Pogodna lekcja zabijania
„Act of Killing" - na podst. filmu „The Act of Killing" w reż. J. Oppenheimera - reż. Jan Klata - Teatr Słowackiego w Krakowie - Scena MOSPoznałem niedawno Anwara Congo. I Hermana Koto. I Ibrahima Sinika, Yapto Soerjosoemarno, Sjamsula Arifina, Safita Pardede, Suryono, Soaduona Siregara, Adila Zulkatdry i Jusufa Kallego. Byli Indonezyjczykami. Bo podczas spektaklu „Act of Killing" w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego „Jesteśmy Indonezyjczykami. Wszyscy".
Klata sięga po historię indonezyjskich szwadronów śmierci z lat 1965-66, prezentowaną wcześniej przez Joshuę Oppenheimera w „Scenie zbrodni". Bohaterowie-gangsterzy wracają do wydarzeń sprzed lat, odtwarzając je na potrzeby powstającego filmu. Na scenie dochodzi do zderzenia beztroskiej atmosfery filmowych przygotowań - pełnych dykteryjek i anegdot, żartów i wspominek puszących się ex dowódców - z tragicznymi historiami pozbawionego jakichkolwiek skrupułów mordowania ludzi.
„Act of Killing" jest tym ciekawszym przedsięwzięciem, że rzadko się zdarza, by reżyser przenosił na deski teatru film dokumentalny. Stawia to pytanie, czy spektakl Klaty jest jeszcze opowieścią o ludziach, czy może raczej opowieścią o opowieści. Pytania tego można doszukać się już na plakacie przedstawienia - ukazana dekonstrukcja ciała odnosiłaby się zatem nie tylko do dosłownego potraktowania ofiar, ale też zapowiadała tę swoistą dekonstrukcję, przedefiniowanie formy, jakiego podejmuje się reżyser.
„Szukamy aktorski do roli matki komunisty", „szukamy kobiet z dziećmi, mogą być dorosłe, tylko żeby dobrze grały ofiary", słyszymy ze sceny. Klata sięga po znany motyw zatarcia czwartej ściany, wgniatając widzów w fotele. Bo przecież zdajemy sobie sprawę z tego, że to gra, że to na niby... ale nikt nie chce wcielić się w rolę ofiar, głosy są niepewne, zamierają. Widzowie nie chcą wejść w rolę - zdają się bać aktorów-oprawców, powtórki z historii.
„Można powiedzieć, że zabijaliśmy... pogodnie", mówi Anwar, a publiczność nie wie, czy się śmiać, czy nie reagować. I jest to uczucie, które towarzyszy widzom przez większość spektaklu. W tej opowieści o zabijaniu nie brakuje humoru i to czyni ją jeszcze bardziej przerażającą. Klata idealnie buduje napięcie.
A minimalistyczna scenografia i doskonale dobrane oświetlenie (zasługa Justyny Łagowskiej) uzupełniona o efekty multimedialne (Natan Berkowicz) - projekcje wideo przenoszące nas w inne miejsca, oniryczne powielenie postaci - jeszcze je wzmacniają. Nawet wiatraki niezbędne do rozwiania dymu ze sceny wyzwalają poczucie oczekiwania.
Jan Peszek w roli zblazowanego Anwara Congo, opowiadającego o sposobach zabijania, ba!, dającego instrukcje, zupełnie podbija scenę. Jego naturalność i gra Marcina Kalisza wcielającego się w Hermana Koto sprawiają, że spektakl funduje nam emocjonalną huśtawkę, która nie daje się zapomnieć.
Ruch sceniczny wypada lepiej w duetach i scenach solo. W scenach grupowych bywa nieco chaotyczny, co jednak dodatkowo potęguje efekt groteski. Całe show kradnie jednak wspomniany wcześniej duet, sprawiając że wszelkie niedoskonałości znikają w tle.
„Act od Killing" pokazuje, że zło jest zwykłe, codzienne, prozaiczne. I że nie potrzebuje wcale szczególnego powodu. Ten zawsze się znajdzie. Pieniądze, poglądy polityczne... albo zakaz wyświetlania amerykańskich filmów. Twórcy chcieli pokazać „świat czynów bez odpowiedzialności, zła bez potępienia, zbrodni bez kary" i udało im się to. Udało im się pokazać nawet więcej - to, że zło jest powszechne, ponadczasowe, zmieniają się tylko maski. I pokazują to od samego początku.
Brak „the" w tytule sztuki, obecnego w tytule filmu, sprawia, że jej przesłanie staje się uniwersalne, tak jak uniwersalne jest zło, które ukazuje.