Pod ścianą

"Oresteja" - reż. Maja Kleczewska - Teatr Narodowy w Warszawie

"Oresteja" Mai Kleczewskiej w warszawskim Teatrze Narodowym - jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego sezonu - to dowód, że reżyserka znalazła się w pułapce.

Maja Kleczewska czyni wielkim tematem swego teatru rozpad rodziny, rodzinę jako źródło każdego niemal zła, wszelkich patologii. Już nie pamiętam od kiedy - na pewno przynajmniej od klasycznego już opolskiego "Makbeta" z 2004 r. Podobnie jest w tej inscenizacji, luźno opartej na trylogii Ajschylosa.

Mamy Agamemnona (Mirosław Konarowski), który poświęca bogom swoją córkę. Mamy Klitemnestrę (Danuta Stenka) zabijającą męża przez utopienie go w wannie. Są wreszcie Elektra (Kamilla Baar) i Orestes (Sebastian Pawlak) spleceni w kazirodczym uścisku. Wszystko, co ciemne fantazje podsuną, w oślepiającym świetle reflektorów, na tle trudnych do wytrzymania obrazów rozkładających się, zżeranych przez robaki ludzkich zwłok, wśród trucheł kotów i doniczkowych roślin. Do tego jeszcze chór Opery Narodowej w partiach skomponowanych przez Agatę Zubel na granicy komunikatywności. Jedni się zachwycają, na mnie ten spektakl nie zrobił wrażenia. Pozostał tylko jeszcze jednym eksponatem w laboratorium przeróżnych dziwności.

Jednak nie da się jednym ruchem skreślić przedstawienia Kleczewskiej, choćby z powodu kilku mocnych scen. No i dlatego, że jest bardziej dopracowane i lepiej wykonane aktorsko niż jej niedawna bydgoska "Burza". Ale właśnie te dwie inscenizacje pokazują wyraźnie, że Maja Kleczewska znalazła się w pułapce. Przy "Orestei" dzięki współpracy z Agatą Zubel zaproponowała nową formę i nazwała ją dramatooperą, co okazało się efektownym, ale niewiele znaczącym hasłem. Znów z podstawowego tekstu zachowała jedynie zręby, inkrustując scenariusz fragmentami wielu dzieł, a przede wszystkim tym, co napisała sama z dramaturgiem Łukaszem Chotkowskim.

Nie jest jedyna wśród reżyserów, którzy powątpiewają ostatnio w siłę literatury, tyle że właśnie ona, chcąc swój brak zaufania zobrazować, bierze na warsztat naprawdę ważne teksty - najpierw "Burzę", a potem "Oresteję". I ściera je w proch, niewiele proponując w zamian. Jej "Fedra", a przede wszystkim "Marat/Sade" wcale nie były mniej radykalne, za to waliły prosto w skroń, nie wyrzekając się słów Racine'a albo Weissa. Dlatego może lepiej wrócić do literatury, z tym samym teatralnym instrumentarium. Bo zdaje się, że po "Orestei" przed Mają Kleczewską tylko ściana.

Jacek Wakar
Wprost
24 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Bioteatr Agnieszki Przepiórskiej
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Katarzyna Flader-Rzeszowska

Trailer tygodnia