Teatr lalek? Czy coś takiego istnieje?

Nie słyszałem dotąd, by któryś z teatrów domagał się wyłączenia z grona teatrów lalkowych

W ostatnich kilkunastu dniach widziałem troszkę przedstawień w rozmaitych polskich miastach: w Łodzi, Kielcach, Białymstoku, Toruniu, Opolu. Były to przedstawienia teatrów lalek. Z odwiedzanych miejsc tylko teatr w Toruniu nie ma w nazwie lalki, choć chyba nie zaskoczę nikogo, że tamtejszy Baj Pomorski jest teatrem lalkowym. Podobnie jak Arlekin, Kubuś, BTL czy Teatr im. Smolki.

Nie słyszałem dotąd, by któryś z teatrów domagał się wyłączenia z grona teatrów lalkowych, nawet jeśli na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci dokonał zmiany nazwy. Tych zmian było sporo, najczęściej pomijano lalkę i tak został w Gdańsku Teatr Miniatura, w Lublinie Teatr im. Andersena, w Warszawie Baj, w Rzeszowie – Maska, by wymienić kilka przykładów. Nie zmienia to faktu, że są to teatry lalkowe. Nie tylko z woli urzędników rozdzielających pieniądze, ale i samych twórców. Nie słyszałem dotąd, by ktoś pracował np. w teatrze dla dzieci i młodzieży, czy w teatrze młodego widza, choć bez wątpienia ta kategoria byłaby bliższa większości polskich „lalkarzy".

No więc jeżdżę sobie, przemierzam setki kilometrów, oglądam spektakle dla młodych widzów i starszych, bo teatr lalek to nie jest kategoria widza, ale sztuki (choć nie wszyscy są tego świadomi), i wciąż trapi mnie myśl podstawowa: jak rozpoznać, czy przedstawienie, na które wybieram się w jakimś teatrze lalek będzie przedstawieniem lalkowym? Najczęściej spotyka mnie rozczarowanie, niekoniecznie nawet samym spektaklem, tylko oszustwem, które mi się wciska. Czuję się jak fan piłki nożnej, który przyjeżdża na mecz piłkarski, a serwuje mu się wyścigi żużlowe, albo np. gimnastykę artystyczną. Albo sympatyk opery, którego w operowym gmachu spotyka rewia mody.

Nie zdążyłem na ostatnią premierę w warszawskiej Lalce. Właśnie przejrzałem recenzję z Króla Maciusia I, ale – choć wiele tam zachwytów o wsłuchiwaniu się w dziecięce głosy – pojawia się kawałek zdania o tym, że „ciekawe rozwiązania inscenizacyjne i interpretacyjne przynosi wprowadzenie na scenę lalki będącej jakby odwzorowaniem samego Króla Maciusia I". Czy to znaczy, że wszystko, co lalkowe w tym przedstawieniu, to wprowadzenie w którymś momencie jednej lalki Maciusia? Dziś jeszcze nie wiem, wkrótce sam się przekonam. Ale problem jest ogólniejszy. Kilka miesięcy temu pojechałem do wileńskiej opery na Madame Butterfly w amerykańsko-angielsko-litewskiej koprodukcji. Tam też jest wykorzystana jedna lalka, dziecka bohaterki, wprowadzona rewelacyjnie na scenę i mająca epizod niewiarygodny, tak silny, wyrazisty i piękny, że animatorzy zabierają oklaski wszystkim śpiewakom. Publiczność wiwatuje właśnie lalce, za jej mistrzostwo. Nie mam jednak przekonania, że w Wilnie byłem na widowisku lalkowym. A jak jest w Lalce? Czy zobaczę lalkową interpretację książki Korczaka, czy raczej aktorski spektakl dla młodych widzów? W ostatnich dniach widziałem wiele takich spektakli: Jaki Taki, Tuliluli, Legendy toruńskie, Szelmostwa Skapena, Robinson Cruzoe, Hokus pokus...

Kiedy słowo nie znaczy tego co znaczy, myśli nie znaczą.... I się gubimy.

Mam wielu przyjaciół „lalkarzy", którzy twierdzą, że interesuje ich teatr, że robią teatr, a po lalki sięgają wówczas, gdy są im do czegoś potrzebne. Z taką opinią możemy się spotkać wszędzie, w szkołach lalkarskich, w teatrach lalek. To symptom polskiego lalkarstwa. Mówi się: jestem lalkarzem, kocham lalki, ale w teatrze nie są one konieczne, bywa – w ogóle nie są potrzebne. Teatr może się przecież bez nich obyć.

No pewnie, że może. Ale jeśli już jest teatr lalek (a jest! i nie my go wymyśliliśmy!), dlaczego nie respektować jego praw!!! Po co zapraszać twórców, którzy o lalkach nie wiedzą nic? Albo takich, którzy tego genre'u nie rozumieją, nie lubią i nawet głośno o tym mówią? Po co zapraszać na lalkarskie imprezy teatry, które nie mają nic wspólnego z tym gatunkiem sztuki? Jest on doprawdy rozległy i fascynujący, i trzeba się w nim wyspecjalizować, by coś osiągnąć. Tak jak muzyk musi posiąść technikę gry na skrzypcach czy saksofonie, jeśli chce być kimś więcej niż muzykiem-amatorem. A sportowiec opanować konkretną dyscyplinę, by stać się zawodowcem, nie tylko miłośnikiem sportu uprawiającym poranną gimnastykę.

Marek Waszkiel
Blog Marka Waszkiela
17 maja 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...