Widowisko lekkie i mordercze
"MonsterS. Mordercze pieśni" - reż. Robert Talarczyk - Teatr Rozrywki w Chorzowie"MonsterS. Mordercze pieśni" w Teatrze Rozrywki to spektakl w koncertowym wydaniu w reżyserii Roberta Talarczyka. I muzyki było dużo. Jednak to nie piosenki stanowiły tutaj sedno, ale to, co w nich: nawarstwiający się sens.
Słowa z piosenek stały się tekstem do pracy reżyserskiej, punktem wyjścia dla historii. Piosenki zostały przetłumaczone na polski, co podkreśla wagę tego, aby poszerzyć przystępność tekstu. Koncentracja padła na treść, tak by, poprzez przedstawienia koncertowe, było wciąż pole dla zgłębiania ich sensu. Historie uwypuklał aktorski kunszt.
To było coś w rodzaju koncertu psychologicznego. Warto zaznaczyć, że w tej sztuce rola aktorek była kolosalnie ważna. Oczywiście spektakl nigdy nie odbyłby się bez aktora, jednak w tym wypadku aktorki niosły na swoich ramionach odpowiedzialność za uzasadnienie spektaklu. A siłę to one miały. Po scenie stąpały z władczą energią. Nawet wtedy, kiedy za pośrednictwem opowieści zaglądały w swoją wrażliwość i wyznawały własną kruchość. Gestami i mową ciała pogłębiały sytuację, dodając jej tym samym przestrzeni.
A o kim mowa? Główne (i, poza zespołem muzycznym, jedyne) role zagrały: Izabella Malik, Maria Meyer, Elżbieta Okupska, Alona Szostak. Piosenki "opowiadane" były w sposób silnie psychologizujący, jednocześnie nie odchodząc przy tym od widowiska muzycznego. Historia pobrzmiewała w tle, czasami znajdując swe przedłużenie w krótkich dialogach i delikatnie zarysowanych kontekstach sytuacyjnych. Zarysowanie fabularne sporządzone zostało jakby we mgle i mogło stanowić otwarte pole dla wyobraźni.
Historie te były raczej mroczne. Jednak tego mroku przewinęły się różne odcienie. Nasze główne bohaterki to zarazem sprawczynie. A jednocześnie, niczym się nie różniące od innych – silne, wrażliwe kobiety. Jest to spektakl, w którym można zauważyć odbicia i że zło i dobro pozostaną zawsze nierozłączne.
Piosenki wykonywane były na żywo przez aktorki po polsku – i zabieg ten oczywiście miał swój sens i prawo bytu. Tworzył formę bardziej jeszcze otwartą dla publiczności, niż by to było nawet w przypadku dodania tłumaczeń w postaci napisów, a poza tym dawał pole dla interpretacji aktorskiej. Choć, będąc szczera, przyznaję to nie bez pewnego żalu, ponieważ poszłam na tę sztukę z oczekiwaniem klimatu, za który najbardziej lubię tych muzyków. A tutaj okazało się coś innego i nowego.
Jednakże, było to także polem do kreacji. I tutaj wspomniałabym o, myślę, ważnym aspekcie tej sztuki: jej forma jest na tyle, mimo treści, lekka, nieprzytłaczająca i przystępna, że sądzę, że ma potencjał na przełamywanie hermetyczności swojego środowiska i docieranie do polskiego widza.
Spektakl ten roztaczał nocno-widowiskowy nastrój. I mam też na myśli rangę, która jak dla mnie, z kameralności wydzierała się w jakiś taki sposób tak, że zrywała z nią. I nawet jeśli historie były intymne, to sposób ich przedstawienia był "wielki", z echem i dystansem. Raczej patrzyłam na aktorki jak na postaci, które rozsiewają czar, urzekają sobą, jednak ta forma nie poruszała we mnie struny skłaniającej mnie do utożsamienia się.
"MonsterS. Mordercze pieśni" przemawia uniwersalnością treści, jak i otwartością widowiska. Bohaterki niosą siłę, w którą wpatrywałam się jak w zjawisko, poprzez nie zaglądałam w atmosferę, czytałam urok.