Trochę kobiecy, trochę męski, a trochę unisex?
"niemęski" scen. Daria Kubisiak - reż. Daria Kubisiak - Stary Teatr w KrakowieCzym jest dziś męskość? Co to znaczy niemęski? Jak definiujemy prawdziwego mężczyznę i które z cech przypisujemy na co dzień kobietom? Wbrew pozorom okazuje się, że wciąż silne są echa dawnego wychowania, zakorzenionego podziału ról (chociażby w rodzinie) czy nadal obecnych stereotypów.
A co, gdyby na jeden wieczór te role odwrócić? Porzucić powtarzane z dziada pradziada hasełka "nie płacz, nie jesteś babą", "wstawaj, nic się nie stało", "twardy bądź, jak prawdziwy mężczyzna". Czy do dziś obowiązujące w potocznym języku "kobieta za kierownicą", "prawdziwa blondynka", "...jak baba..." (czyli źle/gorzej). Co gdyby wyjść poza utarte schematy?
Proszę Państwa, okazuje się, że porzucenie stereotypów i odwrócenie ról, a raczej pokazanie ich w krzywym zwierciadle jest punktem wyjścia do stworzenia całkiem udanego spektaklu. Tak właśnie powstała sztuka w reżyserii Darii Kubisiak - o wiele znaczącym tytule "niemęski", którą możecie zobaczyć na Nowej Scenie Starego Teatru w Krakowie.
Poziom testosteronu w tym spektaklu (pomimo swojej pięciokrotnej dawki), spada wraz z pierwszymi minutami spektaklu. Okazuje się, że pod maską męskości skrywa się niepewność, chłopięce kompleksy i lęki. Tarcza bezuczuciowego "samca alfa" szybko zamienia się w obraz wrażliwego faceta, który pozwala sobie na łzy. I choć trudno się do tego na początku przyznać, to niemoc i słabość nagle okazują się być czymś po prostu ludzkim, a nie tylko kobiecym. Tymczasem "niemęski" jest bardziej unisex niż kobiecy czy męski - i niech tak zostanie.
Warto zwrócić uwagę, że kiedy bohaterowie opowiadają o swoich problemach w tle zawsze pojawia się kobieta, partnerka, żona, kochanka. To jej słowa, gesty i czyny odbijają się echem niepokojących myśli w głowach mężczyzn. Nagle okazuje się, że to kobieta przestaje kochać czy pożądać, zaczyna zdradzać i w końcu odchodzi. Nie mężczyzna - "bo tylko facet mógł coś takiego zrobić".
Bohaterowie kilkukrotnie powtarzają, że stworzyła ich autorka scenariusza (Daria Kubisiak). To ona - ich ustami - zwraca uwagę na wszechobecny nadal seksizm, problem powtarzających się schematów i stereotypów.
W obsadzie spektaklu pięć silnych charakterów. Stanisław Linowski urzekający żałobnym śpiewem. Krzysztof Stawowy - wzorowy polski pijaczyna na scenie i rodowy zawadiaka, który zjednuje sobie widza pełnymi niezgrabności, ale i dystansu "kocimi ruchami".
Gdyby ten spektakl mógł mieć oczy, to zdecydowanie byłyby to oczy Grzegorza Mielczarka. Aktor uwodzi kobiety spojrzeniem, zaraża publiczność uśmiechem, a grą sceniczną zaskarbia sobie sympatię zarówno żeńskiej, jak i męskiej części widowni.
W końcu Oskar Malinowski - mój prywatny numer jeden tego spektaklu. Kreuje rolę od pierwszej do ostatniej minuty, poświęca się postaci i to widać w każdym geście, ruchu, a nawet spojrzeniu. Nie da się oderwać od niego wzroku. Malinowski odpowiada również za choreografię, która choć oszczędna - w pełni odzwierciedla ironiczny i groteskowy charakter przedstawienia.
Na scenie zobaczymy również Aleksandra Wnuka, który trzyma się trochę z boku, ale bez niego spektakl nie wybrzmiałby tak zarówno w uszach, jak i w głowach widzów. Performer - najbardziej tajemnicza postać tego przedstawienia - gra na żywo m.in. na wibrafonie. Muzyka, której autorem jest Jarosław Płonka, jest nieoczywista, eksperymentalna i odbiegająca od schematu. Są momenty, kiedy naprawdę dociera do głębi i przeszywa uszy.
Kostiumy są doskonale dopasowane do charakterów. Koszula w rozbite jajka i obcisłe dżinsy dla amanta Grzegorza Mielczarka. Awangardowy strój zaprojektowany dla Oskara Malinowskiego, choć nie wyróżnia się na początku, w akcie solowym świetnie oddaje charakter postaci. Czarna skóra dla pełnego dystansu Krzysztofa Stawowego i sweter w żaglówki dla współczesnego Piotrusia Pana - Stanisława Linowskiego. Czy potrzeba czegoś więcej?
Scenografia Igi Słupskiej jest dość minimalistyczna, choć mocno osadzona w groteskowym charakterze spektaklu. Największym jej elementem jest złożony podczas spektaklu "wodopój". Czy robi wrażenie? Na pewno. Czy spektakularne? Niekoniecznie.
Scenariusz Darii Kubisiak trafia w samo sedno. Jest trochę, jak kij wsadzony w mrowisko. Chce reakcji, różnych zdań, dyskusji.
Po spektaklu w głowie zostaje kilka kluczowych pytań. Czy coś się zmieni? Czy patriarchat przestanie istnieć? Czy mężczyźni już nie będą mobbingować, wykorzystywać, pożerać wzrokiem? Według jednego z aktorów, gdyby tak się stało, wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. Pytanie tylko, czy my wierzymy jeszcze w bajki?