Urszula Grabowska: moja Joanna żyje w stanie ciągłego zagrożenia Mniejsza czcionka
rozmowa z Urszulą GrabowskąZ URSZULĄ GRABOWSKĄ, aktorką grającą główną rolę w filmie "Joanna", który właśnie wchodzi na ekrany kin, rozmawia Joanna Weryńska W Polsce Gazecie Krakowskiej: - Muszę przyznać, że jestem bardzo dumna z tej roli. Wiem, że jak ktoś jest z siebie zadowolony, to się go posądza o brak skromności. Ale ja w ten film bardzo wierzę.
Podobno dźwiga Pani na swoich barkach cały film Feliksa Falka...
- Jako odtwórczyni tytułowej roli jestem na ekranie niemal od pierwszej do ostatniej minuty, więc chyba rzeczywiście dźwigam. (śmiech). Muszę przyznać, że jestem bardzo dumna z tej roli. Wiem, że jak ktoś jest z siebie zadowolony, to się go posądza o brak skromności. Ale ja w ten film bardzo wierzę.
Feliks Falk powiedział, że scenariusz "Joanny" pisał z myślą o Pani. Czuła Pani presję odpowiedzialności?
- Do tej pory oswajam się z myślą, że tak właśnie było. Oprócz oczywistej przyjemności, nadal mnie to onieśmiela. Co nie zmienia faktu, że zanim się o tym dowiedziałam, podchodziłam do tego scenariusza jak do jednego z wielu, jakie miałam okazję przeczytać. I absolutnie od pierwszego czytania dałam się ponieść tej historii.
Co o tym zadecydowało?
- Ten film dotknął głęboko mojej wrażliwości. Głównie z powodu niesprawiedliwości losu, jaka dotyka moją bohaterkę. To opowieść o kobiecie ukrywającej żydowskie dziecko. Wiedziałam, że tak bardzo muszę wgryźć się w temat, aby przez cały czas, nawet w pozornie bezpiecznej dla bohaterki sytuacji, pamiętać o stanie zagrożenia, w jakim ona żyje.
A gdzie tu miejsce na dystans?
- Jest, oczywiście. Pracując nad filmem nie odcięłam się przecież od życia i rodziny. To nie jest tak, że jadę na zesłanie pod tytułem film i potem leczę się z tego trzy miesiące. Miałam sporo czasu na przygotowanie się do roli Joanny. Długo przed rozpoczęciem zdjęć miałam precyzyjnie naszkicowany portret emocjonalny postaci. Bardzo przydały mi się także moje wcześniejsze doświadczenia zawodowe.
Nawet praca w serialach? Nie żałuje Pani na przykład czasu spędzonego na planie telenoweli "Na dobre i na złe"?
- Absolutnie nie, choć to już zakończony rozdział. Do obsady serialu "Na dobre i na złe" dołączyłam po mojej półtorarocznej zawodowej przerwie, związanej z urodzeniem syna. Ta praca była mi potrzebna, żebym mogła na nowo odżyć jako aktorka, ale też jako kobieta, żebym nie ograniczała się tylko do roli matki. Dzięki temu poczułam, że wracam do gry. Na dodatek w doborowym towarzystwie, bo grała w tym serialu mocna grupa krakowskich aktorów.
"Joanna" też jest filmem bardzo krakowskim...
- Zdecydowanie. Miasto zostało w tym filmie pokazane przepięknie.
To chyba czuła się Pani na planie jak w domu?
- Absolutnie tak, bo przecież jestem dziewczyną stąd. Wychowałam się w Nowej Hucie i jestem z tego dumna. Dobrze mi tam, gdzie są bliscy mi ludzie. A w Krakowie mam całą rodzinę i przyjaciół. Tu są moje korzenie, moje teatry i cała masa dobrych wspomnień. Nie trzeba mi więcej.
Ale ciężko Panią ostatnio namówić na kawę Krakowie. Albo jest Pani w Warszawie na planie "Syberiady polskiej", albo na próbie w teatrze, albo w pociągu...
- To fakt. Czasami mam wrażenie, że wpadam w stan skrajnego zabiegania. Bywa, że nie mogę spać ze zmęczenia, albo jak Napoleon śpię 15 minut i jestem odświeżona. (śmiech)
Czyżby była Pani supermanką?
- Oczywiście, że nie. Jeśli poświęcam się pracy na planie to traci na tym dom. Nie mam z tym jednak problemu. Wiem, że nie można być w każdej dziedzinie najlepszą. To, że rośnie mi góra prania, już mnie nie przeraża, bo wiem, że nadrobię to kiedy indziej. Jestem w tej świetnej sytuacji, że mam przy sobie oddanego, bliskiego człowieka, który w takich momentach dźwiga na sobie ciężar dnia codziennego. Mam też rodziców, na których mogę liczyć. No i wychowaliśmy sobie z mężem tak syna, że nie ma z nim problemu. Rośnie nam bardzo fajny, samodzielny człowiek.
Piękna, utalentowana i jeszcze na dodatek dostaje role, które sprawiają jej zawodową satysfakcję. Ma Pani chyba wszystko, co potrzebne do szczęścia.
- Nie ukrywam, że chciałabym, aby ten stan trwał, trwał, trwał i nigdy się nie kończył. Ale też marzy mi się równowaga, żeby proporcja pomiędzy pracą a odpoczynkiem została zachowana.