Pop-eretka metalowa
"Człowiek narzucający swoją formę jest aktywny, jest podmiotem formy, on ją stwarza. Gdy forma jego dozna zniekształcenia w zetknięciu z formą innych ludzi, wtedy jest w pewnej mierze stwarzany przez innych, jest obiektem. (.) Forma przenika nas aż do głębi, wystarczy, abyśmy zmienili ton głosu, a już pewne treści w nas nie będą mogły być wypowiedziane, nawet pomyślane, nawet może odczute."[1]Słowa Witolda Gombrowicza doskonale charakteryzują to, czym jest teatr świata, a sam teatr w teatrze świata jest obrazem formy przerysowanym do głębi. To właśnie tu najlepiej widać wszechobecność masek i nie są to tylko maski, które występują na scenie. Przekraczając progi wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol i oczekując w foyer na rozpoczęcie "Operetki" w reżyserii Michała Zadary, można było obserwować prawdziwą rewię mody - panowie w garniturach, panie w butach na obcasach, a każda w pięknej spódnicy lub sukni, ewentualnie w "spodniach na kant". Elegancja, lecz nie do przesady! W owych "odpowiednich do teatru" strojach widzowie gromadzili się w niewielkie grupki, rozmawiając z sobą półgłosem i śmiejąc się raz po raz w dystyngowany sposób. Wszystko to kilka minut później w innej formie zostało zaprezentowane na scenie, zwłaszcza w pierwszej części spektaklu. Zadara umieścił akcję dzieła Gombrowicza na tle wielkiego plakatu, przedstawiającego góry w zimowej aurze. Był nawet sztuczny śnieg i kolejka linowa. Banalne skojarzenie zamku Himalaj z Himalajami, pozwoliło artyście na pokazanie, jak dzisiejsza klasa wyższa spędza czas w okresie zimowym. Scenografia przypominała nieco zdjęcia z prospektów z biur podróży - piękny widok, taras z leżakami, na którym wypoczywają goście i sauna, a aktorzy ubrani w kombinezony narciarskie. Do tego wszystkiego tekst Gombrowicza o modzie, nowych trendach, o przybyciu znanego projektanta mody - mistrza Fiora i próbie uwiedzenia przez Szarma cud dziewczynki Albertynki, za pomocą złodziejaszka. Absurd do granic, pogłębiony jeszcze muzyką Możdżera, o której sam artysta mówi, iż jest to "muzyka w konwencji amerykańskiej, zmanierowanej szmiry popowej, nasycona do granic przyzwoitości bluesowymi melizmatami, pełna amerykańskich, niesmacznych, irytujących zdobień, w głupocie swojej i samozachwycie niezważająca na sensy zawarte w tekście."[2] Fragmenty śpiewane zostały pokazane jak na koncertach gwiazd muzyki pop, co szczególnie widoczne było przy partii solowej Fiora (Studniaka). Po owej części widz wychodzi nieco zagubiony, zresztą jak często bywa na początku spektakli w reżyserii Zadary. Nie widomo właściwie, czy uznać wszystko za ekspansję bezwartościowego kiczu, bezsilną próbę unowocześnienia klasyki, czy też przeciwnie: traktować wszystko z przymrużeniem oka, jako pastisz na dzisiejszą rzeczywistość, na zastane formy, na niezmienność ludzkiego charakteru. Niezależnie od tego, po której stronie staniemy to, co ma nastąpić dalej intryguje. Bal u księstwa Himalaj wzbogacony został o dużą ilość zabawnych gagów, po części wpisanych w sam tekst Gombrowicza, ale w spektaklu nabierających żywszych barw, jak choćby pojedynek Szarma z Firuletem, kiedy chybione kule trafiały w ptaki, których ciałka spadały na scenę. Szczytem absurdu był spadający wielbłąd, który jednak zadziałał w sposób symboliczny - sprawił, że wszyscy na scenie stali się wielką "kupą" oraz wprowadził nową formę, ostatecznie likwidując stary świat. Ciekawym zabiegiem było też pokazanie rozmowy profesora i Józefa w saunie, która jednocześnie wyświetlana była na ekranie. Nagranie wyglądało jak dokument, dowód w sprawie, co dzisiaj nasuwa skojarzenia polityczne. Część druga spektaklu opowiadała jednak głównie o zaniku komunikacji międzyludzkiej, który świadczy o pewnym zezwierzęceniu człowieka. Brak możliwości porozumienia sprawia, że rozmowy toczą się wokół błahych treści, a rzeczy ważne i przewrotowe nie zostają zauważone i ujawniają się niespodziewanie za pomocą "złodziejaszków", którzy jednak nie rozwiązują problemów, ale przynoszą inną formę, wspomagającą rewolucję. Początek ostatniej części przedstawienia był nawiązaniem do wielbłąda, kojarzącego się z pustynią. Na scenę i znajdujące się na niej papierowe worki, posypał się piasek. Pustynia może oznaczać tu chwilowy brak formy, moment zagubienia i rozprężenia, który jednak po krótkim czasie nakłada na człowieka kolejne maski, jeszcze bardziej absurdalne niż poprzednie - Książę udaje lampę, a Księżna - stolik. Rewolucyjną pogoń i sąd nad zbrodniarzami wojennymi, którym znów brakuje słów, tym razem na obronę, kończy się wkroczeniem Szarma (Brykalskiego) i Firuleta (Boczkowskiego) w strojach niby - misjonarzy, z piosenką o motylku na ustach, śpiewaną na ludowo. Wraz z nimi wchodzą złodziejaszkowie - metalowcy i wnoszą trumnę. Gdy wszyscy bohaterowie złożyli już do trumny swoje "maski" z części pierwszej, a zwłaszcza, gdy Fior złożył "nieosiągalną świętą nagość", Albertynka (Adamska) wyskoczyła z trumny, niczym z tortu, z obnażonymi piersiami i wraz ze złodziejaszkami - metalowcami zaczęła tańczyć "pogo" i śpiewać przy akompaniamencie elektrycznej gitary. Po chwili dołączyli do niej wszyscy, "pogując" po całej scenie i zrywając z siebie ubrania. Zadara, Możdżer, Gombrowicz - trzy wielkie nazwiska we współczesnym świecie kultury. Wbrew zarzutom, jakie stawiają krytycy, dotyczącym głównie chaotyczności spektaklu (zarzut chyba stawiany Gombrowiczowi, nie Zadarze) oraz niedopracowania motywu nagiej Albertynki, uważam spektakl za dzieło wyjątkowe. Potwierdziła się tu reguła, że Zadara z wszelkich inscenizacji klasyki wychodzi obronną ręką. Motyw nagiej Albertynki rzeczywiście został zbanalizowany, ale sama nagość stała się dzisiaj banalna, więc nie można oczekiwać, że jej pokazanie na scenie, co dzieje się średnio w co drugim przedstawieniu, będzie miało wymiar symboliczny. Tu nagość zabrzmiała raczej jak manifest jeszcze z lat kontestacji: "Seks and Drags and Rock and Roll", zwłaszcza przy dźwiękach elektrycznej gitary. Zadarze udało się dotrzeć do tego, co u Gombrowicza najważniejsze - absurd świata, brak komunikacji międzyludzkiej i ciągła walka z formą zawsze zakończona klęską. Przy tym wszystkim doskonale skomponowana muzyka, w której oprócz popowych brzmień słychać było nuty Możdżera, świetnie dobrana scenografia i ogólnie dobre, choć nieco nierówne aktorstwo. Zarzut mogę postawić tylko do niezbyt trafnie dobranych kostiumów, które były zbyt mało charakterystyczne, jak na przyjętą konwencję. [1] Dominique de Roux: Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s 56. [2] Leszek Możdżer: Melodie łatwe, stare, [w:] Zadara, Możdżer, Gombrowicz: "Operetka" - program, s. 6. Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu Witold Gombrowicz "Operetka" reżyseria: Michał Zadara muzyka: Leszek Możdżer choreografia: Tomasz Wygoda scenografia: Magdalena Musiał kostiumy: Julia Kornacka reżyseria świateł: Ewa Garniec wideo: Lea Mattausch asystent reżysera: Agnieszka Kozak Obsada: Mistrz Fior - Cezary Studniak, Hrabia Szarm - Arkadiusz Brykalski, Baron Firulet - Krzysztof Boczkowski, Hufnagiel - Rafał Kronenberger/ Bartosz Picher, Albertynka - Ewelina Adamska, Matka Albertynki - Justyna Szafran, Ojciec Albertynki - Tomasz Sztonyk, Książę Himalaj - Ryszard Klaniecki, Księżna Himalaj - Ewa Klaniecka, Proboszcz: Mirosław Owczarek, Profesor - Michał Juzoń, Markiza - Bogna Woźniak, Prezes - Tomasz Sztonyk, Generał: Marek Szydło, Lokaj Władysław - Andrzej Gałła, Złodziej Szarma - Łukasz Wójcik, Lokaj Firuleta - Jacek Gębura, Lokaje - Maciej Cierzniak, Tomasz Leszczyński, Michał Łabuś, Bartosz Picher, Michał Pietrzak Premiera: 11 października 2007 r.