Rockowy szał w Warszawie

„We Will Rock You" - reż. Wojciech Kępczyński - Teatr Muzyczny Roma w Warszawie

Najnowsza produkcja Teatru Roma to wielki hołd złożony muzyce i miłości. Przygotowana z wielką pieczołowitością premiera rockowego musicalu opartego na piosenkach legendarnej grupy Queen odbyła się 15 kwietnia. Spektakl został stworzony na licencji z w autorskiej inscenizacji non-replica, co znaczy, że całość przedstawienia, w tym wszystkie utwory, są po polsku, i że prezentacja libretta oraz ilustrującej go muzyki jest różna od oryginału wystawianego w londyńskiej dzielnicy teatralnej West End.

Twórcy polskiej wersji mieli niezwykle trudne zadanie przekonania publiczności do rodzimej wersji przebojów, które znają absolutnie wszyscy: zamiast Somebody to love / Mamaaaa, just killed a man / We will, we will rock you / Another one bites the dust słyszymy... inne słowa. Jak to wyszło? Zadziwiająco dobrze! Michał Wojnarowski, kierownik literacki Teatru Roma, który przetłumaczył libretto i teksty piosenek z angielskiego na polski, podszedł do zadania z ogromną dbałością – i to nie tylko o warstwę językową, o zgodność treści z oryginałem, ale również o dopasowanie polskich sylab i akcentów słownych do melodii. Szacunek.

Ponadto tłumacz zrobił wszystko, aby uatrakcyjnić oryginalny tekst nawiązaniami do naszej rodzimej rzeczywistości. Mamy więc polskie tytuły piosenek, zabawne gry słowne, aktualności polityczno-obyczajowe, żarty z obecnej memogennej władzy, a nawet kultowe "nie ma takiego miasta Londyn". Publiczność w wielu miejscach śmiała się do rozpuku. Ja – nieco rzadziej, bo angielskie poczucie humoru kojarzy mi się z głośnym bekaniem... powiedzmy, że emanacją British homour jest dla mnie Benny Hill. I nie zawiodłam się zbytnio, choć odgłosów fizjologicznych, oczywiście, nie było, ale silna seksualizacja większości żartów, nawet jeśli są śmieszne, po jakimś czasie robi się nużąca. Cóż, takie libretto.

Piękny pomysł, aby uczcić Queen, z jej niezapomnianym i jedynym na świecie Freddiem Mercurym, jest godny pochwały. Zaś sama historia, którą stworzył brytyjski dramaturg i komik Ben Elton, nie jest przesadnie oryginalna, a chwilami również niezbyt spójna. Otóż żyjemy w cyfrowej przyszłości przypominającej system totalitarny – wszyscy są tacy sami, wszystko jest na pokaz, tępione są przejawy indywidualizmu. Zlikwidowano instrumenty muzyczne, nikt nie potrafi na niczym grać, nikt nie śpiewa – chyba że sztuczne, elektroniczne, jednakowe dźwięki obliczone na sprzedaż i zysk, pozbawione prawdziwych emocji oraz wykonywane na akord globalnej korporacji rządzącej światem.

Brzmi znajomo?
Oczywiście w owej bliżej nieokreślonej przyszłości na e-planecie są również buntownicy: szukają oni wolności i miłości, bo przecież tym jest muzyka. Naciągają kawałek druta, żeby nim brzęknąć, odczytują skrawki przeszłości zapisane na starożytnych nośnikach (typu kaseta video), próbują odgadnąć zagadkowy sens poetyckich słów, czekają na Marzyciela, który ich obudzi. Autor libretta nawiązuje tu wprost do Mesjasza, ale próbuje wpleść w tę historię także wędrówkę Odyseusza, który na końcu swojej drogi napotka tajemnicze wiosło. Więc trochę „Matrixa", trochę musicalu „Metro", ale za to... jaka muzyka!

Poza tym najważniejsza jest miłość. Zawsze najważniejsza jest miłość. Marzyciel – Galileo Figaro – zakochuje się w dziewczynie zbuntowanej, której sam nadaje imię (kolejna symbolika bez dna) – Scaramouche. Dla fanów zespołu Queen wszystko jest jasne, zresztą ten spektakl jest jednym wielkim celebrowaniem Queen, choć sam zespół pojawia się na scenie tylko na chwilę w króciutkim nagraniu, oprócz migawek Freddiego. (Znaczy nie, na samym początku pojawia się na chwile legendarny Brian May, ale to niespodzianka.) Zakochani po wielu perypetiach dołączają do buntowników i wyzwalają z cyfrowego świata wszystkich tych, którzy nie chcą być dłużej poddani zakazom i fałszywej indoktrynacji.

W roli Scaramouche zachwyciła Natalia Piotrowska-Paciorek. Jest po prostu doskonała wokalnie, potrafi wydobyć z głosu wszystkie brzmienia. To wspaniała artystka i prawdziwy ogień na scenie – naprawdę wielkie brawa! Równie temperamentna i zachwycająca wokalnie była Natalia Krakowiak jako Oz – buntowniczka, która śpiewa z metalicznym pazurem, ale potrafi też prowadzić głos szerokim strumieniem w rzewnej balladzie. Aktorsko obie były wspaniałe, a nie ustępowała im Katarzyna Walczak jako Killer Queen, androidyczna władczyni cyfrowego świata. Jej wykonanie Another One Bust The Dust to było mistrzostwo świata!

Marzycielem był delikatny i uduchowiony Janek Traczyk, który potrafi też zabrzmieć charyzmatycznie i pociągnąć za sobą tłumy. Imponujące jest u artysty swobodne używanie rejestru kontratenorowego. Wiktor Korzeniowski jako buntownik Brit porywał temperamentem i świetnym śpiewaniem – to prawdziwy rockman! Zaś Janusz Kruciński w roli Khashoggi, sługusa władczyni, swoim talentem komicznym powodował potężne wybuchy śmiechu u widowni. Tomasz Steciuk jako Buddy, buntownik-weteran, również odpowiedzialny za potężna dawkę humoru na scenie, zaskoczył mnie i zachwycił brzmieniem swojego głosu – być może to on najbardziej ze wszystkich przypominał Freddiego. Wokalistów przygotował Jacek Kotlarski.

Mariusz Napierała stworzył krzykliwo-metalową scenografię wirtualno-plastikowego świata, ale i podziemia rebeliantów, w innych barwach, z pędzącym pociągiem podziemnej kolejki i rozklekotanym motorem, który jednak dowozi do spełnienia marzeń. Dorota Kołodyńska eksperymentowała z kostiumami – darła, farbowała i drapowała tkaniny tak, oby każdy miał oryginalny strój, w przeciwieństwie do zaprogramowanych mas, gdzie dominowały geometryczne kształty i neonowe róże. Dorzućmy do tego wspaniałe fryzury projektu Jagi Hupało, charakteryzację, światła i efekty pirotechniczne – i mamy obraz całości.

Najwyższy poziom muzyczny – solistów, zespołu i instrumentalistów po dyrekcją Jakuba Lubowicza – scenografii i kostiumów to wizytówka Teatru Roma. Tutaj wszyscy śpiewają albo bardzo dobrze albo doskonale. Muzycy są prowadzeni z wyczuciem stylu i każdy z nich daje z siebie wszystko. Kolory i kroje strojów, fryzury i dodatki są ucztą dla oka. Pracował nad tym zgrany zespół specjalistów i pasjonatów sztuki.

Miłośnicy rocka i popu, choć muzyka Queen to o wiele więcej, odnajdą się na przedstawieniu doskonale, bo spektakl jest w istocie triumfalnym koncertem rockowym. Widzowie śpiewają, klaszczą, włączają lampki w telefonach – to odpowiedniki starożytnych zapalniczek. W błyskawicznie zmieniającym się świecie tylko pragnienia się w nas nie zmieniają, ani się nie starzeją. Pragnienia wolności i miłości. I o tym jest ten spektakl.

 

Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
20 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia