Sztuka reżyserii

Pod wiatr

Mój przesympatyczny sierżant w wojsku miał do mnie wyjątkową słabość, traktował mnie jak laboratoryjną hodowlaną anomalię, której nie ukręca się łba tylko dlatego żeby ją obserwować z widoczną dozą obrzydzenia, ale i autentycznego zaciekawienia. Kiedy w czasie ćwiczeń czy zajęć wpadałem w jakiś mój tradycyjny, absurdalny monolog, kazał mi się zamknąć, to ja wtedy monologowałem dalej, ale cichutko – pod nosem. Mój sierżant podchodził do mnie, wypowiadał brzydkie słowa i powtarzał, że „ (...) Ciebie (...) trzeba wyreżyserować".

To słowo – „reżyserować" nabierało w jego ustach znaczeń wyjątkowych. Powtarzał je kilkanaście razy dziennie, przy najróżniejszych okazjach i brzmiało zazwyczaj złowrogo, bowiem użycie przez niego tego tajemniczego słowa niosło z sobą przykre konsekwencje. Jeśli z izbie żołnierskiej był, jego zdaniem, bałagan mawiał, że jest nie wyreżyserowana. Jeśli w, przepraszam za słowo, toaletach było coś nie tak, mówił, że nie widać tutaj reżyserii, buty na korytarzu przed capstrzykiem musiały stać wyreżyserowane pod ścianami błyszczące, równiutko obok siebie. Stoły w świetlicy, stołki trzeba było ustawiać w określony założeniami reżyserii ustawiania stołów i stołków sposób. Słowem – jak mawiał – wszystko musi być wyreżyserowane. I uwierzcie mi, że trudno było mi znaleźć wtedy jakikolwiek skrawek koszarowego żywota, który nie byłby poddany jego reżyserii. I nie chodzi tu o regulaminy, falę czy okrutną tradycję tworzenia z cywila posłusznego mięsa armatniego, bo to koszarowa codzienność i można się przyzwyczaić zwłaszcza monologując pod nosem, ale siłę i wagę samego pojęcia – „reżyseria" w owym koszarowym kontekście.

Owo słowo, powtarzane bez końca przez sierżanta, wchłaniane przez moich kolegów i przeze mnie, po pewnym czasie używane i powtarzane przez nas nabierało takich znaczeń i podtekstów, że zadziwiliby się najwięksi luminarze polskiego teatru. Przykładów przytaczać nie będę, bo działo się to ponad trzydzieści lat temu i kontekst mógłby być nie jasny, poza tym to były brzydkie słowa. Dla mnie najbardziej zadziwiające było to, że znaczenie słowa „reżyseria" po kilku dniach wysłuchiwania go traciło z wolna swoje pierwotne znaczenie i znaczyło już coś innego, to znaczy prawie wszystko.

Jak sierżant mówił na apelu o jakimś nieboraku – „dobry reżyser" oznaczało to wielką pochwałę, bo nieborak ów wykonywał co do niego należało sprawie i bez hałasu, słuchał kogo potrzeba, brał wzór z kogo należało, wiedział komu salutować z szacunkiem, a komu byle jak, ale tak żeby nie narazić się na przykrości, był zawsze tam gdzie trzeba, albo powinno się być, przejmował zachowania, obyczaje od ważniejszych i mogących więcej od niego, przez to był przez owych mądrzejszych tolerowany i z czasem namaszczany na pół – mądrzejszego. Ale zasłużyć na miano „dobrego reżysera" nie było łatwo – jak to w wojsku.

Co innego w teatrze, tu po prostu trzeba posiąść sztukę reżyserii i robić ciekawe, oryginalne, mądre przedstawienia.

Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
16 czerwca 2018

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia