Zachłanna na talent, wrażliwa na dobro
Irena Gałuszka - sylwetkaByła pedagogiem wymagającym, ale i otwartym na talent. Była też dobrym człowiekiem, który nie był obojętny na krzywdę - wspomnienie o wybitnej śpiewaczce, wykładowcy wrocławskiej Akademii Muzycznej IRENIE GAŁUSZCE.
Kolejna, 67. rocznica wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zebrani goście słuchają listu, jaki napisał prezydent Polski Lech Kaczyński. Do nich i o nich: "Świat nigdy dotąd nie docenił w pełni ich heroicznego poświęcenia. Pozostawali w swej pamięci osamotnieni. Publiczna opinia światowa często odnosiła się do mieszkańców okolic jako do całkowicie obojętnych na los więźniów. Wobec takich krzywdzących wypowiedzi, które zakłamują fakty i hańbią naszą historię, trzeba protestować".
Co czuła 84-letnia Irena Gałuszka, kiedy dostała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za pomoc, jaką niosła więźniom obozu Auschwitz-Birkenau? Czy stanęła jej przed oczami 17-letnia dziewczyna, której przez całe późniejsze życie towarzyszyło ewangeliczne "niech wasza mowa będzie tak tak, nie nie"?
* * *
Urodziła się w 1923 roku w Kętach. Kiedy w 1939 r. wybuchła II wojna światowa, miała 16 lat, ukończoną szkołę podstawową i cztery lata gimnazjum. Niemcy dla podbitych Polaków nie przewidzieli czegoś takiego jak matura: miała im wystarczyć szkoła powszechna, umiejętność pisania, czytania i liczenia. Irena musiała pójść do pracy.
"Pamiętam jednego dnia, miałam może 11-12 lat, gdy więźniowie wozili ziemię wagonikami. Stałam pod drzewem z bańką zupy dla nich. Ktoś mnie złapał za ramiona i powiedział po polsku: "Jak cię jeszcze raz tu zobaczę, to nogi z d... powyrywam. Więcej tu nie przychodź (...)". Okazało się, że to był SS-man, Austriak, który mówił po polsku" - wspominała podczas oświęcimskich uroczystości Irena Gębiś, o kilka lat młodsza od Ireny, która dostała pracę w aptece. Jej właścicielem też był Austriak, ale najwyraźniej inny od esesmana, którego zapamiętała Gębiś. Bo musiał zdawać sobie sprawę, że nastolatka, którą zatrudnił, a która wraz z matką mieszkała w domu niedaleko torów przy obozie, do osadzonych w nim ludzi wynosi leki i środki opatrunkowe, a te przez geodetów zatrudnionych przez Niemców trafiają do chorych. Nie zadenuncjował jej. Czy się domyślał, że w tym domu dwie kobiety, matka i córka, ukrywają zbiegów, jedna w piwnicy, a druga na strychu, udając przed sobą, że nie mają nic wspólnego z ruchem oporu?
Rok temu, krótko po śmierci pani Ireny Gałuszki, do jej syna zadzwonił stary człowiek z Izraela. Chciał, by wiedział, że jego matka uratowała od śmierci jego i jego rodzinę.
Kiedy naziści zdecydowali o rozbudowie strefy ochronnej wokół obozu, dom przy torach wysadzili w powietrze. Matkę i córkę wykwaterowano do kamienicy na oświęcimskim rynku. Irena musiała zmienić pracę - poszła do zakładów syntetycznych we Dworach, gdzie była pomocą dentystyczną. Ale ani ona, ani jej mama Emilia nie zrezygnowały z pomocy - teraz pomagały partyzantom.
- Ona była po prostu dobra - wspomina Gustaw Kusek, wieloletni solista Operetki Wrocławskiej. - Skromna, wymagająca wobec siebie i innych, a jednocześnie uważna, taktowna i wyczulona na cudzą krzywdę. Moja żona była poważnie i nieuleczalnie chora, mieliśmy chorą córkę wymagającą stałej opieki, i kiedy pani Irena w jakiś sobie tylko znany sposób zorientowała się w mojej trudnej sytuacji, zaoferował się, że kiedy tylko będzie taka potrzeba, a ona będzie miała możliwość, zawsze zaopiekuje się naszą Iwonką.
Marek Dyżewski, pianista, pedagog i były rektor wrocławskiej Akademii Muzycznej, opowiada: - Była już starsza, schorowana, z niezbyt dużą emeryturą, a i tak z tej emerytury wspierała trzy osoby, którym nie starczało na chleb.
A jedna z uczennic Ireny Gałuszki po jej śmierci wspominała sytuację z początku lat 90., kiedy na polskich ulicach znów pokazała się bieda. Szły we dwie, z daleka zobaczyły starszą kobietę grzebiącą w koszu na śmieci. Pani Irena wyjęła z torebki portmonetkę i przechodząc obok tej kobiety, wsunęła jej do kieszeni banknot. Uczennica nie okazała zdumienia, ale zapytała z niedowierzaniem: "Pani Ireno, czy to nie za dużo?". I usłyszała w odpowiedzi krótkie: "Tak trzeba".
Uczciwa i w dobrym rozumieniu tego słowa zasadnicza, zrezygnowała z odszkodowania za pobyt w ośrodku internowania w Gołdapi - trafiła tam w stanie wojennym jako działaczka Solidarności. Otwarcie mówiła, że żadne pieniądze nie wynagrodzą jej rozłąki ze studentami, nieprzespanych nocy ani tego, że nie słyszała, jak jeden z jej ukochanych uczniów, Radosław Żukowski, wygrywa prestiżowy konkurs im. Czajkowskiego w Moskwie. Była połowa 1982 roku, a Żukowski jako jedyny przyjechał bez swojego nauczyciela.
* * *
Po wojnie była urzędniczką w Prudniku. Tu zdała maturę i ze świadectwem dojrzałości wyjechała do Wrocławia - miasta, które przyjmowało każdego, nie pytając, skąd jest, tylko co może dla niego zrobić. Zaczęła pracę w redakcji "Słowa Polskiego", jednocześnie studiując na wydziale wokalnym średniej szkoły muzycznej pod kierunkiem profesor Walerii Jędrzejewskiej, której mieszkanie przy Wybrzeżu Wyspiańskiego było centrum kulturalnym ówczesnego Wrocławia, gromadząc ludzi nauki i kultury.
Talent Ireny szybko wyróżnił ją z grupy uczniów. Była również wybitną studentką, choć naukę w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej zaczęła, mając 27 lat - wojna jej pokoleniu zabrała bezpowrotnie kilka lat życia. Jej ten stracony czas udało się nadrobić. Już w 1955 roku zdobyła trzecią nagrodę na ogólnopolskim konkursie śpiewaków w Poznaniu, pracowała też w Polskim Radiu, w chórze. I to na taśmach radiowych, nielicznych, można usłyszeć jej głos. Niski alt, pełen tęsknoty, śpiewa wielkie przeboje tamtych lat: "Już nigdy" Jerzego Petersburskiego i Andrzeja Własta czy "Kasztany", wypromowane przez aktorkę Teatru Wybrzeże Krystynę Wodnicką, która była też autorką tekstu. Irenie, w studiu nagrań rozgłośni przy Karkonoskiej, towarzyszył przy fortepianie Stanisław Krukowski, student chemii, który dwa lata później porzucił reakcje i wiązania dla pulpitu dyrygenckiego.
Na scenie operowej Irena zadebiutowała, mając 30 lat, w 1953 roku - jeszcze jako studentka śpiewała partię Jadwigi w "Strasznym dworze" Moniuszki.
Była bardzo pracowita. Nagrania dla radia, później dla telewizji, występy w Krakowie, Opolu. W 1960 roku już uznany dyrygent Krukowski stworzył festiwal muzyki dawnej, Musica Antiqua Polonica, który w cyklu koncertów przybliżał melomanom dzieła polskiego średniowiecza, renesansu i baroku odkryte przez muzykologów. To było wiele wydarzeń, ale jedno szczególne - za sprawą Ireny Gałuszki. Śpiewała główną partię w pierwszym polskim oratorium "Audite mortales" skomponowanym przez Bartłomieja Pękiela, królewskiego kapelmistrza na dworze Jana Kazimierza.
Wybitny krytyk muzyczny Bohdan Pociej nie krył zachwytu nad możliwościami Ireny - altem śpiewała partie koloraturowe!
Od pięciu lat istniała już wtedy we Wrocławiu operetka. Powstała dzięki sile przebicia Stanisława Romańskiego, który skupił wokół siebie artystów, którym bliskie były szlagiery Kalmana czy Lehara. W 1964 r. do zespołu dołączyła Irena Gałuszka i była jedną z jego najważniejszych postaci aż do 1980 roku. "Ptasznik z Tyrolu", "Mów mi Teo", "Baron cygański", "Diabelska robota" - kreowała główne partie, gromadząc na widowni wierne grono wielbicieli. Ale najważniejsze w jej życiu miało dopiero nadejść.
* * *
Była urodzonym pedagogiem. Odpowiedzialna, szybko wyłapywała tych najzdolniejszych, ale nikomu nie dawała taryfy ulgowej. Jak wspomina Marek Dy-żewski, była z tych pedagogów, którzy nie mają w zwyczaju naciągać oceny studentowi. Jeśli mogła wymagać od siebie, to dlaczego nie miałaby od innych?
- Była osobą bardzo etyczną - wspomina Dyżewski, który na gronostaje rektora (już Akademii Muzycznej) zgodził się za namową m.in. Ireny Gałuszki.
- Przyszła z kilkoma osobami do mnie do domu. W tej grupie była też pani profesor Maria Zduniak. Za nami był 1989 rok, zaczynała się nowa Polska, ja z uczelnią nie byłem związany zawodowo, a oni przyszli prosić mnie, bym został rektorem, bo szkoła potrzebuje nowego kierunku rozwoju - opowiada Dyżewski, który przyznaje, że zawsze mógł liczyć na panią Irenę. - Dyskretna, nieco z boku, jako jedna z nielicznych w czasie posiedzeń senatu umiała głośno mówić to, co myśli, co wcale nie jest zbyt częste. Ufałem jej i czułem jej nienarzucające się wsparcie - tłumaczy Dyżewski.
To on doprowadził do tego, że dzieło życia Ireny Gałuszki po dwunastu latach "leżakowania" w szufladach redaktorów Państwowego Wydawnictwa Muzycznego ujrzało światło dzienne. Mowa o książce "Słynni śpiewacy operowi (cechy psychosomatyczne)", nad którą pani Irena pracowała wiele lat przy ogromnym wsparciu syna Piotra.
Jarosław Iwaszkiewicz, wybitna postać polskiej literatury, ale i świetny znawca muzyki, kiedy dostał do rąk maszynopis książki, stwierdził, że rzecz jest arcyciekawa, potrzebna i trzeba ją wydać. Ale siłę przebicia wykazał dopiero Dyżewski, który zapukał do drzwi szefa Wydawnictwa Dolnośląskiego i zaproponował, by wydało dzieło pani Ireny za pieniądze uczelni.
* * *
"Obsadzani śpiewaka w nieodpowiednich dla jego głosu partiach, zbyt częste śpiewanie - prowadzi do zniszczenia głosu. Najdziwniejsze, że nikt imiennie nie ponosi za to odpowiedzialności. Winnego nie ma, a śpiewak przekreśla karierę na zawsze" - pisała z troską. I opisała swoją hipotezę dotyczącą związków między budową ciała i konstrukcją psychiczną a karierą śpiewaka. O rywalizacji między gwiazdami operowych scen wiedziała chyba wszystko, ale przytaczane przykłady, choć budzą śmiech u czytającego, zawsze służą refleksji - talent to cenny kwiat i trzeba go chronić.
"Prawdopodobnie najbardziej pomysłową Carmen, jak i jedną z największych, była Emma Calve. (...) Stale wymyślała nowe, podstępne sztuczki, którymi zaskakiwała Don Josego na każdym przedstawieniu. Wepchnęła np. kwiat do ust tenora, który rozpoczynał swoją wielką arię "La fleur que tu m\'avais jetee". (...) Jednym z wielu tenorów, którzy stawili temu opór i któremu się to w pełni udało, był niezapomniany Jan Reszke. Podczas jednego przedstawienia Calve prawie zarzuciła scenę różnymi drobiazgami, daremnie oczekując, że Reszke je podniesie. Śpiewak komentował później: "Jeżeli sądziła, że - schylając się - spowoduję pęknięcie moich eleganckich trykotów, to powinna była wpierw dwa razy pomyśleć".
Podobno w czasie jednego z przedstawień "Carmen" Calve wstała i zeszła ze sceny po tym, jak Don Jose (Reszke) przebił ją sztyletem w czwartym akcie. Wyprowadzony z równowagi tenor popędził za nią do garderoby i siłą wciągnął z powrotem na scenę ()" - żeby zamieścić w książce nie tylko takie anegdoty, Irena Gałuszka pisała listy do wielkich świata operowego, śpiewaków, dyrygentów, dyrektorów teatrów. Syn przysyłał jej ze Stanów Zjednoczonych, do których wyemigrował po studiach, setki nagrań, książki, pisma muzyczne, gazety, recenzje. A kiedy pojechała do niego, cierpliwie umawiał na spotkania, jeździł z nią i był tłumaczem - pani Irena świetnie mówiła po niemiecku, co ułatwiało jej pracę w Europie, ale nie za oceanem.
- Nie było człowieka, który oparłby się jej urokowi i jej wiedzy - Piotr Gałuszka uśmiecha się na wspomnienie spotkania u wicedyrektora Metropolitan Opera w Nowym Jorku, który zastrzegł, że dla gościa z dalekiej Polski ma 40 minut. Wiadomo: jedna z najsłynniejszych scen operowych świata - tutaj każdy ceni czas. Spotkanie trwało sześć godzin, a pani Irena - wychodząc - usłyszała, że wszystkie drzwi w MET stoją przed nią otworem. Może buszować w archiwach, pracowni krawieckiej, rozmawiać z kim chce.
Przekonywała do siebie nie tylko pierwsze nazwiska w MET, ale i w San Francisco, Toronto, Leningradzie, Monachium, Sztokholmie czy Rzymie. W poszukiwaniach dotarła m.in. do Olgi Bebenin, uciekinierki ze Związku Radzieckiego, która miała najbogatsze archiwum dokonań Placido Domingo - jeździła na wszystkie przedstawienia wybitnego hiszpańskiego tenora i je nagrywała. Pani Irenie udostępniła dokumentację bez wahania - a ona przez trzy miesiące, po 6 godzin dziennie, oglądała je, zapisując uwagi.
- Uwielbiała uczyć. Czuła, że daje młodym śpiewakom część siebie - mówi Piotr Gałuszka. Joanna Kozłowska - będąc już solistką Teatru Wielkiego w Poznaniu - i tak przyjeżdżała do swojej mentorki. Przez dwadzieścia dwa lata.
- Jeśli o kimś można powiedzieć "postać", to na pewno o pani Irenie - dodaje bez wahania rektor wrocławskiej Akademii Muzycznej Krystian Kiełb.