Wojna, lęk i ucieczka

„Do komina Murzyna! Murzyna!" - reż. Zbigniew Brzoza - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Wymówione pojęcie „II wojna światowa" natychmiast zmusza mózg do licznych skojarzeń. Najprawdopodobniej te najbardziej popularne to: Niemcy, Hitler, Gestapo, Żydzi, Holocaust... Skupiamy się na naszej ojczyźnie, zapominając przy tym o innych prześladowaniach. Czy ktokolwiek się zastanowił, co się stało z czarnoskórymi mieszkańcami? Odpowiedzią na to pytanie jest pokrótce najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże: „Do komina Murzyna! Murzyna".

Przenosimy się do Niemczech lat 30-tych. Obywatele dopiero zaczynają poznawać Adolfa Hitlera, kiedy jego partia NSDAP (Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników) dochodzi do władzy. Starsze pokolenie – w tym między innymi filolog żydowskiego pochodzenia – nie wierzy, by ta kadencja trwała długo. Zanim się jednak obejrzy, zaczynają się prześladowania. Dla ośmioletniego chłopczyka opowieści o odważnym Führerze są nadzieją na to, że coś zmieni się także i w jego życiu. Pragnie przyłączyć się do Hitlerjugend, ale nie otrzymuje pozwolenia. Mimo że czuje się Niemcem, nie wygląda jak typowy aryjczyk. Jest synem księcia liberyjskiego plemienia Vai i hamburskiej pielęgniarki, jednakże dla swoich rówieśników pozostaje jedynie Murzynem.

Reżyser i scenarzysta „Do komina Murzyna! Murzyna", Zbigniew Brzoza, jako któryś twórca z kolei poruszył temat nacjonalizmu. Poprzez dodanie do znanego tematu postaci czarnoskórego chłopca mógł zaskoczyć widza nieco innymi rozważaniami o stopniowo szerzącym się totalitaryzmie. Wszystko wydawało się naprawdę rokujące – mamy Gestapowców, niemiecką szkołę nauczającą o wspaniałości Führera, Żydów nieróżniących się od Niemców, wywózki na Wschód, aż w końcu samego Adolfa Hitlera w tle. Jednakże, choć są to motywy naprawdę ciekawe, czegoś mi w tym spektaklu zabrakło.

Akcja skupia się na normalnym życiu mieszkańców ówczesnych Niemiec, w czym jest to społeczeństwo zmieszane, choć w większym bądź mniejszym stopniu ze sobą połączone. Poznajemy człowieka (Grzegorz Gzyl), który by nie stracić pracy, odcina się od tych, którzy nie są mile widziani przez nowe władze. Nawet jeżeli w rachubę wchodzi jego nowa miłość (Magdalena Boć), której owoc dawnej miłości przybiera postać czarnoskórego syna (w tej roli: Patryk Makowski oraz Piotr Burdzel). Chłopczyk od najmłodszych lat jest wyśmiewany za swoją inność. Jedyną ostoją w szkolnym życiu była nauczycielka (Dorota Androsz). Była, ponieważ przestała podobać się władzom szkoły (Piotr Witkowski), podobnie jak wcześniej jeden z szanowanych profesorów, Victor Utz (Michał Kowalski).

Na scenie dzieje się naprawdę wiele, co uzupełnia jeszcze obraz wideo. Nagrane wydarzenia od początku spektaklu stają się integralną częścią spektaklu, wpasowując „Do komina Murzyna! Murzyna!" w tytuł na wpół teatralny i na wpół kinowy. Czy był to zabieg udany? Ciężko stwierdzić. Czy był to zabieg potrzebny? Niekoniecznie. Każdą z wyświetlonych scen można byłoby spokojnie zagrać na deskach przed publicznością, co kazało mi sądzić, że podobny chwyt był czystą fanaberią twórców.

Podobnie jest z kwestią wprowadzenia młodych statystów na scenę. Młodzi Hansowie (Patryk Makowski, Piotr Burdzel) oraz młody Klaus (Bartosz Dwojakowski) pojawiają się na deskach często, przy czym pozostają niemi. Ich wypowiedzi poznajemy albo z offu, albo poprzez ich starsze wersje, pełniące role narratora. Czy byli zatem potrzebni? Naturalnie dodali uroku i świeżości spektaklowi, który z racji trudnej tematyki widnieje w czarnych barwach, ale w moim odczuciu Hansa mógł odegrać jedynie Piotr Chys. Możliwe, że wtedy też „Do komina Murzyna! Murzyna!" nabrałoby jeszcze więcej powagi w wydźwięku.

Szczególnie że smutny nastrój wyłania się ze scenografii. Całkowity minimalizm sprawdził się tu idealnie. Rekwizytów prawie brak. Jedynie krzesła stoją po obu stronach sali. Całość przestrzeni została ograna głównie dzięki klapom zapadni. Aktorzy pojawiają się na scenie głównie poprzez owe „podziemia", które przywołują skojarzenia z wojną, lękiem i ucieczką.

Widać, że reżyser postarał się dodać czegoś nowego i innego do swego najnowszego spektaklu. Chęci jak najbardziej poważam i szanuję, jedynie co do wykonania mam pewne wątpliwości. W moich oczach „Do komina Murzyna! Murzyna!" stał się swoistego rodzaju hybrydą – wprowadzone zabiegi albo się spodobają, albo nie. A w tej kwestii ilu widzów, tyle odpowiedzi.

Marta Cecelska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
7 listopada 2017
Portrety
Zbigniew Brzoza

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia