Za miłość, kobiety i środowisko – z rozmachem!
34. Malta Festival 2024 - Poznań: 07.09 - 15.09.2024 - wzmacnia kobietyGdy w lipcu 2023 roku na łamach „Gazety Wyborczej" ukazał się list otwarty, w którym ludzie związani ze światem kultury i sztuki zwrócili się z prośbą do władz miasta Poznania o podjęcie kroków zapewniających Malta Festival przyszłość oraz do sympatyków – o wsparcie w postaci udzielenia głosu na „Tak" drogą mailową – zadrżałam. Festiwal, do którego miałam zawsze ogromny sentyment, zagrożony? Kilka sekund zajęło mi wysłanie maila. Poznań bez Malty? Nie ma na to zgody! Mimo iż poznanianką nie jestem, nie wyobrażałam sobie tego miasta bez jego sztandarowej, teatralnej imprezy. Tym wyżej podskoczyło z radości moje serce, gdy nadeszła wieść, że jej przyszłość została uratowana!
No dobrze, nie było też znowu tak różowo. Od tej radosnej wiadomości do ogłoszenia konkretów mijał czas. I mijał. Ale cierpliwość opłaciła się, a Malta powróciła w odrobinę innym, bo wrześniowym terminie. Co też zupełnie, ale to w żadnym stopniu, nie wpłynęło na frekwencję. Bilety na hitowe wydarzenia rozeszły się bowiem w mgnieniu oka, a im bliżej było dnia startu festiwalu, tym bardziej zagęszczał się program.
Jego ostateczny kształt wywoływał u mnie bezgraniczne pragnienie posiadania Zmieniacza Czasu, jakiego używała do brania udziału w lekcjach odbywających się równolegle Hermiona (bohaterka książek z serii „Harry Potter" autorstwa J.K. Rowling). Dlaczego? To proste – w tych samych momentach odbywały się rzeczy, których chciałam doświadczyć i była to prawdziwa kulturalna klęska urodzaju. Pozostało dokonywać jak najlepszych, choć czasem naprawdę niełatwych, wyborów.
Mój kalendarz został więc zdominowany przez pozycje teatralne i filmowe, ale znalazło się także miejsce na koncerty, wystawy i rozmowy. Były to wydarzenia, które dostarczyły niesamowitych wrażeń. Już bowiem samo otwarcie Malty było niebanalne. Biegnąc śladem ogromnego domina („Dominoes" autorstwa Station House Opera) spotkałam po drodze Little Amal (The Walk Productions, Handspring Puppet Company) i w pewnym sensie razem wybrałyśmy się na odsłonięcie rzeźby Wiedźmy na Chwaliszewie (autorka: Alicja Biała, pomysłodawczyni: Ewa Łowżył), dołączając do niezwykłego korowodu w Parku Stare Koryto Warty. W ten dynamiczny sposób wpadłam w kulturalny wir wydarzeń. W mojej opowieści skupię się przede wszystkim na tych, które zostawiły we mnie najtrwalszy ślad.
Na początek wrażeń opera, a właściwie dwie. Jedna bardziej oryginalna od drugiej. Zacznijmy, jak Malta, od „Ja, Şeküre" Aleksandra Nowaka, która zaintrygowała mnie, kiedy tylko dowiedziałam się o takim pomyśle. Przełożenie prozy na widowisko muzyczne nie należy do zadań łatwych. Jest raczej wyzwaniem i to niemałym.
Powieść „Nazywam się Czerwień" Orhana Pamuka, którą kompozytor postanowił przenieść w świat dźwięków, z całym pięknem swej narracji, do takich wyzwań z pewnością należała. Nie jestem ani znawczynią opery, ani też jej przesadną entuzjastką (choć po takich jej odsłonach jak „Ja, Şeküre" czy „Idiota" Wajnberga w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego zaczyna się to stopniowo zmieniać), dlatego mogę się tu wypowiedzieć tylko z punktu widzenia odczuć okazjonalnej odbiorczyni tej formy. Wsparta obrazami wideo między innymi takimi, jak przepływające obrazy nutowe (autorzy: Marcin Chlanda / Jakub Kotynia), inscenizacja Marcina Chlandy, daje widzom ciekawą wizualnie historię, dzieląc scenę na trzy segmenty – na najniższym miejscu ukryta w czerni orkiestra, na środku sekcja perkusyjna w bieli, a na samej górze, niczym w akwarium lub na rusztowaniach, bohaterowie-soliści, także skąpani w czerni, a wywoływani przez podświetlenie prostokąta, w którego ramie przebywali.
Od strony muzycznej natomiast realizacja jest dość eklektyczna – łączy bowiem intrygujące, niepokojące brzmienia nowoczesności z ponadczasowością klasyki. Ta czerpiąca inspirację z prozy tureckiego noblisty zajmująca muzyczna opowieść wywołała u mnie dreszcze i zwilżyła wzruszeniem oczy.
Co zatem z drugą z oper? Mam tu na myśli „Sun & Sea" Liny Lapelytė, Vaivy Grainytė i Rugilė Barzdžiukaitė. Widowisko o tyle ciekawe, że z klasycznej opery zabrało właściwie tylko śpiewaków. Rzecz dzieje się na plaży, widownia zerka z góry na najzwyklejszych ludzi korzystających z jej uroku. Pośród nich, wtopieni idealnie w tłum plażowiczów, znajdują się wykonawcy. Ich śpiew niesie refleksje odnośnie zmieniającej się rzeczywistości. Bo czy długo będzie nam dane korzystać choćby z takich miejsc jak plaże i morza? Wydźwięk pieśni jest przejmująco daleki od optymizmu – nasz świat ulega erozji i nie bardzo potrafimy z tym cokolwiek zrobić. Tym bardziej, że jesteśmy przeraźliwie zmęczeni i nie mamy czasu zadbać nawet o samych siebie, a co dopiero o planetę. Na mojej liście było to jedno z tych bardziej zasmucających, choć niesamowicie ważnych i pięknych doświadczeń.
Przejdźmy do wrażeń ściśle teatralnych. Na nie czekałam, po nie przyjechałam, bo Malta to dla mnie przede wszystkim święto teatru. I nie zawiodłam się na żadnej ze sztuk, na które się wybrałam. Ale po kolei, po kilka słów o każdej z nich. Spektakl taneczny „Il Cimento dell'Armonia e dell'Inventione" (pol. „Spór między harmonią a wyobraźnią") Anne Teresy De Keersmaeker i Radouana Mriziga - będący refleksją o zmianach klimatycznych i chaotycznym funkcjonowaniu pór roku - wzruszył mnie i zachwycił do głębi nie tylko warsztatem i profesjonalizmem tancerzy, ale także absolutnie oryginalną choreograficzną interpretacją tak niełatwego tematu.
Monodram „Lear" (reż. Janusz Opryński) w wykonaniu Andrzeja Seweryna to po prostu mistrzostwo aktorskie i interpretacyjne, ale też głos w sprawie „starego króla", którego możemy utożsamiać z sytuacją osób starszych. Ponadczasowo, nie wyłącznie w jakiejś mitycznej historii dziejącej się dawno temu. Pięknem oddania głosu każdemu, mimo iż niosącego rozpacz i lament, oczarowała mnie Mira Mańka realizacją „Lover's Complaint". To, w moim odczuciu, jedna z najpiękniejszych rzeczy ukazujących sens słowa „inkluzywność" jakie w ostatnim czasie powstały.
Istotnie wspierającym tak to, co można zauważyć w „Learze", jak i w „Lover's Complaint" wydał mi się esej performatywny Iwony Pasińskiej „Wyspa Umarłych", do współtworzenia którego autorka zaprosiła Seniorów. Opowieść zabiera widzów w zachwycającą wizualnie i muzycznie, ale jednak niełatwą, podróż w stronę tak zwanej smugi cienia.
Wątek przemijania i odchodzenia pojawiał się także w „Elizabeth Costello" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego. Ale myliłby się ten, kto chciałby znaleźć tutaj wyłącznie problemy starzejącej się kobiety i odbioru społecznego jej działań. Spektakl ten niesie tak wiele znaczeń, tak wiele pytań i refleksji o dzisiejszym świecie (jak choćby zmiany klimatyczne czy masowe pozyskiwanie produktów odzwierzęcych i tego konsekwencje), że słusznym krokiem było zaprezentowanie go w finałowym dniu, ponieważ to dla widza naprawdę mocny ładunek emocjonalny. Jest to (powtórzę się) nie tylko jedna z najważniejszych premier ubiegłego sezonu, ale i doskonała pod każdym względem realizacja, poruszająca niezwykle istotne dla współczesnej, wrażliwej osoby kwestie.
Ciekawą perspektywę, z której zaczyna się problem ukazywać coraz częściej, przedstawiła Anna Smolar w „Melodramacie". Zabierając imiona Krystyny i Kuby z „Pętli" Hłaski, żonglowała nimi w swojej historii tak, aby każdy mógł dostrzec uniwersalność niektórych doświadczeń osób współuzależnionych. Ta doskonale zagrana (fantastyczna przede wszystkim Anna Ilczuk!) opowieść nie pozostawia obojętnym, oddaje głos marginalizowanym i nie raz oskarżanym o sytuację osoby uzależnionej partnerkom i partnerom. Tutaj także będę się powtarzać – pozycja obowiązkowa w Polsce (nie tylko dla kobiet, choć zwłaszcza dla nich!).
Wracając do tematyki troski o środowisko, ale także o zmiany społeczne, nie sposób zapomnieć o „Do góry nogami" Tima Robbinsa i The Actors' Gang. Największe wrażenie w tym przypadku zrobił na mnie warsztat aktorski i umiejętność zbudowania historii przy użyciu minimum rekwizytów (lampki imitujące ekrany i będące metaforą domów sześciany małych skrzynek, na których siedzieli aktorzy). Ponadto spektakl niesie mocne przesłanie o ludzkości będącej chórem, który umie się jednoczyć i tworzyć w tym zjednoczeniu piękno wspólnoty.
Co do filmowej części Malty, zostanie ze mną na pewno na długo wrażenie, jakie zrobił dokument o Andrzeju Sewerynie „Jestem postacią fikcyjną" (reż. Arkadiusz Bartosiak). Na ogół ten gatunek mnie nuży, ale w tym przypadku wciąga jak dobry dramat. Jest to opowieść dobrze skomponowana do tego stopnia, że chętnie obejrzę jeszcze raz, jeśli tylko będę miała okazję. Dla ludzi zafascynowanych teatrem taki wgląd w codzienność jednego z najlepszych polskich aktorów jest nie lada gratką. Niestety, z powodu wyboru innego wydarzenia, nie udało mi się być na tej odsłonie, w której po seansie odbyła się rozmowa z bohaterem tego filmu.
Również muzycznie Malta przyniosła ciekawe wrażenia. W pierwszy weekend miałam okazję naprawdę kapitalnie bawić się przy dźwiękach Kerala Dust w Klubie Tama. Większość osób kojarzy mnie głównie z tego, że jestem fanką muzyki rockowej, ale prawdą jest, że nie stronię też od dobrych elektronicznych brzmień. Muzycy z Kerala Dust łączą jedno i drugie i robią to wybitnie! Roztańczyli maltańską publiczność na całego. W dniu finału natomiast czekała mnie podróż sentymentalna za sprawą Parov Stelar, którego twórczość znam i lubię od lat. Przyznam jednak, że fantastycznie dynamiczny koncert nie trafił u mnie w moment, ponieważ po doświadczeniu chwilę wcześniej „Elizabeth Costello" chyba nic nie byłoby w stanie pociągnąć mnie w imprezową stronę.
Ważnym momentem w mojej maltańskiej przygodzie było poprowadzone przez Michała Nogasia, bardzo interesujące spotkanie z Orhanem Pamukiem, w trakcie którego usłyszeliśmy między innymi o wrażeniach pisarza po obejrzeniu opery Nowaka. Przyznam, że dosłownie zżerała mnie ciekawość, co na ten temat powie, choć nie zaskoczyło mnie to, że spektakl mu się podobał. Zgadzam się z nim jednak w pewnej kwestii – mnie również w tej urokliwej, scenicznej historii trochę brakowało miniatur. Ale powieść to jedno, a opera to osobny twórczy byt, do którego powstania ta pierwsza jest jedynie pretekstem i tak też należy je traktować.
Pomiędzy wydarzeniami zdarzało mi się przechadzać po dostępnych wystawach. Z tych, które zrobiły na mnie wrażenie, mogę wymienić ciekawą i ukazującą obszary działania fundacji „11 lat Kulczyk Foundation" oraz „Dotyk nadziei. Dla kobiet i dla planety!", która niebanalnie ilustrowała jak jedna mała fabryka z Nepalu może zmieniać świat na lepszy. Zdecydowanie obie ekspozycje pokazywały, że działanie, choćby zdawało się najmniejsze i niezbyt istotne, przynosi ważne i potrzebne zmiany.
W moim odczuciu 34. Malta Festival w Poznaniu był świetną przygodą, pełną fantastycznych, kulturalnych doświadczeń. Mnogość wydarzeń, bogactwo spotkań i artystycznych działań – wystarczy spojrzeć na to z jakim rozmachem stworzony był program, aby (jeśli się tutaj nie było) żałować nieobecności lub cieszyć się (jak ja) z możliwości uczestniczenia w tej wyjątkowej edycji.
Tym bardziej raduje wieść, że Malta wraca w czerwcu przyszłego roku z planem świętowania jubileuszu.