Poczciwa nowoczesność

"Amfitrion" - reż: Wojtek Klemm - Narodowy Teatr Stary w Krakowie

Premiera krótkiego przedstawienia "Amfitrion" Heinricha von Kleista na kameralnej scenie krakowskiego Starego Teatru przypomina równie krótkie powiedzonko. A brzmi ono: obiecanki cacanki.

Któryś już bowiem z kolei raz czytamy buńczuczne wywiady z artystami, czego to oni nam nie pokażą, a gdy dochodzi do premiery, wątpimy, czy aby trafiliśmy do właściwego teatru albo czy sami twórcy przez nieuwagę nie zrobili jakiegoś innego przedstawienia. Oto bowiem reżyser zapowiada "sztukę o gwałcie, pokazuje dwóch mężczyzn, którzy na ciele kobiety załatwiają swój geszeft". Można więc było się spodziewać, że Wojciech Klemm oraz dramaturg Igor Stokfiszewski wystąpią w roli feministów, obnażając bezlitośnie społeczną ranę, jaką jest maltretowanie kobiet czy wręcz handel żywym towarem. Że Kleistem powiedzą nam ze Sceny Kameralnej coś w rodzaju "bo zupa była za słona". Nic podobnego. Alkmena (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i Charysa (Beata Paluch) w przedstawieniu pana Klemma to dwie rasowe sekutnice, które za te wszystkie niezliczone pretensje i moralne maltretowanie Amfitriona i Sozjasza ma się ochotę w diabły posłać do garów. I na odwrót - męskie role ustawione są tak, że w scenicznym efekcie i Sozjasz Marcina Kalisza, i Amfitrion Błażeja Peszka są kompletnie bezbronni wobec swych kobiet. Swoją przewagę usiłują udowodnić krzykiem, a tu niestety sprawdza się stara - nie tylko teatralna - prawda: ten, kto krzyczy, sam odbiera sobie i siłę, i rację. Zamiast bezkompromisowej obrony uciśnionej płci pięknej, na której ciele załatwia się geszeft (ale jaki?), dostaliśmy banalną historyjkę o komicznym qui pro quo, w którym można podawać się za kogoś innego, a druga osoba nie może rozeznać się w tej pomyłce. Niestety, nie wykracza to poza zgrany do bólu ponad wiek temu z okładem chwyt z operetki, w której bohater nie może rozpoznać właściwej pani, bo ta zmieniwszy rękawiczki, sama zmieniła się nie do poznania. 

Poza tym wszystkim siedzieliśmy na widowni w cieple i komforcie, o żadnym skandalu artystycznym, bulwersowaniu publiczności mowy tu nie ma. Inscenizacyjne rozwiązania swoją śmiałością i poziomem przypominają do złudzenia numery ze studenckich fuksówek sprzed ćwierć wieku, kiedy to świeżo upieczeni adepci aktorstwa pokazywali profesorom i kolegom, że tę samą kwestię mogą lepiej lub gorzej zinterpretować jako czułe wyznanie, gorzki wyrzut, a już po chwili jako wybuch wściekłości. Zademonstrowano nam to ze sceny ze trzy razy. W przedstawieniu Klemma jako tzw. stały punkt gry pod nazwą "nowoczesny teatr" musi pojawić się rozebrany aktor z osłaniający się sztucznym kwieciem. I to przyjęliśmy z ciepłym i wyrozumiałym uśmiechem, pamiętając identycznego nagusa w "Fedrze" Kleczewskiej z Teatru Narodowego. Człek czuje się jak w domu. Dobrze by nam było już zupełnie, gdyby jeszcze autor muzyki Dominik Strycharski zastosował się do prośby Merkurego z widocznym ADHD w wykonaniu Arkadiusza Brykalskiego. Sformułowana była kategorycznie: "Wyłącz to gówno" - czemu się nie dziwimy. Muzyka na "laptop i instrumenty różne" czarem i komplikacją przypomina opracowania muzyczne grane z 15 lat temu na tanich syntezatorkach pieszczotliwie zwanych przez muzyków "parapetami" lub dźwięki wydawane przez komputerowe gry z niższej półki. Jeśli są koneserzy takich zabaw - proszę bardzo. Dziwne tylko, że aby ze sceny powiedzieć tak niewiele, zamiast napisać samemu "Amfitriona 2010", trzeba użyć tekstu wielkiego artysty. Ale pewnie mniej widzów poszłoby na Stokfiszewskiego. Kleist wygląda ładniej na afiszu.

Tomasz Mościcki
Dziennik Gazeta Prawna
13 marca 2010

Książka tygodnia

Aurora. Nagroda Dramaturgiczna Miasta Bydgoszczy. Sztuki finałowe 2024
Teatr Polski w Bydgoszczy
red. Davit Gabunia, Julia Holewińska, Agnieszka Piotrowska

Trailer tygodnia

„Tupot Poetycki" - w B...
Zuzanna Szmidt
Zuzanna Szmidt - urodzona w Warszawie...