Wieczór na Stacyjce Zdrój

"Stacyjka Zdrój", Teatr Polski w Szczecinie

Mówi się, że najlepszym teatrem jest życie. Ja jednak sądzę, że najlepszy teatr to ten, który jest życiem- na przykład czyimś. Do takiego teatru chadza się niechętnie, ale z żalem się go opuszcza. Taka właśnie była "Stacyjka Zdrój" na którą zaprasza nas Teatr Polski w Szczecinie.

Niby banalna podróż po twórczości Kabaretu Starszych Panów. Każdy o nich słyszał, każdy coś tam wie, więc po co właściwie iść? Jednak reżyserski duet Adama Opatowicza i Andrzeja Poniedzielskiego okazał się cudowną szkatułką, w której zamknięto perłę tego spektaklu. Ale od początku.

Gdy czekając na przedstawienie stałem sobie przed salą obserwując z kim mniej więcej spędzę ten wieczór, zobaczyłem przechodzącego pana Poniedzielskiego. Przyznam się szczerze, że zmartwiło mnie to trochę ponieważ miałem nadzieję zobaczyć go- oprócz wymienionego jako reżysera- również na scenie. Na szczęście się nie zawiodłem. Okazuje się, że wielkich artystów trema się nie trzyma i mogą oni sobie pozwolić na spacerki 10 minut przed spektaklem. W tym miejscu chylę kapelusza po raz pierwszy. 

Jedno trzeba przyznać Teatrowi Polskiemu. Ma atmosferę, a raczej „Atmosferę”, przez duże A. Małe siedzenia i wystrój sali sprawiają, że jeszcze bardziej chłonie się tę teatralną mieszankę odprężenia i obcowania z kulturą. Nawet jeśli trafi się na przedstawienie dla szkół. Z takim właśnie nastawieniem wraz z całą widownią, i kilkoma osobami z braku miejsc siedzącymi na podłodze, odwiedziłem Stacyjkę Zdrój. A była to stacyjka nie byle jaka. Utrzymana w konwencji połowy XX w. idea znajdowała szeroki odbiór u publiczności reprezentującej różne etapy życia. Metafora ta jest nie przypadkowa ponieważ Stacyjka Zdrój jest stacją końcową… wszystkiego, a chcąc skonkretyzować to na siłę można by powiedzieć, że stacją końcową życia. I to właśnie z tego miejsca bohaterowie organizują indywidualne lub grupowe wypady w przeszłość wspominając zakończone przedwcześnie lub zbyt późno życie. Zgrabna fabuła przeplatana licznymi piosenkami z repertuaru Przybory i Wasowskiego daje w efekcie „wesoły sentymentalizm”, który przyjmuje się jak zdjęcia z dawnych wspaniałych podróży. I tu chylę kapelusza po raz drugi. 

W przedstawieniach są momenty kulminacyjne i są też takie które mają tworzyć napięcie. W dziele Opatowicza i Poniedzielskiego nie wyczuwa się takich. I chyba to jest największym jego atutem. Jest lekkie, przyjemne i co w tym zestawieniu niezwykłe- trwałe. Pozostawia bowiem po sobie trwały ślad. Może dla tego, że przez swoją „zaświatową” oprawę w zasadzie dotyczy każdego z nas, a może dlatego, że w głębi duszy wszyscy zastanawiamy się czasem nad minionym. Pozwolę sobie pozostawić ten dylemat bez ciągu dalszego. Pewne jest to, że począwszy od trzynastu uderzeń zegara poprzez romanse i seanse spirytystyczne, aż na rozmowie z Przedwiecznym skończywszy, cały spektakl jest diamentem- wystarczy mu więc jedynie skromna oprawa w postaci mojego zapewnienia, że wieczór na Stacyjce Zdrój nie będzie zmarnowany. 

I na koniec chylę kapelusza po raz trzeci w uznaniu dla wszystkich twórców tej sztuki oraz dla aktorów których ciągiem pozwolę sobie teraz wymienić: Olga Adamska, Dorota Chrulska, Małgorzata Chryc-Filary, Iwona Faj, Małgorzata Iwańska, Katarzyna Sadowska, Michał Breitenwald, Adam Dzieciniak, Michał Janicki, Sławomir Kołakowski, Mirosław Kupiec, Wiesław Łągiewka, Jacek Piotrowski, Jacek Polaczek, Marek Żerański oraz Andrzej Poniedzielski. 

Jeszcze raz wyrazy uznania dla Aktorów!

Domicjan Maraszkiewicz
Dziennik Teatralny Szczecin
6 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia