Tylko rób tak, żeby nie było dziecka
"Balladyna. Kwiaty ciebie nie obronią" - reż. Wojciech Faruga - Teatr Dramatyczny w WałbrzychuTylko rób tak, żeby nie było dziecka
Tylko rób tak, żeby nie było dziecka
Andrzej Bursa
To dziecko przecież mogłoby wyrosnąć na homoseksualistę, transseksualistę, homofoba, męską prostytutkę, a tak mało szans, że na prawdziwego kowboya...
Te słowa chciałoby się włożyć w usta zrozpaczonej, chorej psychicznie matki z przedstawienia „Good night cowboy" z wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego im. J. Szaniawskiego.
Pierwsza część prowadzi nas za codziennością głównego bohatera (Julian Świeżewski), razem z nim zwiedzamy tanie hotelowe pokoje z odrapanymi duszami i moralnością obłażącą ze ścian. Spektrum klientów męskiej, bynajmniej nie luksusowej prostytutki, nie wydaje się w ogóle zaskakiwać. Szanowany lekarz (Filip Perkowski), kochający ojciec gromadki dzieci, fanatyczny koneser sztuki (Dariusz Skowroński), któremu wyrafinowanie miesza się z ekstazą religijną. A może dopadł go syndrom Stendhala, co byłoby czymś oryginalnym w tym zgrzebnym, brzydkim powszednim świecie sprzedawania ciała. Scena rozpaczy podstarzałego pederasty nabiera groteskowo religijnego charakteru, jest jedną z najlepszych „filmowych" scen przedstawienia.
Matka (Ewelina Żak) , bez kontaktu z rzeczywistością, neurotyczna psychopatka, kreująca wizje prerii, na których w końcu zaczną żyć naprawdę, cwałować na rączych rumakach w ucieczce od wszystkich lęków i zła, które ich podotykało tu i ówdzie ( patrz „zły dotyk"). Matka patrzy w oniryczną przestrzeń, a widzi tam tylko siebie, jak w zardzewiałym lustrze, po kawałku. Kowbojski kostium nakłada z jednej strony pewną kliszę świata, który odszedł wraz z tanimi westernami i mitem Ameryki, z drugiej strony ośmiesza i wykoślawia ich psychiczne problemy, kreuje na loserów i obciachowców.
Kłótnia z kochanką czy tylko z przyjaciółką ( zasługujący za tą rolę na teatralnego Oscara Rafał Kosowski), facetem w przebraniu jakiejś Cindy czy Nancy z nocnego klubu, z perfekcyjnie kiczowatym makijażem, nogami klaczy, obsesyjnie seksistowskimi ciuchami. Zwykła domowa awantura, której doświadczyć można by również za ścianą uczciwego hydraulika z otyłą małżonką i ośmiorgiem dzieci. Tworzą wszak idealną komórkę społeczną, pracują, oglądają telewizję, czy w świecie political correctness nie stanowią wzorca z Sevres?
Nagle wkrada się pozornie niepotrzebna kakafonia form i odgłosów, pojawiają się niczym u Różewicza postacie z innych wymiarów, które paradoksalnie obnażają słabości głównego bohatera. Nagle z cwaniaka, robiącego dobry interes na własnym tyłku robi się ofiara, cielec, którego za chwilę zarżną, złożą w społecznej ofierze . Pozytywna sekta i jej guru ( kiczowato - pompatyczny w stylu reality show Michał Kosela) chętnie by go przygarnęła, ktoś inny wsadziłby mu w każdą część ciała dolara, ale to nie sztuka o „american dream". Ten zgubny mit przeradza się w polish koszmar.
Pytanie, czy potrzebny jest polityczny manifest ze skandowaniem nazwiskami byłych przywódców narodu, czy to nie zalepianie tylko ust jęczącym więźniom, którym wsadza się w usta mocne słowa, okazujące się błahą grafomanią.
Ostatnia scena jest jak katharsis, odpoczynek po długim, przerywanym śnie wariata. Prosta scenografia, duży stół niczym na wiktoriańskim przyjęciu. Na deser zamiast leguminy zaserwowana jest traumatyczna opowieść rodem z „Milczenia owiec", o matce – wilczycy, co z synami wykarmionymi piersią załatwili swojego okrutnego oprawcę. Przy tym wyssali trochę z tej piersi toksycznego jadu, który krąży teraz w ich krwi i zaraża nienawiścią i autodestrukcją. Piękne rzeźby ze styropianu, boża rodzina to dzieło życia brata nocnego kowboja ( genialnie obcesowy Włodzimierz Dyla). Zamiast zdobić kościelny ołtarz, znalazły bardziej godne miejsce, ich pełen przeszłych zbrodni dom. Smutek na koniec, długoletnia psychoanaliza, ależ nie. Zawsze znajdzie się jakiś śliczny przedmiot, który można ustawić na telewizorze, isn't it honey?
Przez cały spektakl zwracamy uwagę na transowo – etniczną muzykę wykonywaną przez Radka Dudę na żywo, idealnie dopełnia szczeliny seansu teatralnego, przez które wylewa się niespełnienie i pogarda bohaterów.