Świat jest z plasteliny
„Kartoteka" - Tadeusz Różewicz - reż. Rolf Alme - Teatr im. S. Jaracza w ŁodziW świecie, w którym na osi historii nie sposób postawić kreskę, która mogłaby jakkolwiek stanowić barierę nieprzenikalną dla tego co wcześniej i tego co później, musimy odnaleźć się my – pośród fluktuacji czynników przepływających przez nas samych i przez wszystko co wokół.
Na początku jest biała scena. Biały prostokąt na podłodze i w tle. Na nim 5 ubranych w czarne garnitury postaci. Kropki i kreski na kartce. Z głośników gra „Johnny B Goode" Chucka Berry'ego, aktorzy tańczą z całych sił. Muzyka znika, a postaci padają na ziemię jak marionetki, którym nagle obcięto sznurki.
„Bohater" – nie bez przyczyny opatrzony przez Różewicza cudzysłowem, to twór nominalny. Konsystencja stworzona z przeżyć i cech dominujących w życiorysach jego pokolenia. W spektaklu Rolfa Alme każdy z aktorów jest na przemian inną postacią – mężczyzna gra kobietę, kobieta ojca, by za chwilę już być nauczycielką, a antyczny chór starców od własnego komentarza przechodzi przez przejęcie jednej z ról, aż po czytanie didaskaliów. Wszyscy zmieniają się ze wszystkimi, by za chwilę zbiorowo zamienić się w jeden organizm maszyny do pisania, kiwającej głowami poruszanych klawiszy z literami. Kiedy didaskalia dosłownie mówią, że aktor siada – wierzymy na słowo, chociaż kontynuuje swój wywód w pozycji stojącej. Albo tak nam się wydaje? Kto odpowiada ze rzeczywistość dramatu – my czy didaskalia?
Reżyser Rolf Alme, z którym jako drugi reżyser współpracowała Nina Godtlibsen chciał uaktualnić ten twór: „Problem z tekstem Różewicza jest taki, że nie można w niego ingerować. Zabrania tego wydawca. Dlatego trzeba spróbować przybliżyć sztukę młodym widzom poprzez estetykę, formę i energię".
Koncepcja reżysera zakłada, że całość ma odpowiadać wizualnie czemuś w rodzaju animacji. Dlatego mimika grających od początku do końca jest przerysowana, stoi przed tym, co aktor robi. A Łukasz Stawowczyk, Aleksandra Posielężna, Maja Polka, Wiktor Piechowski i Krystian Pesta dali z siebie tutaj wiele. Od czuwania nad wyrazem twarzy, przez obciążający fizycznie maraton, który wymaga zapełnienia każdej chwili na scenie i oddania głosu każdej postaci, która przechodzi przez pokój czyli świat „bohatera". Nie schodzą ze sceny, cały czas poruszają się jedynie w ramach wyznaczonych przez granicę białego. W końcu gdyby nie ta kartka to na czym leżałaby kreska.
Spektakl w całości opiera się o ironicznie przedstawiony dramat Tadeusza Różewicza i pięciu młodych aktorów, na których spoczywa cała uwaga widzów. Nie ma scenografii, nie ma rekwizytów.
Tutaj po A nie będzie B, ani C, ponieważ nie ma A, a nawet jeśli jest to tylko jako trzy kreski akurat w takim ułożeniu. Jest materia, jest plastelina. Kartoteka to teczka, to teczki, które stoją gdzieś na półce, wszystkie w takim samym formacie, nierozpoznawalne bez numerów w indeksie i bez tego co chowają ich strony. A i tak nie wszystkie w środku są aż tak różne.
Autorem zdjęć jest Krzysztof Bieliński.
Wywiad z Wiktorem Piechowskim, aktorem grającym w spektaklu „Kartoteka"
Agnieszka Borelowska: Czym dla Ciebie jest stosowanie przerysowanej, rysunkowej wręcz mimiki w spektaklu, w którym nikt ani nic nie posiada klarownej tożsamości?
Wiktor Piechowski: Taki zabieg zapewnia ogromny komfort dla aktora. Szczególnie w konwencji snu, w którym znajduje się bohater "Kartoteki". Reżyser wielokrotnie pokazywał nam materiały animowane, którymi inspirowaliśmy się. Miało to na celu pokazanie nam, że kiedy operujemy trudnym językiem (za jaki można przyjąć styl T. Różewicza) nasze ciało, ruch i ekspresja są w stanie pozwolić widzowi, ale również aktorom zrozumieć lepiej sytuację przedstawioną w scenie. A do tego próbowanie, często w komiczny sposób zapewnia wiele uśmiechu na próbach, co przekłada się na dobrą współpracę w zespole.
AB: Co było dla Ciebie najtrudniejsze w tym spektaklu?
WP: Kondycja fizyczna. Na początku pracy cały zespół nie zdawał sobie sprawy jak nasza wydolność zostanie wystawiona na próbę. Podczas spektaklu przechodzimy/przebiegamy około 3 km. Dlatego po kilku próbach pojawiały się problemy z pamięcią, skupienie. Czysto +fizyczna sytuacja. Kolejną trudnością było wejście w formie zaproponowaną przez reżysera, która nie jest popularną w Polsce, ani w systemie nauczania w szkołach teatralnych czy filmowych. Rolf Alme, swoim spokojem, ale także konkretnymi pomysłami pomógł nam zaaklimatyzować się w tym. Aktor musi być na 120 procent w tym spektaklu, w konwencji przerysowania, aby widownia i on się nie nudzili. Reżyser też starał się zwracać nasza uwagę na kontakt z publicznością. Nie bać się widza, przełamywać czwartą ścianę, mieć kontakt i czerpać z energii i uśmiechu publiczności.
AB: Nawiązując do wypowiedzi reżysera o sens i cel, jakbyś w kontekście tego spektaklu odpowiedział na pytanie: dlaczego?
WP: Bo młodość, energia, nowe spojrzenie na blisko 60-letni dramat, klasyka literatury polskiej. Przystosowanie spektaklu dla młodych widzów, którzy w natłoku social mediowych, szybkich relacji. W naszym spektaklu, przez półtorej godziny widz jest z nami, w spektaklu, w historii.