Widz jest trzecim aktorem

Rozmowa z Michałem Derlatką

To spektakl, w którym tylko widz może zweryfikować nasza wizję. W tym wypadku widz jest trzecim aktorem. Rytm przedstawienia zmienia się jeśli publiczność reaguje inaczej niż się spodziewaliśmy, a te reakcje mogą być całkowicie nieprzewidywalne. Premiera odbędzie się 15 lipca w Parku Kulturowym Faktoria w Pruszczu Gdańskim (na Scenie Letniej Teatru Wybrzeże). Premiera spektaklu w drugiej obsadzie odbędzie się w tym samy miejscu tydzień później.

Z Michałem Derlatką, reżyserem spektaklu "Randka z feministą" na Scenie Letniej Teatru Wybrzeże w Pruszczu Gdańskim, rozmawia Łukasz Rudziński z www.trojmiasto.pl.

Łukasz Rudziński: Realizujesz "Randkę z feministą". Można się spodziewać manifestu feministycznego, czy wręcz przeciwnie, potraktowania go z przymrużeniem oka?

Michał Derlatka: Nasz spektakl nie jest o feminizmie. "Randka z feministą" to sztuka z zeszłego roku z Londynu. Była tam odczytywana jako "anty-komedia romantyczna", a wątek feminizmu bywał kluczowy - traktowano go jako pretekst do obnażania absurdu feminizmu, który prowadzony do skrajności, jak każda skrajność, zaczyna sam siebie ośmieszać. Tekst pokazuje dwie strony medalu. Poglądy feministyczne Steve'a "z klapkami na oczach" na wzór poglądów jego matki, gdzie jest on traktowany bardzo serio, zderzają się rzeczową argumentacją Morak, wskazującą na nierówne pensje czy przemoc małżeńską, której ofiarą padają głównie kobiety.
Podobnie jest z całą serią związanych z tym zagadnień, których prześmiewanie nie ma dla mnie sensu. Bo trudno robić spektakl o przegiętym feminizmie, gdy on na polski gruncie wcale nie jest przegięty. Zrobiliśmy z tego koloryt spektaklu. Te tematy są w spektaklu podnoszone, są też pokazane dwie strony medalu. W pewnym momencie pada ze sceny, że każda ideologiczna skrajność jest szkodliwa. Nie jest to jednak główny temat naszego spektaklu.

Pomysł na spektakl w dwóch obsadach, grany przez parę aktorów, nie jest w Teatrze Wybrzeże nowy. Taka była "Tajemnicza Irma Vep" w reż. Adama Orzechowskiego. W "Randce z feministą" będzie podobnie?

- Kontynuujemy pomysł dwóch obsad, w każdej z obsad mamy dwóch aktorów i każdy z aktorów wciela się w wiele ról. W pewnym sensie jest to więc zbliżony format. Ale "Irma Vep" była bardziej abstrakcyjna, tam zdarzyć się mogło wszystko. Komedia romantyczna, którą robimy, jest konwencją dużą bardziej realistyczną. To spotkania dwóch osób, wszystko mieści się w ramach życiowego prawdopodobieństwa. Więc język i tekst są zbliżone w strukturze, bo autorka sama wymyśliła, że aktorzy mają odgrywać trzy role - narzeczonej oraz niedoszłej żony, więc jednocześnie aktualnej dziewczyny, byłej kochanki i matki swojego partnera. Analogicznie aktor ma role partnera, byłego partnera i ojca. Symetryczne, bardzo zawikłane ułożenie postaci jest inne niż w "Irmie Vep" i ono jest podstawą do zabawy w teatr. Aktorzy na oczach widzów przebierają się, przy pomocy bardzo prostych gestów. Jawnie i podważając teatralną iluzję zmieniamy konfigurację przestrzeni, bawimy się teatralnością. Dlatego to spektakl stricte aktorski.

W "Tajemniczej Irmie Vep" były męskie duety, tutaj mamy dwie pary damsko-męskie. Realizujesz spektakl z całkowicie różnymi aktorami, o różnych temperamentach, znajdującymi się w różnym wieku.

- Zastanawialiśmy się jak to będzie miało wpływ na lekturę, bo to historia młodych osób, trzydziestolatków, łatwiejszych do identyfikacji dla Anny Kociarz i Macieja Konopińskiego. Jest tu też historia rodziców, z pewnością bliższa starszym pokoleniowo aktorom - Joannie Kreft-Bace i Krzysztofowi Matuszewskiemu. To równolegle opowiadana historia o miłości. Ten nawias teatralności pozwala nam na bardzo dużo. Świadomie pokazujemy, że oni odtwarzają postaci, a nie wcielają się w nie, dzięki czemu przekaz jest dobry bez względu na to, czy gra się młodszych czy starszych bohaterów. To jedna z tych produkcji Teatru Wybrzeże posiadających wiele spektakli przedpremierowych (publiczność może podziwiać "Randkę z feministą" od połowy czerwca).

Skąd potrzeba wielu grań dodatkowych przed premierą tytułu?

- W tym przypadku to kwestia logistyki i pomysłu na premierę w Pruszczu Gdańskim. Udało się znaleźć miejsce w którym jesteśmy w stanie próbować. To spektakl, w którym tylko widz może zweryfikować nasza wizję. W tym wypadku widz jest trzecim aktorem. Rytm przedstawienia zmienia się jeśli publiczność zareaguje inaczej niż się spodziewaliśmy, a te reakcje mogą być całkowicie nieprzewidywalne. W przypadku spektakli komediowych lub spektakli granych w bardzo dużym kontakcie z widzem trzeba skorzystać z takiej formy, by do końca poukładać klocki teatralne.

Masz aktorów o zupełnie innej energii scenicznej, inaczej funkcjonujących na scenie. To z pewnością przekłada się na kształt spektaklu, ale czy spektakl w obu obsadach będzie się różnił również jakimiś detalami czy obejrzymy dokładnie to samo w wykonaniu obu par?

- Aktorzy podjęli heroiczną próbę, by ich wersje w założeniu dość mocno różniły. Dekoracja pozostaje jednak ta sama. Budując sceny, starałem się nie narzucać rozwiązań inscenizacyjnych. Sugerowałem jakiś klucz, język, którym operujemy, ale staraliśmy się budować trochę inne sytuacje. Ale choćby bliskość postaci rodziców z dziećmi w podobnym wieku dla jednego naszego duetu determinuje interpretacje ról. Z mojej strony była to reżyseria nierygorystyczna - tłumaczyliśmy sobie o czym scena jest i jakich środków użyć, by opowiedzieć historię, ale niczego z góry nie narzucałem. Czasem aktorzy w obu obsadach podążali innymi torami, a czasem jakimś dziwnym trafem znajdowali te same rozwiązania, które wydają mi się dobre. Jednak kilka różnic, inspirowanych przez aktorów, się pojawi, co może być ciekawe dla widza obu wersji spektaklu.

Długo pracowałeś razem z czwórką aktorów?

- Mieliśmy tylko jedną wspólną próbę - czytaną. Tekst początkowo miał 90 stron. Pomógł nam go opracowywać dramaturg Teatru Wybrzeże Michał Kurkowski i wyrzucił z niego 20 stron. Teraz tekst ma około 50 stron, bo każda para w ramach pomysłów na siebie usunęła niektóre fragmenty, więc również tekst nieznacznie się różni. Maciek Konopiński i Ania Kociarz mieli tendencję do dopowiadania swoimi słowami pewnych kwestii i improwizowania. Druga para idzie wiernie z literą oryginału.

Wzorem "Tajemniczej Irmy Vep" można się spodziewać wielu improwizacji?

- U nas nie ma takiej ilości improwizacji, ale materiał jaki mamy do dyspozycji po prostu na to nie pozwala, bo niechcący można by zmasakrować historię. Maciek i Ania sobie na wiele pozwalają, co w moim odczuciu służy spektaklowi. Druga grupa wybiera zamiast żywiołowości wybierają większą czystość przekazu i komunikatywność. One są jakościowo różne, ale oczywiście nie będę tego wartościował.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
11 lipca 2017
Portrety
Michał Derlatka

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia