobyta i przedstawiona na deskach Lubuskiego Teatru pozwoliła na przeniesienie się w krąg kultury słowiańskiej. W tej magicznej formie inscenizacyjnej nie został pominięty także aspekt iście romantyczny, który wciągał odbiorcę bez reszty.

Spektakl ten już od pierwszych słów wypowiedzianych przez Upiora (niezwykłego Jamesa Malcolma) przenosił widza w przestrzeń niematerialną. Oczom publiczności ukazała się prosta, jednak efektowna scenografia (Adam Łucki), która ulegała modyfikacjom w trakcie trwania sztuki. Trzy stojące drewniane słupy, które przypominały totemy ludów pierwotnych, jeszcze bardziej podkreślały mistyczny wymiar spektaklu. Z głębi sceny wydobywał się dym, który niczym mgła otulał wszystkich znajdujących się na deskach teatru. Nastrojowości dodawała również niezwykła muzyka (autorstwa Macieja Rychłego w wykonaniu Daniela Grupy i Katarzyny Płaczek-Kaszyńskiej), która stanowiła nieodłączny element przedstawienia. Niezwykle istotne były także fenomenalne kostiumy (również stworzone przez Adama Łuckiego), które poprzez swoje zwierzęce inspiracje i elementy dodawały mrocznego charakteru, podkreślając tajemniczość wydarzeń dziejących się na scenie. Całość nabrała wymiaru fantastycznego i wręcz mistycznego wydarzenia, które wywoływało ciarki na skórze.

Tekst wypowiedziany przez Upiora, wykreował istotę postaci Gustawa. Po tym wprowadzeniu, oczom ukazał się Widmo-Upiór, w którego wcielił się fantastyczny Paweł Wydrzyński. Niczym demoniczna postać z filmu „Mama" opowiedział swą historię, tym samym wprowadzając widza w przestrzeń metafizyczną. Pojawienie się tej postaci rozpoczęło przeplatanie się sfery sacrum i profanum.

Gdy na scenie pojawił się Guślarz (fenomenalny Aleksander Podolak) i Chór (tworzony przez pozostałe postaci) mogliśmy zauważyć rozpoczęcie się pełnego obrzędu. Na scenie nie ostali się już praktycznie żywi – świat duchów przejął scenę i stanowił dominantę spektaklu. Boskiego wymiaru całego przedstawienia dodawał śpiew Chóru, który wręcz hipnotyzował publiczność. Pod horyzontem sceny został postawiony stół. Na froncie pojawił się mniejszy stolik, który przyjął formę ołtarza. Na nim zapalono świece, postawiono miseczki. Był to swojego rodzaju fizyczny łącznik między dwiema przestrzeniami.

Nastrój panujący podczas przedstawienia ulegał dynamicznym zmianom w zależności od tego, czyja dusza zjawiała się na scenie. Tak jak Dziewczyna (niezwykła Romana Filipowska) nadawała lekkości i delikatności, tak Widmo Pana (rewelacyjny Radosław Walenda) wprowadzało nastrój grozy i mroku, niczym na obrazie Beksińskiego „Kołyska". Wizja przeplatającej się ze sobą życia i śmierci jest zarówno dostrzegalna podczas spektaklu, jak również na dziele malarskim. Cała magia zaklęta była w symbolice drobnych przedmiotów, jak ziarna gorczycy, czy kwiatach, które stanowiły atrybut pojawiających się dusz cierpiących. Niesamowite wrażenie zrobił monolog Elżbiety Donimirskiej, która grała de facto rolę Sowy i Starca. Wygłosiła ona fragment Wielkiej Improwizacji. Dotyczył głównie jednostki niezrozumianej i niedocenianej przez świat. Indywidualisty niegodzącego się na zastaną rzeczywistość i odrzuconego przez ogół. Była ona jednym z dwóch zauważonych przeze mnie „filarów" spektaklu. Obok niej, był nim Guślarz, który również stał się oparciem i przewodnikiem w odprawianym obrzędzie.

Współcześnie mickiewiczowski dramat stał się manifestem emocjonalnej burzy mającej miejsce wewnątrz jednostki. Spektakl ten nie tylko odwzorowuje drugą część „Dziadów", ale łączy w sobie także fragmenty czwartej, tworząc niezwykle spójną całość. Poza refleksją na temat marności ludzkiego życia wyłaniającą się ze spektaklu, przychodzi na myśl o wiele więcej. Pragnienie kontaktu z tymi, których już pośród żyjących nie ma. Potrzeba ta jest pierwotna i jakże człowiecza. Kreuje to wizję życia, jako mitycznego uroborosa pożerającego własny ogon. Symboliczne zgaszenie świecy potęguje tylko gorzką myśl na temat śmiertelności i nieuchronności tego zjawiska. Można to jednak ująć w szerszym aspekcie. Nie odnosić gasnącej świecy i dusz do fizycznego końca życia. W kontekście duszy człowieka śmierć również może nastąpić. Ze śmiercią Gustawa i narodzinami Konrada, która ma miejsce w „Dziadach" drezdeńskich publiczność jest w stanie się utożsamić. Przemiany wewnętrzne zachodzą w człowieku niezmiennie od dawna. Przybierają one różną postać: w zależności od epoki. Fascynujące jest więc to, że „Gusła" stanowią ponadczasowe dzieło dotykające widza na tak głębokiej płaszczyźnie.

Niezwykłe i jakże mroczne było pojawienie się Pustelnika (genialny Daniel Zawada). Jego obecność otworzyła i dotknęła aspektu nad wyraz romantycznego. Ukazała pierwotne instynkty wyrażone przez kostiumy, muzykę i sam obrzęd w kontekście niespełnionych uczuć.

Definitywnie „Gusła" w reżyserii Grzegorza Brala ukazują kunszt aktorski na najwyższym poziomie. Mickiewiczowski dramat wystawiony na deskach Lubuskiego Teatru oddaje magię i emocjonalność epoki romantyzmu, poruszając współczesną publikę do granic.

Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
5 listopada 2022
Portrety
Grzegorz Bral

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...