Sztuka o ranach

"Tato" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Bagatela w Krakowie

Kanał TVP Kultura zakończył festiwal polskich sztuk współczesnych "Tatą" Artura Pałygi. Przedstawienie przeniesione z krakowskiego Teatru Bagatela jest podobno wyjątkowo popularne.

Dzieje się tak w czasach, kiedy pisanie nowych dramatów staje się czymś na wagę złota. Teatry ratują się przeróbkami (często bezsensownymi) klasyki albo spektaklami kolażami pretendującymi do roli namiastek sztuk prawdziwych.

"Tato" to triumf nowej formy teatralnej, w której aktorzy odgrywają przed widzami opowieść, biorąc ją od razu w nawias, zamiast udawać realizm. Czasem efekty bywają emocjonujące. Przedstawia się coś, co w Czechowowskiej konwencji byłoby nie do przedstawienia. Przypominam chwalony przeze mnie historyczny fresk Radosława Paczochy o Władysławie Broniewskim.

Takie inscenizacje mają jednak swoje pułapki i manieryzmy. Rozumiem, że w "Tacie" aktorzy wyrażają nastroje, grając na instrumentach muzycznych. To umowność do przyjęcia, zresztą łagodząca drastyczności dość naturalistycznej, rodzinnej historii. Ale czy jeden aktor musi grać kilka postaci? Czy córkę Taty musi markować facet? Umowność staje się sztuką dla sztuki - infantylną, nawet jeśli spektakl grawituje między dramatem a groteską.

Reżyser "Taty" Małgorzata Bogajewska tłumaczyła po spektaklu jego popularność powszechnością doświadczenia - każdy miał problemy z rodzicami. To tworzywo masy utworów. Schemat ojca tyrana to choćby "Gnój" Wojciecha Kuczoka, potem filmowe "Pręgi".

Pojawia się wątpliwość: patologie tradycyjnej rodziny stają się przedmiotem emocjonalnych wynurzeń, gdy mamy przechył w drugą stronę. Rodzina ulega dziś erozji. Czy może nie pojedyncze dzieło, ale ich zalew, nie jest czynnikiem przyspieszającym ten proces? Z drugiej strony ludzie mają prawo dzielić się przeżyciami. Temat wymyślony nie jest. Narażę się niektórym konserwatystom tezą: w wojnie dorosłych z dziećmi nawet dziś, po wszystkich permisywnych zmianach, dziecko jest na ogół stroną słabszą - przynajmniej w punkcie wyjścia.

"Tatę" ratuje niechęć do nadmiernych generalizacji. To opowieść o konkretnych czasach i konkretnym środowisku: ojciec despota to wojskowy z PRL. W pewnym wymiarze oglądamy zjawiska uniwersalne, w pewnym - nie. Skądinąd rodzi się też pytanie bez mała filozoficzne. Dzieci bywają ofiarami rodziców. Ale ci rodzice też przez kogoś zostali ukształtowani, może skrzywdzeni. Kogo więc winić?

"Tato" to zarazem opowieść o miłości syna do ojca - wbrew ranom. Przejmująco grana przez aktorów nieznanych z telewizyjnych ekranów. To warto obejrzeć, nawet nie po raz pierwszy.

Piotr Zaremba
wSieci
3 listopada 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia