Podróż po slumsach umysłu
"Galgenberg" - reż: A. Duda -Gracz - Teatr im. Słowackiego w Krakowie"Galgenberg" Agaty Dudy-Gracz to świetny spektakl: uderzający, poruszający, zapadający głęboko w pamięć. W cyklu historii ujętych w ramę kompozycyjną oczekiwania na nadchodzącą śmierć podróżujemy poprzez zakamarki ludzkiej natury, nie unikając jej ciemnych stron.
Galgenberg to droga przez kolejne odsłony nowotestamentowych (i nie tylko) historii opowiedzianych z podkreśleniem ludzkiego brudu, obnażających małość i podłość człowieka. Płaczące niewiasty z drogi krzyżowej okazują się dewotami o kamiennych sercach, gotowymi niemalże pobić nietolerancyjną Weronikę ze swoją chustą. Maria Magdalena objawia się w całym upodleniu swojej profesji, a wskrzeszona cudownie córka kupca nie chce wracać do życia pośród okrutnych ludzi, którzy ją otaczają. Inna opowieść obnaża śmieszność i bezduszność władzy i karykaturalność jej ceremonii. Spektakl opowiada jednak również – a może przede wszystkim? - historię o strachu przed śmiercią i nieuniknioności przemijania. W ostatniej scenie bohaterowie z okrzykiem radości z ocalenia przed nadchodzącą śmiercią na ustach nieuchronnie i ostatecznie zamieniają się w proch. „Naśmiawszy się nam i naszym porządkom / wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom...”. Świat pokazywany w spektaklu nie jest ani sensowny, ani dobry, ani bezpieczny.
Trzeba jednak przyznać, że Duda-Gracz wykazuje się przez cały czas świetnym wyczuciem nastroju. Umiejętne wykorzystanie groteski zarazem zabezpiecza pokazywane sceny przez popadnięciem w niechciany patos i podkreśla tkwiącą w nich straszną prawdę o człowieku.
Poza tym absolutnie niesamowita jest wykreowana w spektaklu przestrzeń. To jakieś zakurzone, zarośnięte pajęczynami Sanatorium Pod Klepsydrą o wyglądzie jakby żywcem wyjętym z obrazów Beksińskiego; wypełnione zepsutymi i niepotrzebnymi sprzętami, tkwiące w zawieszeniu poza czasem i przestrzenią, po którym poruszają się wyplute przez świat groteskowe postaci poubierane w niepasujące do siebie strzępki zniszczonych ubrań. Przy takiej ilości naładowanych nawiązaniami bodźców wyobraźnia płata nam figle i po chwili można ulec wrażeniu że kostiumy przedstawiają skarlałe, okaleczone formy czegoś, co już się kiedyś widziało – cienie postaci znanych z teatru, malarstwa, literatury.
Niebagatelną rolę odgrywa też muzyka - szczególnie odśpiewana na początku przedstawienia wulgarna nihilistyczna piosenka i rozbrzmiewający w drugiej części spektaklu utwór „Le vent l\'emportera” Noir Desire. Mocno dokładają się one do budowania towarzyszącego przedstawieniu uczucia miałkości, kalekości przedstawionego świata.
Podsumowując, „Galgenberg” raczej nie poprawi nam nastroju ani nie przywróci sensu życia, a raczej natchnie do trudnych i bolesnych przemyśleń. Mimo to towarzyszy mu jakiś rodzaj perwersyjnej radości, że się coś takiego zobaczyło, przeżyło. Jest w tym spektaklu coś z rzeczywistości snu, wywlekającej na powierzchnię świadomości strzępy wspomnień i skojarzeń, lęków i rozczarowań, dawno zepchnięte na peryferie pamięci. Po wyjściu z teatru z ulgą chłoniemy w zmęczone ciało światło i powietrze – ale przecież idziemy bogatsi, mądrzejsi.