Taśmy rodziny

"Taśmy rodzinne" - reż. Piotr Pacześniak - Teatr Polski w Poznaniu

Jednej rzeczy w życiu możemy być pewni; każdy z nas jest czyimś dzieckiem. Co to oznacza? To, że każdy z nas ma lub miał rodziców; obecnych, nieobecnych, surowych, pobłażliwych. Oni to znaczy się rodzice są elementem większej całości — rodziny.

Rodzina to córki, synowie, babcie, dziadkowie, rodzice, ciotki, wujkowie. A więc rodzina to przestrzeń, w której przebywa lub przebywał niemalże każdy z nas. Rodzina to scena, na której rozgrywa się nieskończenie wiele historii, które, choć sprawiają wrażenie wyjątkowych i jedynych w swoim rodzaju, to pod osłoną tej wyjątkowości kryją uniwersalną prawdę, która w każdej z rodzin objawia się w podobny sposób — różnicą jest jedynie stopnień natężenia i skręt, po którym los powiedzie jednych na scenę komedii, innych zaś tragedii.

Zdaje sobie z tego sprawę Piotr Pacześniak reżyser „Taśm rodziny" na podstawie książki Macieja Marcisza o tym samym tytule. Reżyser świadomy ze sceniczności batalii rodzinnych, postanowił przełożyć powieść na język teatru. Historia jest prosta, co nie oznacza, że zła; Poznańska galeria sztuki „Malarnia", otwarcie pierwszej w pełni autorskiej wystawy obiecującego artysty Marcin Małysa, w tej roli Daniel Namiotko. A więc widzowie myślą sukces, zapewne ciężka praca bohatera przyniosła swoje plony! Pierwsze minuty spektaklu potwierdzają początkową intuicję; mowa matki (Alona Szostak) opowiadająca o artystycznym dorobku Marcina i wystawie będącej ukoronowaniem tejże niełatwej drogi. Następnie Ojciec (Michał Kaleta) przemawiający zwięźle o rozpierającej go dumie ze swojego pierworodnego. Niestety idylliczna atmosfera burzy się w momencie prezentacji ostatniej pracy artysty; tytułowej Taśmy rodziny. Od tego momentu do samego końca spektaklu nic nie jest takie, jakie wydawać by się mogło w naszym pierwszym odczuciu. Wybucha rodzinna wojna.

Siłą spektaklu jest nie sama nić fabuły, a realizacja tejże — materializując się pod dwiema postaciami; scenografii i interpretacji bohaterów przez wcielających się w nich aktorów.

Łukasz Mleczak odpowiedzialny za scenografię zrealizował koncept reżysera w sposób niepowtarzalny. Przekraczając drzwi Malarni (jedna ze scen w teatrze Polskim w Poznaniu), my widzowie przestajemy być widzami, a stajemy się uczestnikami wernisażu Marcina Małysa; układ pomieszczenia jest pomyślany tak, aby granica między teatrem a rzeczywistą galerią sztuki zatarła się w stopniu, jak największym; pieczołowitość i pietyzm scenografii nie pozwala nam myśleć inaczej — białe ściany oraz podłoga, instalacji artystyczne Macieja czy wtapiające się w scenografię miejsca siedzące dla widzów, wprowadzają nas uczestników w głęboką imersję, która mnie prywatnie kilkukrotnie wprowadziła w zagubienie — czy aby na pewno to, czego jestem światkiem to teatr? — pytałem siebie w myślach kilkukrotnie.
Drugą składową są aktorzy i ich interpretacja postaci. Na szczególną uwagę zasługuje trójka; Alona Szostak, w roli matki, wzbija się na wyżyny aktorskiego szaleństwa. Skrajne emocje, które z siebie wydobywa, to istna magia dla oczu i uszu. Michał Kaleta, w roli ojca, nie jednokrotnie dowiódł, że jego postaci żyją, są w pełni materialne; tak jest i w tym przypadku. Na koniec zostawiam Daniela Namiotko, w roli Marcina, rola prowadzona w sposób interesujący; da się z niej wyczytać pasje i poświęcenie aktora; pot, łzy i uśmiech pojawiały się naprzemiennie w sposób lekki i niewymuszony.

Mimo wszystko bez małych potknięć się nie obeszło. To do czego mógłbym się przyczepić, to postać grana przez Alana Al-Muratha. Jednakże nie wiem, czy winę za to ponosi sam aktor, czy też postać, w którą się wcielał. Bowiem jej charakter, sposób bycia czy też ekspresja znacząco odbiega od zachowań wcześniej wymienionych. Co może być powodem bladości roli na tle pozostałych.

Teatr Polski w Poznaniu po raz kolejny nie zawiódł. Dyrekcja nie boi się stawiać na odważnych i nietuzinkowych twórców, a Pacześniak na stołku reżysera to z całą pewnością potwierdza. Odważna sztuka dotykająca tematu uniwersalnego — rodziny, jednocześnie zrywająca z konwenansami; z podziałem scena-widownia czy aktor-widz to murowany sukces. Potrzebujemy więcej takich spektakli, to one wprowadzają w najgłębszą zadumę. Zadumę, która towarzyszy nam, nie przez ulotną chwilę po gromkich brawach czy w drodze do domu po nich. Zaduma, o której tutaj piszę wżera się, zachęca do refleksji i wpływa na nasze wnętrze. Inaczej rzecz ujmując; zmienia nas na lepsze.

Mateusz Nowicki
Dziennik Teatralny Poznań
24 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Kurewny
Wydawnictwo: Filtry
Camila Sosa Villada

Trailer tygodnia