Ucieczka na ma wiele twarzy

"Orkiestra 'Titanic'" – aut. Christo Bojczew - reż. Mariusz Siudziński – Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

Każdy z nas zna historię Titanica. Większość oglądała wybitny film Jamesa Camerona z 1997 roku, ale nawet Ci, których jakimś cudem to ominęło znają jego wstrząsającą historię. Titanic stał się więc w kulturze alegorią wielkiej tragedii, a jego słynna orkiestra symbolem pełnego odwagi trwania w rozumieniu braku ucieczki przed nieuniknionym. Tyle, że Orkiestra „Titanic" nie dotyczy statku tylko pewnego pociągu.

Autorem sztuki jest bułgarski dramatopisarz Christo Bojczew Historia, którą stworzył to opowieść o delikatnie mówiąc marnej egzystencji 4 ludzi na opuszczonym dworcu kolejowym. Wszyscy oni mają swoją przeszłość, która doprowadziła ich do miejsca, w którym dziś się znajdują, każdy z nich jest mniej lub bardziej winny. Wszyscy oni też snują marzenia o pociągu, który przyjedzie i zabierze ich od tej marności do lepszego życia. Ale kiedy jakiś pociąg w końcu zatrzymuje się na stacji to wysiada z niego tylko charyzmatyczny iluzjonista, który w znacznym stopniu zburzy marazm codzienności naszych bohaterów.

Pierwszym elementem jaki wzbudził moje zainteresowanie spektaklem była scenografia, za którą odpowiadał Grzegorz Nowak. Jako, że sztuka wystawiana jest na scenie kameralnej to przez brak kurtyny widz ma okazję przyjrzeć się jej uważnie jeszcze przed rozpoczęciem sztuki. Pomyślałam o niej wtedy tyle, że jest bardzo klasyczna, świetnie wykonana i w lekkim półmroku wygląda bardzo klimatycznie i już sama w sobie oddaje pewnego rodzaju starość, zużycie i beznadzieję. W kontekście całości sztuki dodać mogę jeszcze, że ta bardzo dosłowna scenografia – budynek dworca, idealnie wpasowuje się jako jedyny element realny do spektaklu, w którym tak naprawdę wszystko jest symboliczne oraz do rozbudowanej metafory dworca jako poczekalni, miejsca zawieszenia. Bo kiedy czekamy na dworcu to nie jesteśmy ani na miejscu, ani w podróży. Kostiumy również zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie – były spójne, klimatyczne, a przy tym każdy zawierał drobne akcenty, dzięki którym nabierał swojego bardzo indywidualnego charakteru. Uważnym polecam wyszukiwać wzrokiem niedźwiedzicy. Ciekawa jest także charakteryzacja, za którą odpowiadała Karina Zienkiewicz, chociaż przyznać muszę, że na scenie jest widoczna znacznie słabiej niż na plakacie. Nadaje ona postaciom charakteru zarówno komicznego, jak i tragicznego, a przede wszystkim daje poczucie swoistej uniwersalności.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje także Izabela Połońska, odpowiedzialna za przygotowanie wokalne. Wykonała ona naprawdę kawał dobrej roboty, bo aktorzy śpiewający na głosy robili naprawdę duże wrażenie. Samo opracowanie muzyczne spektaklu także było bardzo udane i za to brawa należą się Mariuszowi Siudzińskiemu, który jest także reżyserem tej sztuki i aktorem wcielającym się w samozwańczego przywódcę włóczęgów, Meto. Wspomnieć należy tu także o Tomaszu Zajewskim, który był odpowiedzialny za ruch sceniczny. Był on bardzo plastyczny i pozwolił na uzyskanie niezwykłego efektu spowolnionego tempa, w scenach nadjeżdżania pociągów (wybitny pomysł na pokazanie sceny z pociągiem bez materialnego pociągu) oraz dużej autentyczności w scenie orkiestrowej.

Oczywiście oba powyższe składowe spektaklu nie mogłyby wybrzmieć gdyby nie bardzo dobrze radzący sobie aktorzy. Żadnemu nie można nic zarzucić, chociaż moje serce najbardziej ujął Mariusz Słupiński w roli Doko. Jego postać bawiła, ale też mroziła krew w żyłach i wzbudzała litość. Działo się tak zarówno z powodu dużego talentu aktora, jak i z powodu samej konstrukcji postaci. I tym sposobem przejdę do mojej jedynej uwagi krytycznej, czyli właśnie słabo rozwiniętych historii przeszłości postaci. Doko jest tak naprawdę jedynym bohaterem o jakim wiemy na tyle dużo, by móc wczuć się w jego sytuację, zrozumieć ją w pełni czy poruszyć się jej losem. Coś wiemy też o Prodanie (Robert Latusek), ale niestety w przypadku przeszłości Ljubki (Elżbieta Zajko) i Meto trop jest rzucony widzowi, tak naprawdę w jedynym zdaniu. Szkoda, bo spektakl, w którym wiedzielibyśmy co takiego doprowadziło bohaterów do życia jakie wiodą na pewno wiele zyskałby w warstwie emocjonalnej.

Mimo tego, Orkiestra „Titanic" to dobry spektakl. Poważny, z pięknym przesłaniem i zachwycająco rozbudowaną metaforą życia – o tym jak na różne sposoby próbujemy uciec od życia, jakie maski przy tym przywdziewamy, o tym jak sami tworzymy iluzję własnego życia, jak przekonujemy sami siebie, że tu i teraz nasze życie jest beznadziejne, ale gdziekolwiek indziej byłoby magicznie odmienione i o tym, że w rzeczywistości ze strachu często wcale tej odmiany losu nie chcemy. W końcu, to spektakl stawiający pytanie także o to kiedy istnieje człowiek i w odniesieniu do czego powinien się on definiować. To trudne tematy, ale forma spektaklu nie jest ciężka – poruszymy się, ale nie złamiemy; wyjdziemy w refleksyjnym nastroju, ale nie posępni.

Dlatego właśnie sztukę Orkiestra Titanic polecam tym wszystkim, którzy szukają sztuki poważnej, egzystencjalnej, ale przy tym nieprzytłaczającej.

Paulina Kabzińska
Dziennik Teatralny Łódź
22 lutego 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...