Trzecia droga Stachury
30 rocznica śmierci Edwarda StachuryDokładnie 30 lat temu, 24 lipca 1979 r. Stachura popełnił samobójstwo. Najpierw Stachura stał się ikoną późnopeerelowskiej popkultury, później jego bezprecedensowy kult wygasł. Kto czyta Edwarda Stachurę 30 lat po jego śmierci?
Na wieść o tym zdarzeniu w warszawskim mieszkaniu poety zjawiła się grupka jego przyjaciół. Wśród nich był Janusz Anderman. Po latach napisał krótki tekst poświęcony Stachurze, w którym nawiązał do wypadków, jakie rozegrały się tamtego feralnego dnia. Znalazł się tam fragment na pierwszy rzut oka niestosowny.
Oto roztrzęsiony brat zmarłego odbiera kolejne telefony. Anderman słyszy, jak tłumaczy komuś: "Tak, nie żyje, dziś na razie nie żyje, a jutro nie wiadomo, co będzie " ("Człowiek-nikt" z tomu "Fotografie").
W tym passusie, który wygląda na zgrabnie wmontowane literackie zmyślenie, Anderman ma na uwadze szczególną formę "życia" - popularność.
Tej w lipcu \'79 nie było, ale kiedy nadeszła, przekroczyła wszelkie miary.
Cudowne rozmnożenie "najbliższych przyjaciół"
Stachuromania przysłoniła Stachurę w sposób okrutny. Artysta, który traktował literaturę z wielką powagą, który słowem chciał zbawić świat, stał się ikoną późnopeerelowskiej popkultury, młodzieżowym idolem.
Kult, jakim go otoczono, to zjawisko bezprecedensowe w dziejach powojennej polskiej kultury. Jego dzieła wydane w 1982 r. w 70-tysięcznym i wznowione dwa lata później w tym samym nakładzie, z nabożeństwem nazywane pięcioksięgiem lub dżinsową biblią kosztowały fortunę, nie można ich było kupić w księgarni, sprzedawali je bukiniści po paskarskich cenach.
W pierwszej połowie lat 80. wykształciła się cała gałąź show-biznesu wokół-Stachurowego: urządzano wystawy, na które ściągały tłumy, organizowano spektakle, w Polskę ruszyli aktorzy z monodramami, estrady zaludnili nieprzeliczeni pieśniarze z gitarami, zawodowcy i amatorzy wykonujący jego piosenki.
Nazwisko Stachura było magnesem, gwarantowało pełne sale i niezły zarobek.
Podupadająca w późnym PRL-u prasa również skorzystała - Stachura to ulubiony idol czasopism młodzieżowych tamtego czasu, chętnie zamieszczały listy pisarza do przeróżnych adresatów oraz wspomnienia o nim.
Były i zdarzenia komiczne: cudowne rozmnożenie "najbliższych przyjaciół" Stachury, w mgnieniu oka wyłonił się też legion znawców jego twórczości. Jedni i drudzy dobierali się w kilkuosobowe brygady, które również objeżdżały kraj. Nie było gminnego domu kultury czy biblioteki osiedlowej, w której nie odbyła się jakaś stachuriada, oczywiście z "najbliższymi przyjaciółmi" Steda w roli głównej.
Wota ze szkolnych tarcz
To formy kultu zinstytucjonalizowanego, ale przecież szerzył się także kult niezorganizowany, oddolny, najzupełniej autentyczny. Życiorys Stachury (rzecz jasna, do cna zmistyfikowany) stał się wzorem dla wrażliwej młodzieży. Młodociani czytelnicy "Całej jaskrawości" uciekali z domu, pokochali kurtki douglasówki i chlebaki, pielgrzymowali szlakami poety.
Białe Kujawy nigdy wcześniej i nigdy później nie odnotowały takiego boomu turystycznego. Masowo odwiedzany był grób poety na podwarszawskiej Wólce Węglowej, gdzie dumano nad marnością świata, zostawiając wotum w postaci tarczy szkolnej. Niekiedy w szczeliny nagrobka wtykano listy.
Ziemowit Fedecki oburzony "modą na Stachurę" (to tytuł jego artykułu) pisał w roku 1984: "Legenda otaczająca poetę krzewi się niemal wyłącznie w sferze pozaliterackiej, najczęściej również - pozaumysłowej". Miał rację. Zainteresowaniu biografią Stachury nie towarzyszyła refleksja krytycznoliteracka.
Od strony życiorysu Stachury nie wygląda to źle. Istnieją świetne opracowania na ten temat (np. fundamentalna praca Mariana Buchowskiego "Stachura. Biografia i legenda"), mamy opasłe "Kalendarium życia i twórczości Edwarda Stachury" zredagowane przez Waldemara Szyngwelskiego; są listy, wspomnienia, przyczynki biograficzne. Natomiast monografii z prawdziwego zdarzenia nie ma, o cząstkowe interpretacje też trudno.
Nie ma opracowań niewyznawczych, zdystansowanych wobec poezji i prozy Stachury. Krzysztof Rutkowski w kilku młodzieńczych, płomiennych rozprawach przekonywał, że kujawski bard jest Mickiewiczem Polski Ludowej. Andrzej Falkiewicz zaś twierdził, że "Fabula rasa" to "jeden z wybitniejszych utworów w światowej literaturze konfesyjnej".
Tego typu niedających się obronić opinii sformułowanych przez zakochanych krytyków pojawiło się w ciągu 30 lat sporo.
Antypody gombrowiczologii
Sęk w tym, że przekonanie, iż twórczość Stachury jest zjawiskiem szczególnie wartościowym, arcyważnym w perspektywie historii literatury polskiej XX wieku, to pogląd, mówiąc delikatnie, ekscentryczny.
Albo jeszcze inaczej: stachuroznawstwo to antypody gombrowiczologii - w tym sensie, że samo zajmowanie się pismami autora "Ferdydurke" jest równoznaczne z awansem do pierwszej ligi literaturoznawstwa. Tymczasem kiedy przegląda się bibliografię prac poświęconych Stachurze, trudno dostrzec "tęgie" nazwiska badaczy. Żadnych sporów interpretacyjnych, żadnych powrotów do pism z pięcioksięgu.
Może nie jest to najważniejszy probierz popularności, ale dzieło danego twórcy żyje również za sprawą ponawianych komentarzy.
Stachuromania była intrygującym zjawiskiem socjo-kulturowym. Ci, którzy nie akceptowali tego szaleństwa, próbowali je zdemaskować dwojako: obrażając fanów Stachury lub wietrząc spisek.
Jan Marx pisał w roku 1985: "Powstaje pytanie, kto się identyfikuje ze Stachurą - niebieskim ptakiem, piwoszem, trubadurem, prorokiem, poetą. Odpowiedź jest prosta. Pięcioksiąg Stachury stał się biblią wszystkich zawiedzionych, nieudaczników, chorych na młodzieńczy smutek istnienia".
Być może kult Stachury byłby niemożliwy, gdyby nie wybiórcze podejście do jego dzieła. Niewyrobiona literacko publiczność ukochała to, co najprostsze - piosenki, wczesną, prościutką jak drwale z "Siekierezady" prozę i tzw. notesy podróżne, ignorując późną, mroczną (mistyczną), nieporównanie bardziej wymagającą twórczość Steda.
Innymi słowy, wyznawcami Stachury mieli być wyłącznie ignoranci i gówniarze, no i grafomani, którzy - skądinąd słusznie - mniemali, iż skoro "wszystko jest poezją", to ich wypociny także.
Władza ma ofertę
Ciekawsza jest inna argumentacja - polityczna. Można ją znaleźć w cytowanym wspomnieniu Andermana, który asekurując się formą bezosobową, zanotował: "Kult wzbierał nagłą falą i dały się słyszeć głosy, że ta kanalizacja nastrojów wrażliwych młodych ludzi jest na rękę władzy i że jeśli kult nie jest sztucznie podsycany, to przynajmniej nikt nie próbuje go ograniczać. Władza ma ofertę dla tych i dla innych, mówiono. Dla mniej wybrednych są zespoły rockowe, których mnóstwo wpuszczono do telewizji stanu wojennego i pozwolono urządzać masowe koncerty na otwartym powietrzu".
Fanów Stachury i nieprzyjaciół stachuromanii pojednał czas. Ukazują się nowe książki (dwa tomy listów w opracowaniu Dariusza Pachockiego czy tomik opowiadań Steda z czasów jego studiów na KUL-u "Moje wielkie świętowanie"), ale kult wygasł, mimo że także i w tym roku odbyła się w Grochowicach (wieś koło Głogowa, w której rozgrywa się akcja "Siekierezady") Stachuriada. W programie poezja śpiewana, spotkanie z sędziwymi drwalami, którzy pamiętają dziwnego przybysza z Warszawy, zwiedzanie chaty Babci Oleńki i temu podobne atrakcje.
Życiopisanie i ściema
Ze stachuromanią jak z dinozaurami - zginęła, bo była za duża. Ważniejsze jednak wydaje się to, iż dojrzało, a nawet zdążyło się zestarzeć pokolenie wyznawców Stachury. To, że nie udało się im zaszczepić własnym dzieciom miłości do cudnych manowców czy skłonności do skakania w pudło gitary i rozkładania się tam obozem, nie jest chyba zagadkowe. Byłoby dziwne, gdyby się udało.
Czy istnieje coś takiego, co można by nazwać dziedzictwem Edwarda Stachury? Nie sądzę. W projekt literatury czynnej, w utopię zniesienia granic między sztuką i życiem nikt już dziś nie wierzy. Świadomość nam się zbyt spostmodernizowała. Podstawowe rozpoznanie dotyczące twórczości Stachury - sławetny termin "życiopisanie" ukuty przez Henryka Berezę, a oznaczający tyle, że literatura jest praktykowaniem życia, jego nierozłączną częścią - jest nie do obrony.
Dziś do elementarnych przeświadczeń należy to, że literaturę robi się tylko z literatury i w związku z tym "życiopisanie" to zwykła ściema. Być może szlachetna, ale urągające literaturoznawczemu rozumowi.
Postać i dzieło Stachury, jeśli w ogóle są ważne, a co do tego mam sporo wątpliwości, to przede wszystkim dlatego, że komplikują czarno-biały obraz - mówiąc górnolotnie - kultury polskiej po Jałcie.
Tutaj najistotniejsza wydaje się apolityczność pism Steda, a także jego wolność jako obywatela Polski Ludowej.
Choć żył w latach, w których nie trzymano paszportów w domowych szufladach, to przecież nieustanne podróżował po świecie. Obok - nie mógł tego nie widzieć - rozgrywały się dramaty Marca \'68, Grudnia \'70, Czerwca \'76. To, że echa tych wydarzeń nie przedostały się do publikowanych oficjalnie książek Stachury, niespecjalnie dziwi, ale to, że żadna ze spraw życia społecznego nie przedostała się do jego prywatnej korespondencji, zdumiewa. Jakaś mała skarga na brak cukru, który na kartki, jakaś drobna złośliwość pod adresem partyjnych nadzorców kultury? Nic z tych rzeczy! Znaczy to chyba, że żyjąc w PRL-u, z powodzeniem można było PRL-u nie dostrzegać, być ponad, cieszyć się wolnością i sukcesem (nagrody, stypendia, zagraniczne podróże, otwarte drzwi wydawnictw). Herezja? Nie, zaledwie kontrdyskurs rozbijający IPN-owską narrację historycznoliteracką.
Książę poetów gminnych
Ważne jest także to, iż Edward Stachura był księciem poetów gminnych, przyjacielem i promotorem literatów różnej maści uwięzionych na prowincji. Listy do Stachury i od niego pokazują, jak wiele zrobił dla takich poetów, jak Ryszard Milczewski-Bruno, Andrzej Babiński, Wincenty Różański, Janusz Żernicki czy Jan Czopik-Leżachowski. Zrobił kiedyś, zabiegając o publikacje ich tekstów i organizując im spotkania autorskie, "robi" również dziś. Przecież ci autorzy istnieją wyłącznie w przypisach do materiałów poświęconych Stachurze, błąkają się po indeksach nazwisk dzięki autorowi "Kropki nad ypsylonem".
Ale chodzi o coś ważniejszego: siłą rzeczy zostajemy pouczeni, że literatura polska lat 60. i 70. - na te dwie dekady przypada aktywność poety - była konstrukcją złożoną i wielobarwną, że obok "salonowo-warszawskiej" istniała także twórczość gminna, szeroki ruch amatorski, jedna ze zdobyczy - autentycznych - peerelowskiego modelu funkcjonowania kultury.
Osoba i dzieło Stachury to kłopotliwa materia dla tych, którzy próbują nas dziś przekonać, że literaci PRL albo byli opozycjonistami, albo konformistami, albo przebywali w podziemiu, albo donosili na kolegów po piórze i dzięki temu pławili się w luksusie, jeździli po świecie, wydawali książki w astronomicznych nakładach.
Życie i czyny Stachury dowodzą, że "trzecia droga" była możliwa nie tylko teoretycznie - była praktykowana całą gębą.
Pewnie jest to najważniejszy pożytek ze stachuromanii - nauczyliśmy się życiorysu Edwarda Stachury na pamięć.
Edward Stachura, zwany Stedem (1937-1979)
Poeta, pieśniarz, pisarz i wędrowiec. Urodził się we wschodniej Francji w rodzinie polskich emigrantów, którzy powrócili do Polski w 1948 r. Ślady nauki francuskiego w dzieciństwie było znać w jego polszczyźnie. Studiował romanistykę na KUL-u i UW i literaturę, na stypendium w Meksyku (1969-70). Wiersze publikował od 1956 r. Grając na gitarze, śpiewał je na spotkaniach autorskich. Odwiedził m.in. Bliski Wschód, USA, Meksyk, Norwegię - który w drodze aktualizował i uzupełniał swoją twórczość. Bohaterowie jego prozy - powieści "Cała jaskrawość" (1969), "Siekierezada albo zima leśnych ludzi" (1971), opowiadania "Się" (1977) i "Fabula rasa" (1979) - jak on sam traktują życie jako "włóczęgę bez celu", bezustanną "ucieczkę przed śmiercią".
Popełnił samobójstwo we własnym domu przy Rębkowskiej w Warszawie (łyknął tabletki na uspokojenie). We wcześniejszej próbie samobójczej, gdy rzucił się pod elektrowóz, stracił cztery palce prawej dłoni. Po tym wypadku leczył się w szpitalu psychiatrycznym w Drewnicy. Jego utwory wykonują m.in. Stare Dobre Małżeństwo, Jacek Różański i Hey. "Siekierezadę" sfilmował Witold Leszczyński.