Podróż ku nieśmiertelności
„Odyseja. Historia dla Hollywoodu" - reż. Krzysztof Warlikowski - Nowy Teatr w WarszawieNasze imię i nazwisko to nasza tożsamość. Życie zaś to podróż od brutalnego pierwszego krzyku narodzin do ogłuszającej ciszy śmierci. Czas naszego istnienia nie jest jednak tylko dla nas. Przeżywane przez nas rzeczy dotykają innych ludzi. Mówi się, że żyjemy tak długo, jak długo pamiętają nas osoby, które miały z nami w życiu styczność.
Tę pamięć można przedłużyć i, choćby za pośrednictwem sztuki, spróbować sprawić, aby nasze imię utrwaliło się nie tylko we wspomnieniach bliższych i dalszych osób, ale także na kartach historii ludzkości. Jest to sposób wskazany już przez Horacego w „Pieśni III, 30 (Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu)". Podobną wędrówkę ku nieśmiertelności szlakiem artystycznych działań obejrzymy w wystawianej w Nowym Teatrze w Warszawie „Odysei. Historii dla Hollywoodu" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.
Scena tonie w półmroku. Okalają ją metalowe, magazynowe ściany z odrapaną niebieską farbą i wysokimi oknami ze stalowymi kratami. Po prawej widzimy kilka umywalek. Trochę jak na sali operacyjnej, trochę kojarzy się to z rzeźnią. Zwłaszcza, że po lewej stronie stoi ogromna klatka (przypominająca więzienie lub wagon/przyczepę do przewozu zwierząt). W jej środku ławki jak w poczekalni na dworcu lub w pociągu. Lewą ścianę zdobią dodatkowo drabinki gimnastyczne. To tyle. Więcej nie trzeba, choć pojawi się przy okazji innych scen parę istotnych elementów. Jak zawsze w przypadku scenografii autorstwa Małgorzaty Szczęśniak – wszystko jest doprecyzowane i niezbędne.
Klatka przetacza się z lewej w prawą stronę, pchana przez nagiego Mężczyznę (Claude Bardouil), którego nietrudno skojarzyć z Syzyfem. W snopie światła (reżyseria świateł: Felice Ross) w centrum sceny pojawia się starszy pan z podróżną torbą. To Odys (Stanisław Brudny). Pierwszy z głównych bohaterów.
Później, w tej samej klatce widzimy ubraną w białą sukienkę/halkę (kostiumy: Małgorzata Szczęśniak) bladą, blondwłosą (charakteryzacja i fryzury: Monika Kaleta) kobietę – Izoldę Regensberg (wybitna Maja Ostaszewska). Jej obraz oglądamy także na telebimie - czy może przede wszystkim na nim. Opowiada ona historię zatrzymania jej – Żydówki – przez Hitlerowca (niebywale przekonująca kreacja Bartosza Gelnera), ale skupia się na tym, że wszystko, co w trakcie wojny robiła, zrobiła, aby uratować męża – Shayka (Mariusz Bonaszewski) i dlatego wytrzyma wszystko. To druga z głównych postaci. Kamera wyłącza się, obraz znika. Powraca półmrok.
Czas przedstawianych opowieści zakrzywia się, zatacza koła i biegnie nielinearnie. Tworzy się oryginalny patchwork zdarzeń i wspomnień, przeplatany nitkami historii i anegdot stanowiących uzupełnienie do życiorysów dwójki głównych bohaterów. Bo czym innym, jak nie przedłużeniem wątku Izoldy i Hitlerowca (rozszerzonym w fantastycznie odegranej dyskusji o scenariuszu filmowym) może być scena pomiędzy niemieckim filozofem Heideggerem a jego uczennicą - Żydówką – Hanną Arendt (w ich rolach rewelacyjny duet Andrzej Chyra i Małgorzata Hajewska-Krzysztofik)? Co mają sobie do wybaczenia ci ludzie, których dawniej połączyło zakazane uczucie? A może są oni symbolami swoich nacji, które niewątpliwie muszą sobie coś wyjaśnić po wojnie?
Wspomniana już scena rozmowy o uczynieniu z życiorysu Izoldy (w którą w tej odsłonie wciela się fantastyczna Ewa Dałkowska) hollywoodzkiego hitu z udziałem Liz Taylor (niebywała kreacja Magdaleny Cieleckiej) jest demaskacją mechanizmów rządzących fabryką snów w ubiegłym stuleciu. Pokazuje także jak ekskluzywne jest to filmowe środowisko, w którym ostatnie zdanie mają tak naprawdę sponsorzy/producenci, jak tutaj Robert Evans (świetny Rafał Maćkowiak), a nie jakiś (tam) mało znany, pochodzący z Polski autor scenariusza - Marek Hłasko (interesująca rola Jacka Poniedziałka), czy nawet mający już rozpoznawalne nazwisko Roman Polański (w tej roli bezbłędny Piotr Polak). Prztyczek w nos mentalności tamtych czasów to sportretowanie sposobu traktowania kobiet w pracy – Tłumaczka (ciekawa kreacja Eweliny Pankowskiej) próbuje wyrażać swoje zdanie, ale jest sprowadzana raz to do roli obiektu seksualnego, raz to do „narzędzia", które ma bezwolnie wykonywać swoją pracę.
Początkowo jest to niezauważalne, ale z wraz z upływem czasu staje się coraz bardziej widoczne, że historie Izoldy i Odysa mają wiele punktów stycznych. Oboje wędrują/podróżują. Ona w poszukiwaniu męża, on (choć teoretycznie już powrócił – nadal akcja toczy się nielinearnie!) w poszukiwaniu Itaki. W obu przypadkach rzecz idzie o powrót do miłości, do utraconego domu i spokoju. Oboje jednak nie przypuszczają, jak zdobywane doświadczenia zmienią ich oraz bliskie im osoby. Nad obojgiem wisi także klątwa – o tej dotyczącej kobiety nie dowiadujemy się od razu. Powstaje pytanie, czy Izolda to współczesna Penelopa, która postanowiła nie czekać aż jej Odys-Shayek pobłądzi w odmętach syreniego śpiewu i zawczasu sprowadzić go do domu? Bardzo możliwe.
Spektakl Warlikowskiego eksploruje nie tylko to, co mitologiczne. Dotyka również tak ważkich kwestii jak mówienie o Holokauście, choćby przez użycie fragmentu filmu „Shoah" (1985) w reżyserii Claude'a Lanzmanna (choć przecież wcześniej metaforycznie mówi o nim Izolda, której śni się bycie paloną na stosie). Mamy tu także tegoż krytykę realizacji „Listy Schindlera" (1994) w reżyserii Spielberga wyrażoną w naprawdę mocnym monologu odegranym przez Wojciecha Kalarusa. Przede wszystkim jednak mowa tu o nieśmiertelności – proponowanej przez boginię Kalipso Odysowi i przez niego odtrąconą, a pożądanej przez Izoldę, której historia ją gwarantująca zostaje odrzucona przez Odysa-Producenta.
Ta niebywale wielowątkowa i wielowymiarowa opowieść, która dotykając mitów, nie ucieka od historii współczesnej to doskonałe widowisko. Zespół Nowego Teatru kierowany przez Krzysztofa Warlikowskiego jak zawsze funduje widzom aktorstwo najwyższej próby. Małgorzata Szczęśniak stworzyła kostiumy doskonale odzwierciedlające realia każdych z przedstawianych czasów. Wspomniana już reżyserka światła Felice Ross wyczarowuje na scenie obrazy magiczne (jak choćby w finałowej scenie okalanego ciepłym blaskiem ognia z piecyka domu, za którego oknami szaleje śnieżyca), a niezwykle piękna muzyka autorstwa Pawła Mykietyna dopełnia tę wizualną wirtuozerię.
„Odyseja. Historia dla Hollywoodu" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to prowadząca widza po emocjonalnych pejzażach podróż przez sceny z życia Izoldy i Odysa, wskazująca na to jak potężnym narzędziem upamiętnienia ludzi i zdarzeń jest sztuka.
Jedna z najpiękniejszych teatralnych podróży, jakie można odbyć.