W krainie Pinokia
"Aleja Zasłużonych" - aut. Jarosław Mikołajewski - reż. Krzysztof Materna - Teatr Polski w SzczecinieRozważania na temat życia i śmierci, rozważania na temat wzniosłości i przeciętności życia. Rozważania nad sensem piękna, które przegrywa z przyziemnością. Sztuka Jarosława Mikołajewskiego zabiera widzów w świat 60-letniej poetki, która ma problemy bliskie kaźdemu śmiertelnikowi.
- Dlaczego panowie macie takie długie nosy?
- Bo my jesteśmy z krainy Pinokia.
Tak się kończy spektakl "Aleja Zasłużonych" w Teatrze Polskim w Szczecinie, który wyreżyserował Krzysztof Materna. Spektakl słodko-gorzki, w którym refleksja o wyższości piękna nad brzydotą, o istocie życia, o wyborach, których konsekwencje musimy ponosić, miesza się z czarnym humorem, ironią i lekkim cynizmem głównej bohaterki.
Ona - pisarka, po wielu latach pracy twórczej, zanurzenia w świecie słów, idei, wzniosłych myśli, po latach życia w środowisku literackim, orientuje się, że kiedy umrze, jej mąż nie będzie miał za co jej pochować. Nie posiadają bowiem pieniędzy na to, by opłacić własny pogrzeb. Jedyna nadzieja w tym, że ona jest poetką, zasłużoną dla literatury, nagradzaną i docenianą, więc oboje stwierdzają, że muszą załatwić sobie grób i pogrzeb za darmo od państwa. W Alei Zasłużonych.
Krzysztof Materna przed spektaklem mówił, że po raz pierwszy zobaczył ten spektakl w Teatrze Polonia, gdzie w główną bohaterkę wcieliła się Krystyna Janda. Sztuka spodobała mu się na tyle, że podjął się jej reżyserii w Teatrze Polskim, głównie dlatego, że znalazł tu aktorkę, które mu idealnie pasowała do tej roli. Chodzi o Olgę Adamską. I rzeczywiście, cały spektakl opiera się właśnie na tej aktorce.
W recenzjach ze spektaklu Krystyny Jandy można przeczytać, że budując tę rolę wykorzystała cały swój temperament, który jest znany z wielu innych ról. Olga Adamska dokonała czegoś innego. Znana z ról silnych kobiet, tym razem swój temperament ukryła wewnątrz i emanowała siłą wewnętrzną, na zewnątrz pozostając kobietą słabą i schorowaną. Aktorka gra ją całą sylwetką. W jakimś skurczeniu, przygięciu, pochyleniu. Mówi cicho i spokojnie, przez co wszystkie wulgaryzmy zapisane w tekście wybrzmiewają jeszcze dobitniej niż gdyby zostały wykrzyczane. Bez makijażu, z przylizanymi włosami, w niedbałym i niespecjalnie modnym stroju prezentuje obraz kobiety zmęczonej życiem. Swoje frustracje wyrzuca już w pierwszej scenie z mężem (Jacek Piotrowski), który w tej rozmowie pozostaje tłem dla jej wywodów. Od czasu do czasu się oburza, kiedy żona zahacza o tematy dla niego ważne jak religia. Ale w gruncie rzeczy ją rozumie i głównie słucha. A pisarka snuje rozważania o swoim życiu, o niesprawiedliwościach, jakie ją spotykają. Niesprawiedliwościach, z którymi w zasadzie jest pogodzona, bo jej głównym celem jest teraz załatwienie pogrzebu na koszt państwa.
I tak zaczyna się jej wędrówka. Już w scenie z mężem pokazuje swoją wewnętrzną siłę i zdeterminowanie, które przybiera na sile, kiedy odwiedza kolejnych urzędników, którzy mogliby pomóc jej załatwić darmowy pogrzeb. Olga Adamska tworzy swego rodzaju arcydzieło aktorskie nadając swojej bohaterce pewną słabość i siłę jednoczeście. Kiedy wkracza do gabinectu pewnego siebie urzędnika do spraw cmentarza (Adam Dzieciniak) sprawia wrażenie lekko zagubionej. Przysiada na krześle, plącze się nie wiedząc jak zacząć rozmowę, a jednocześnie mówi tak, że zaczyna górować nad urzędnikiem. Inteligencją i swoją siłą wewnętrzną. Oczarowuje go i niemal okręca sobie wokół palca. Urzędnik, którego kariera sięga jeszcze czasów PRL-u, gubi swój pancerz i nawet wzrusza się poezją poetki, której nie ogarnia umysłem, ale czuje.
W spotkaniu z urzędniczką z ministerstwa aktorka oddaje pole Dorocie Chrulskiej. To ona podczas spotkania z wybitną pisarką zaczyna się zwierzać ze swojego życia, również pełnego frustracji i niespełnionych marzeń. Tańczy, śpiewa, wkracza w świat marzeń, a potem reflektuje się i znów siada za biurko. I tym razem pisarka okręca sobie urzedniczkę wokół palca niwiele w zasadzie robiąc.
Wędrówka kończy się u matki (Lidia Jeziorska). To najkrótsza, ale też najzabawniejsza rozmowa, w której odnajdujemy dawne ciepło rodzinnego domu pisarki. Mama, czuła i opiekuńcza, ale też zabawna w niezrozumieniu wszystkiego, co siedzi w głowie jej córki, jest jednak dla niej pewną opoką, punktem stałym, do którgo bohaterka może powrócić i poczuć się bezpiecznie.
To spektakl zdecydowanie Olgi Adamskiej, ale każdy z aktorów grających w sztuce ma szansę zbudować barwny epizod i każdy to robi. Nie zawsze zgodnie ze swoim emploi, co jest akurat na plus.
W spektaklu wykorzystano utwory z płyty "Tak! Tak!" Obywatela G.C. z 1988, które przedzielają poszczególne sceny trafnie komentując rzeczywistość, która aż tak bardzo się nie zmieniła od czasu wydania płyty.
Ważnym elementem są w tym spektaklu materiały wideo, które uzupełniają wizualnie drogę życiową głównej bohaterki, szczególnie wymowna jest ostatnia scena nakręcona na Cmentarzu Centralnym, na którym pisarka chowa swojego męża (jednak zmarł przed nią). Nagle zaczyna płakać. Odkłada na bok żart, ironię, cynizm. Płacze, bo jednak kochała męża. A towarzyszą jej dwaj panowie z długimi nosami. Podobni do tych, którzy przyjechali zabrać jej zmarłego męża do kostnicy. Ci z krainy Pinokia. Bo jednak wszyscy żyjemy w krainie Pinokia.
P.S. Nie bardzo wiem, po co na Scenie Kameralnej użyto mikroportów. Przecież wszyscy aktorzy są z pokolenia tych, którzy potrafią mówić wyraźnie i operować głosem tak, żeby słyszały ostatnie rzędy. Więc po co?