W dół króliczej nory

„O tym można rozmawiać tylko z królikami" – reż. Piotr Soroka – Lubuski Teatr w Zielonej Górze

W języku angielskim funkcjonuje pochodzący z powieści „Alicja w Krainie Czarów" autorstwa Lewisa Carrolla, nie mający polskiego odpowiednika frazeologicznego idiom „down the rabbit hole". Oznacza on, między innymi, wejście w trudną sytuację, z której ciężko się wydostać, ale także taką, w której stajemy się tak zainteresowani danym tematem, że nie możemy przestać się nim zajmować.

Patrząc na to, jaką historię opowiada wystawiany na Scenie Lalkowej Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, wyreżyserowany przez Piotra Sorokę, spektakl „O tym można rozmawiać tylko z królikami", odniosłam wrażenie, że mowa w nim o obydwu opisywanych przez to powiedzenie sytuacjach. Ale nie tylko!

Za sprawą stonowanego światła (reżyseria świateł: Alicja Pietrucka) z półmroku wyłaniają się delikatnie osnute dymem kontury typowych salonowych mebli. Po prawej stoi szara kanapa przykryta kocem, po lewej stół, a za nim stolik, na którym na białym obrusie ustawiono zastawę stołową (scenografia: Agnieszka Zdonek). W otwierającej scenie trzyosobowa rodzina pozuje do zdjęć. Na środku siedzi Królik (Paweł Wydrzyński), który już w tym momencie ma na sobie króliczą maskę. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, pomimo niezwykle sympatycznego wyrazu pyszczka, kojarzy mi się on z królikiem Frankiem, dzięki któremu Donnie, główny bohater filmu „Donnie Darko" (reż. Richard Kelly, 2001), uniknął śmierci. Po obu stronach chłopca miejsca zajmują Mama (Marta Frąckowiak) i Tata (Jakub Mikołajczak). Rodzice uśmiechają się do zdjęć. Reakcji ich dziecka nie możemy zobaczyć. Przykrywa je przecież maska/hełm! Rozpoczyna się tocząca się w niespiesznym, subtelnym rytmie (dyktowanym także przez piękną i delikatną muzykę autorstwa Szymona Tomczyka) opowieść o nastolatku, który czuję się inny. I choć nie jest to tempo, którym na co dzień częstuje nas dzisiejszy (także ten teatralny) świat, zestrajam się z nim niemal natychmiast i czuję się komfortowo w tej łagodnej narracji.

Czy to znaczy, że sztuka ta jest błahą i infantylną bajeczką? Nic z tych rzeczy. W tej przedstawionej w niebywale plastyczny sposób historii znajdziemy wszystko, co jest potrzebne do zrozumienia niezwykłości jednostki i tego, z czym może się mierzyć, gdy czuje, że w jakiś sposób nie pasuje. Rzecz jednak nie tylko w tym, co tu zobaczymy, ale również w tym, jak zostało to przedstawione. Można bowiem pokazać jak dwoje ludzi wybiera osobną lub wspólną drogę poprzez ukazanie ich kłótni/rozmowy o tym. Ale można też tak, jak zostało to zrobione tutaj – poprzez precyzyjnie wpleciony w narrację słowną system gestów i znaków (w tym tanecznych), które nie mówią niczego wprost, ale za to zasugerują odbiorcy ich sens w sposób o wiele silniej oddziałujący, niż podanie wszystkiego „na tacy". Uzyskiwanie znaczeń danych scen dodatkowo podkreśla doskonale wyreżyserowane światło (brawo Alicja Pietrucka!), które okraszając parkiet milionem świetlnych punktów sprawia, że taniec pary na „zwykłej" dyskotece zdaje się odbywać w miejscu magicznym.

Scena ta przywołuje skojarzenie z tą, w której Harper ubrana w strój astronauty halucynuje padający śnieg w spektaklu „Anioły w Ameryce" (reż. Krzysztof Warlikowski), w którym reżyserką świateł jest Felice Ross. To nie pierwszy i nie ostatni moment, gdy widzę podobne wyczucie i wrażliwość w użyciu oświetlenia. Równie pięknie na wyobraźnię wpływa zmiana światła na przyjemnie kolorowe (w kontraście do przytłumionego „codziennego" oświetlenia salonu), gdy główny bohater zasypia, a nad jego głową pojawia się piękna girlanda z kwiatów, wprowadzając baśniowo-oniryczny klimat.

Światło, ruch i muzyka to jednak tylko niektóre z elementów tworzących tę doskonałą wizualnie i brzmieniowo realizację. Niezwykłego charakteru dodaje potęgujące wrażenia przybliżanie i oddalanie planów. Można chwilami mieć takie odczucie, że oglądamy film, tak doskonale skonstruowane są sceny. Z oddalenia patrzymy na to, co dzieje się w domu Królika. Szkoła jest już doświadczeniem o wiele bliższym. Historia dzięki temu unaocznia nam, jak trudno jest być tak naprawdę blisko czyichś bardzo intymnych spraw (takich jak dom, gdzie mamy wgląd tylko z dystansu, a każda rodzina to przecież osobny, silnie indywidualny byt), a jak zdecydowanie bliżej nam do spraw wspólnych (doświadczenie szkoły czy urodzin, które to okoliczności także pozwalają lepiej zrozumieć głównego bohatera, a nawet poczuć jego dyskomfort w specyficznych sytuacjach).

W spektaklu zostały zastosowane także elementy multimedialne. Zawsze jestem trochę sceptyczna, gdy widzę w opisie, że będą projekcje i tym podobne elementy. Jednak coraz częściej przekonuję się, że potrafią świetnie dodać wartość do całości scenicznych opowieści. Tak dzieje się i tu, gdzie dzięki nagrywanemu dziennikowi (projekcje: Klaudia Kasperska) Królika dowiadujemy się, co mu w duszy gra i z czym na co dzień się mierzy. Ta forma zdecydowanie przemawia, tworzy intymną atmosferę dzielenia się czymś bardzo osobistym. To nie streaming, który każdy może zobaczyć. To jak rzeczywiste czytanie pamiętnika lub wysłuchanie przyjaciela, który zwierza nam się ze swoich najbardziej osobistych spraw. Troszkę mnie te momenty odsyłały do wspomnień takich lektur, jak seria o Adrianie Mole'u autorstwa Sue Townsend.

Jest to spektakl świetnie zagrany (i nie przegadany!). Mamy tu: wyjątkowego Królika, w którego z niezwykłą wrażliwością i wyczuciem postaci wciela się Paweł Wydrzyński, Tę Dziewczynę, którą równie subtelnie i wrażliwie kreuje Joanna Wąż, cudownie czułego Dziadka (piękna kreacja Jerzego Kaczmarowskiego), a także granych przez Martę Frąckowiak i Jakuba Mikołajczaka Mamę i Tatę, którzy wybitnie dobrze przedstawiają rodzinne historie głównie za pomocą niebywale sugestywnego języka pantomimy. Myliłby się jednak ten, kto pomyśli, że pozostałe osoby stanowią tu wyłącznie tło. Nie - odgrywający choćby taneczną scenę Katarzyna Kawalec jako Inna Dziewczyna i Robert Kuraś jako Ten Chłopak wnoszą do spektaklu tak niezwykłą czułość, piękno i precyzję ruchu, że nie potrafię sobie wyobrazić go bez ich postaci.

„O tym można rozmawiać tylko z królikami" w reżyserii Piotra Soroki to wejście w świat trudów dorastania, które naznaczone jest poczuciem wyobcowania. Główny bohater zabiera nas w głąb swojej króliczej nory, gdzie czasem będzie bardzo niewygodnie (momentami nawet obsesyjnie), a czasem bardzo pięknie. Jeśli mieliście już okazję wziąć udział w seansie teatralnym, jakim jest „PRZY PRZY" autorstwa wspomnianego reżysera, „Króliki" (jak bywa już nazywane w skrócie to widowisko) sprawią, że znów doświadczycie czegoś doskonale zrealizowanego oraz nad wyraz czułego i wzruszającego.

Tego właśnie spodziewałam się po najnowszym spektaklu w reżyserii Piotra Soroki i nie zawiodłam się ani trochę.

Agata Kostrzewska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
2 stycznia 2025
Portrety
Piotr Soroka

Książka tygodnia

Kurewny
Wydawnictwo: Filtry
Camila Sosa Villada

Trailer tygodnia