Unikając ambarasu
Aktorska prawda w teatrze. Przekleństwo studentów pierwszego roku szkoły teatralnej. 'Bądź prawdziwy!' - słyszą zewsząd. A także: 'Nie wierzę ci, to jest nieprawda!'. Drewniane ręce nie wiedzą, gdzie się podziać, tak we 'francuskim', jak w 'tragicznym' stroju, a już zwłaszcza w dżinsach; ambaras jest nieunikniony - o książce Antoine'a Francoisa Riccoboniego 'Sztuka teatru' pisze Tadeusz Bradecki w Dialogu.'Chodzić należy krokiem pewnym, równym, w miarę dostojnie i bez podrygiwania. Niektórzy aktorzy tragiczni, chcąc wyglądać potężniej, chodzą krokiem tak ciężkim, że całe ich ciało drży, a głowa wręcz skacze. Ten sposób poruszania się nie tylko nie dodaje szlachetności, ale wręcz urąga iluzji, gdyż odkrywamy napuszonego aktora tam, gdzie powinniśmy ujrzeć śmiałego bohatera.' Tako rzecze Antoine François Riccoboni, aktor Comédie Italienne w swojej 'Sztuce teatru' z roku 1750 (słowo/obraz terytoria 2005, przekład i opracowanie Marek Dębowski). Dla Riccoboniego, podkreślmy, wiarygodna iluzja jest w teatrze wartością podstawową. 'Także obie ręce często sprawiają kłopot. Zwykle kapelusz trzymamy w jednej. Kiedy jednak aktor już go włoży, nierzadko wydaje się zmieszany. W stroju francuskim jedna ręka w kieszeni, a druga na piersi jest jeszcze do zniesienia. W stroju tragicznym jednak często nie wiadomo, co z nimi zrobić, więc jedną rękę trzyma się z tyłu, a niekiedy, unikając ambarasu, nawet dwie.' I po cóż takie dziwaczne figury? Przecież ludzkie ciało, zauważa Riccoboni, 'nigdy nie jest ustawione korzystniej i nigdy pewniej nie zaznacza swych kształtów jak w chwili, gdy stoimy równomiernie na obu stopach, niewiele je od siebie oddalając, ramiona zaś spuszczamy swobodnie, aby dłonie opadały naturalnie pod własnym ciężarem'. Wiadomo, jak chodzić, i wiadomo, jak stać. Riccoboni wie również, jak deklamować, jak być wyrazistym, śmiesznym, gniewnym, czułym. Riccoboni jest w ogóle dzisiaj rozczulający, bo Riccoboni wie, jak grać. Wie jednak także sporo o miejscu i funkcji tak zwanej 'prawdy' w teatrze, a zatem o kwestii, co do której wśród jego współczesnych niemałe panowało pomieszanie. Większość ówczesnych teoretyków teatru skłaniała się ku poglądowi literata Sainte-Albine'a, wyrażonemu w rozprawie Le comédien z roku1747. 'Horacy powiedział: Po to, byś łzy me wycisnął, wpierw sam zapłakać musisz. Tę samą maksymę można skierować do aktorów. Aktorzy muszą sobie wyobrazić, że są w istocie tymi, których przedstawiają. Wtedy radosne uniesienie wywoła w nich przekonanie, iż to oni właśnie są zdradzani i prześladowani, i wyciśnie im z oczu prawdziwe łzy.' Riccoboni rzecz widzi całkowicie odmiennie: 'Ekspresją nazywamy zręczność, dzięki której aktor pozwala odczuć widzowi wszystkie impulsy, którymi zdaje się być poruszony. Mówię, że zdaje się, a nie jest poruszony naprawdę'. Po czym 'radosne uniesienie' nieszczęsnego Sainte-Albine'a ironicznie rozbija w puch: 'Zawsze wydawało mi się sprawą oczywistą, że jeśli ma się nieszczęście odczuwać naprawdę to, co ma się wyrazić, to nie jest się w stanie grać'. Dopiero późniejszy o lat dwadzieścia Paradoks o aktorze Diderota tę od Riccoboniego bezpośrednio zaczerpniętą, praktyczną, ze sceny wyniesioną wiedzę o ambiwalentnej naturze prawdy w teatrze spopularyzuje i rozwinie. Aktorska prawda w teatrze. Przekleństwo studentów pierwszego roku szkoły teatralnej. 'Bądź prawdziwy!' - słyszą zewsząd. A także: 'Nie wierzę ci, to jest nieprawda!'. Drewniane ręce nie wiedzą, gdzie się podziać, tak we 'francuskim', jak w 'tragicznym' stroju, a już zwłaszcza w dżinsach; ambaras jest nieunikniony. 'Prawda?' - zachęcająco syczał zza stołu rektor Eugeniusz Fulde na naszym pierwszym roku krakowskiej PWST. Katowaliśmy w kółko przez nas samych układane, krótkie, nieme, jednoosobowe scenki, codzienne bądź niecodzienne historyjki bez słów. Fulde regularnie dopingował z twarzą pokerzysty co bardziej brawurowe wysiłki delikwenta (pozostali siedzieli jak trusie) zjadliwym słowem - 'Prawda?'. Po to, by na końcu scenki tubalnie móc wreszcie wyryczeć: 'Prawda, jaka nieprawda?!?'. Wtłuczenie w głowy świeżo upieczonych studentów kardynalnych zasad Riccoboniego (czyli tak zwane elementarne zadania aktorskie) wypełniało Fuldemu pełny rok (choć szanowny rektor nazwiska owego francuskiego Włocha znać nie mógł). Lecz ich przyswojenie zawsze zajmowało i nadal zajmuje adeptom aktorskiego zawodu znacznie więcej czasu, niektórym wręcz całe życie. Nie ma teatru bez prawdy, a zarazem nie ma bardziej kłamliwych prawd niż prawdy teatru. Aktorska prawda w teatrze jest umownością, konwencją, zaś tych konwencji jest wiele. Tę najprostszą, naturalistyczną, filmowo-telewizyjną, byle naturszczyk odegrać potrafi. Te trudniejsze, prawda-jako-nieprawda (na przykład Czechow) albo nieprawda-jako-prawda (na przykład Brecht) to już wyższa szkoła aktorskiej jazdy. O niebotycznych trudnościach najczystszej nieprawdy jako najczystszej prawdy, czyli o comedia dell'arte nie wspominając. Odkrycie lub też zrozumienie, że teatralna prawda, wartość najświętsza, regularnie przywoływana na wszelkich teatralnych próbach ('Wierzę ci', 'Nie wierzę') jest jeszcze jedną międzyludzką konstrukcją, wielu szokuje, niektórych zachwyca, jeszcze innych przeraża. Aktor, który 'jest' zamiast 'grać' i utopia 'aktu całkowitego' Jerzego Grotowskiego to jedna z wielu (historycznie wcale niedawna) prób zanegowania tej umowności. Lecz konstrukcyjna natura teatralnej prawdy, chociaż z żadną Absolutną Prawdą nic wspólnego nie ma (poza tym, że do niej odsyła), niczego w końcu nie kłamie, w niczym nie oszukuje. Teatr zdarza się zawsze tu i teraz, właśnie tego, a nie innego wieczoru, w gronie tych, a nie innych kilkuset czy też kilku tysięcy przytomnych. Ktokolwiek był kiedykolwiek na przedstawieniu świetnym, zapierającym dech, jedynym, niepowtarzalnym, znakomitym, ten dobrze wie, o czym mówię. Jeśli prawda - owego momentu, wieczoru, kraju, 'ducha czasu' wreszcie - była, to po prostu była, i wszyscy obecni, wychodząc, doskonale o tym wiedzieli. Zaś komukolwiek zdarzyło się następnego wieczoru bezskutecznie szukać jej na następnym przedstawieniu, ten zrozumie również lapidarne stwierdzenie Petera Brooka z Pustej przestrzeni: 'W teatrze prawda jest w ciągłym ruchu'. Nieoceniony Riccoboni: 'Role komiczne kobiet podlegają tym samym regułom, co role męskie. Z tym tylko zastrzeżeniem, że kobiety winny uwzględniać swe naturalne przymioty, czyli grać z większą lekkością i delikatnością'.