W imię Mrożka, Schulza, Kafki...
"Fakir, czyli optymizm" - reż. Bartosz Szydłowski - Teatr Łaźnia NowaWe współczesnym teatrze od jakiegoś czasu panuje istna obsesja wykorzystywania w przedstawieniach teatralnych ekranów, na których oglądamy rozmaitego rodzaju obrazy, filmy, czytamy teksty, sentencje, hasła. Niedawno pojawiła się też moda na wcielanie do spektakli amatorów
Dobrze, jeśli takie poczynania mają głębsze uzasadnienie artystyczne. Nigdy np. nie zapomnę spektaklu Lies Pauwels z osobami upośledzonymi umysłowo czy transwestytami, „White Star”. Bo to było wspaniale zrobione przedstawienie, opowiadające o życiu tych ludzi.
W „Fakirze”, jeśli traktować spektakl w kategorii przedstawienia teatralnego, takiego uzasadnienia trudniej się doszukać. Chyba, że potraktować rzecz, jako towarzyskie asocjacje artystów z lokalną społecznością. Reżyser nazywa swe dzieło projektem. Opowiadanie Mrożka jest tu tylko pretekstem do wspólnej zabawy w teatr. Ma służyć przyciągnięciu zwykłych ludzi do teatru. No i przyciąga. I to jak! Jedna z występujących pań w trakcie dyskusji powiedziała, że to przedsięwzięcie całkowicie odmieniło jej życie - nawet wnuki przestały się liczyć, a dwadzieścia sześć lat spędzonych w szwalni, uważa za kawał zmarnowanego czasu. Tylko, jakie to ma znaczenie dla widzów?
Ekran, o którym wspominam na początku, choć nie jest środkiem oryginalnym, można tu ostatecznie uznać za potrzebny. W końcu oglądamy na nim kawał historii Polski, Nowej Huty. Może więc stanowić tło dla absurdalnie groteskowego opowiadania Mrożka o pozostałym po czasach komuny kominie, do którego zagraniczny inwestor ma dziś dobudować fabrykę. W końcu nasza historia w dużej mierze zbudowana jest na absurdzie i grotesce... Chociaż, jeśli dalej iść tym tropem to - fakt, że dużą rolę w niej odgrywają też amatorzy… Ale podobno nie o takie odczytanie spektaklu chodziło jego twórcom. Tak mówią, ale czy na pewno są do końca szczerzy?
To, co za sprawą statystów dzieje się chwilami na scenie, przypomina surrealistyczne sceny z jakiegoś snu. I tu blisko już do Bruno Schulza, a nawet Franza Kafki …
Gwoli nawiązania kontaktu z publicznością, występujący częstują widzów winem, sokiem, ciasteczkami…Sympatyczne…Tylko znowu - czy artystycznie uzasadnione?
Forma, w jakiej piszę o tym, co obejrzałam, też tak ma się do recenzji, jak owe dzieło do konkursowego spektaklu na festiwalu… Ale czyż wypadałoby konwencjonalnie?