Zaczarowany świat operetki i musicalu

"Zakochani w operetce" - reż. Łukasz Lech - Mazowiecki Teatr Muzyczny

W sobotę 11 stycznia 2020 roku w warszawskim Kinie Praha miałem okazję zobaczyć premierę widowiska „Zakochani w operetce". Był to ważny dzień w 15-letniej historii Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury, ponieważ wreszcie doczekał się on nowej siedziby w Warszawie przy ulicy Jagiellońskiej 26.

Dzięki determinacji Iwony Wujastyk – energicznej i przedsiębiorczej pani Dyrektor – oraz wspaniałemu zaangażowaniu samorządu województwa mazowieckiego udało się doprowadzić do tego, że MTM może nareszcie zapraszać widzów do siebie! Już po wejściu do budynku elegancki hol robi miłe wrażenie. Sala ma bardzo wygodne fotele , a komfortowy układ kinowy sprawia, że wszyscy doskonale widzą występujących artystów. Iwona Wujastyk weszła na scenę w długiej czerwonej sukni z trenem, wyzywająco pokazując piękne nogi. Nie kryjąc wielkiego wzruszenia stwierdziła, że serce o mało jej nie wyskoczyło i ma wrażenie, że zaraz będzie musiała je łapać. Jedynie dzięki ogromnej pracy, uporowi, konsekwencji i darowi przekonywania, a także talentowi organizacyjnemu mogła doprowadzić to wszystko do celu. Brawo, brawo, brawo!!!

Scenarzysta, reżyser i narrator cyklu widowisk „Zakochani w operetce" – Łukasz Lech, a jednocześnie popularyzator twórczości Jana Kiepury i operetki, dał miłośnikom gatunku to, na co czekali, ale także pozytywnie zaskoczył nieoczywistym doborem repertuaru. Było bardzo kolorowo, nawet czasami trochę kiczowato (zwłaszcza jeśli chodzi o wizualizacje), ale za to śpiewacy i tancerze zachwycali strojami i radością bijącą ze wszystkich twarzy. Panie, które siedziały obok mnie, podśpiewywały pod nosem znane melodie z polskim tekstem, zwłaszcza gdy na scenie występowała świetna para solistów Operetki Budapesztańskiej: Barbara Bódi i János Kádár Szabolcs. Nie wszyscy znali wykonywane utwory, ponieważ podczas wieczoru inauguracyjnego, jak to zwykle bywa, zasiadło dużo VIP-ów. Nie było więc typowo radosnej, żywiołowej atmosfery na widowni, która – jak wiem z relacji – pojawiła się podczas kolejnego wieczoru, kiedy to na sali widowiskowej zasiedli wyłącznie wielbiciele tego gatunku. Myślę, że w przypadku wspaniałych węgierskich artystów Łukasz Lech mógłby przed ich występami zapowiadać utwory i wówczas widzowie bawiliby się jeszcze lepiej.

Brawurowo został wykonany przez Węgrów duet z „Hrabiny Maricy" Kalmana: „Ach, jedź do Varasdin, gdzie miłość to do serca rym, z gulaszem papryka, ty ze mną, z tobą ja". Utwór był nie tylko zaśpiewany, ale również wspaniale zatańczony jak przez zawodową parę baletową. Solistka trzymana przez tenora za jedną nogę i rękę była obracana w kółko w bardzo szybkim tempie jak na rozpędzonej karuzeli. Robiło to wrażenie ! Trzeba przyznać, że polscy śpiewacy również znakomicie tańczyli, a nawet raz zdarzyło się, że zamiast wejść zza kulis, wskoczyli na scenę robiąc akrobatyczne gwiazdy.

Scena niestety jest maleńka jak na tradycję operetkową, więc nie ma żadnych szans, aby wystawiane tam były duże widowiska. MTM nadal więc musi wynajmować Teatr Palladium, który ma fatalną akustykę, a orkiestra siedzi tam przed sceną i spektakl jest w całości nagłaśniany jak koncerty muzyki rozrywkowej. Podobnie dzieje się tutaj. Jak wiadomo, sale kinowe są w specjalny sposób wygłuszane, więc nie ma takiej możliwości, aby śpiewacy klasyczni przebili się, ponieważ ich głos przy grającej orkiestrze ginie na poziomie trzeciego rzędu widowni. W związku z tym konieczne jest nagłośnienie, które w pierwszej części wieczoru mocno zakłócało odbiór pięknych melodii. Na początku dźwięk był tak mocny jak w hali sportowej, dopiero w drugiej części akustycy wreszcie zmniejszyli poziom nagłośnienia, a widzowie od razu poczuli ulgę. Tak naprawdę solistów powinno się tylko dogłośnić. To wielka sztuka, ale wszystko jest do osiągnięcia. Mam nadzieję, że przy kolejnych widowiskach uda się dopracować ten ważny aspekt związany z komfortem odbioru muzyki w sali kinowej.

Kilkunastoosobowa orkiestra była wciśnięta w konstrukcję scenograficzną i rozdzielona schodami. Dyrygent Mieczysław Smyda miał więc wyjątkowo utrudnione zadanie i wybrnął z niego zwycięsko, choć w kilku miejscach było ciężko. Smyda ma ogromne doświadczenie, ponieważ od wielu lat prowadzi Krynicką Orkiestrę Zdrojową, specjalizującą się w tzw. lekkim repertuarze muzyki klasycznej. Zdarzało się, że soliści nie do końca słyszeli orkiestrę, więc należałoby się na przyszłość zastanowić może nad mikroportami z systemem odsłuchów dousznych. Poza tym warto byłoby nieco odmłodzić orkiestrę. Kilka miesięcy temu podczas Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego zrealizowałem w Białej Podlaskiej widowisko operetkowe „Wiedeń moich marzeń" z udziałem młodej warszawskiej orkiestry Chopin University Chamber Orchestra pod dyrekcją 33-letniego kompozytora i dyrygenta Rafała Janiaka. Ten młody zespół grający z pasją i świeżością słynne utwory wzbudził entuzjazm 2500 widzów, którzy wstawali kilka razy w czasie koncertu, aby nagrodzić gromkimi brawami orkiestrę grającą walce oraz arie i duety z operetek Johanna Straussa i Franza Lehara. Nie jest więc prawdą, że młodzi „nie czują" tego gatunku.

Jestem pełen uznania dla 3 par baletowych, które z wdziękiem i precyzją wykonywały piękne układy choreograficzne opracowane przez Violettę Suską, a widać było, że niektóre pomysły musiały zostać w ostatniej chwili zmienione po ustawieniu scenografii i usadzeniu orkiestry. Śpiewacy i tancerze mieli za kulisami dosłownie tylko po kilka metrów przestrzeni, więc warto byłoby powalczyć o możliwość zaanektowania jeszcze jakiejś sali w tym budynku, o ile to w ogóle możliwe.

Pomijając drobiazgi natury technicznej, wieczór na pewno należy uznać za udany. Widowisko podzielone zostało na dwie części i nie było wrażenia, że trwa za długo. Natomiast głód operetki w Warszawie jest wyraźnie odczuwalny. Łukasz Lech bardzo pięknie nawiązał do Bogusława Kaczyńskiego, który przez 4 lata (1994-1998) był znakomitym dyrektorem Teatru Muzycznego „ROMA", wyciągając go z artystycznej i frekwencyjnej zapaści. Do Teatru Kaczyńskiego przychodziły i przyjeżdżały z daleka tłumy widzów i na wiele spektakli brakowało biletów. Repertuar był bardzo urozmaicony, z operetkami i operami (śpiewanymi po polsku), spektaklami baletowymi i widowiskami dla dzieci w bogatej oprawie scenograficznej. Ulubieniec publiczności, szanowany i wręcz kochany przez starszą publiczność, potrafił przyciągać do teatru także tysiące dzieci i zaszczepiał im w sercach miłość do muzyki. Nieprzypadkowo otrzymał tytuł Kawalera Orderu Uśmiechu, a jego programy telewizyjne dla młodych widzów miały również ogromną publiczność. Gdy podczas widowiska w MTM na ekranie nagle pojawił się Bogusław Kaczyński, został nagrodzony wielkimi brawami. Łukasz Lech przypomniał słynną wypowiedź Mistrza :
„Moim pragnieniem jest oczarować jak najszersze rzesze ludzi czarem sztuki. Pokazać, że sztuka jest tak piękna i że życie człowieka, który pokochał sztukę i poddał się sztuce, jest piękniejsze, jest wartościowsze, że na tym smutnym świecie, w tej naszej rzeczywistości, która niesie tyle rozczarowań, tyle klęsk, tyle trosk, tyle smutku i tyle łez, sztuka jest jedynym wybawieniem, jest takim katharsis. Dzięki sztuce naprawdę warto żyć".

Na początku widowiska usłyszeliśmy fragmenty polskich operetek, co było szczególnie cenne i miłe. Zwłaszcza pięknie i wzruszająco zabrzmiało tango „Morze" z operetki Jerzego Lawiny-Świętochowskiego w interpretacji Jakuba Oczkowskiego. Były również przywołane klasyczne dzieła takie jak „Bajadera", „Księżniczka czardasza" i „Hrabina Marica" Imre Kalmana czy nieśmiertelna „Wesoła wdówka" Franza Lehara z duetem „Usta milczą, dusza śpiewa", wyśpiewanym na finał przez wszystkich artystów i publiczność. Znakomicie został dobrany kwartet śpiewaków, idealnie zespolonych w śpiewie, tańcu i grze scenicznej. Miło było patrzeć na piękne panie Annę Lasotę i Aleksandrę Orłowską oraz przystojnych panów Jakuba Milewskiego i Jakuba Oczkowskiego, którzy z uśmiechem i temperamentem śpiewali znane melodie. Dużym zaskoczeniem, które wywołało entuzjazm i śmiech na widowni, był moment, kiedy solistki w karnawałowych nastrojach i wspaniałych kreacjach zeszły na widownię, prosząc jednego ze starszych panów o otwarcie butelki szampana. Widz wywiązał się z tego zadania idealnie, a korek nie trafił nikogo w głowę, lecz elegancko wyskoczył wysoko pod sufit i zataczając łuk poleciał w kierunku ściany. Gdy kieliszki pań wypełniły się szampanem, artystki zaśpiewały słynną pieśń „Jeden łyk, a już w mig lżej mi na duszy".

Wielki entuzjazm wzbudził występ Wiesława Ochmana, legendarnego śpiewaka, związanego od wielu lat z Operą Śląską w Bytomiu, jednocześnie występującego na najsłynniejszych scenach: Metropolitan Opera czy La Scali. Pojawił się niespodziewanie na widowni w pelerynie i cylindrze, pięknie śpiewając pieśń Roberta Stolza, a potem piosenkę o Warszawie. Z wielką swadą i poczuciem humoru oraz dystansem do siebie opowiedział też kilka anegdot związanych ze swoją karierą.

Łukasz Lech jest na pewno wielkim miłośnikiem operetki, równocześnie ma do niej lekki dystans, co zaznaczył przytoczeniem ironicznej wypowiedzi Juliana Tuwima. Jak wiadomo, słynny poeta w sposób genialny przetłumaczył libretto „Zemsty nietoperza" Johanna Straussa, ale zrobił to bardziej dla pieniędzy niż dla sławy. Oto fragment jego tekstu „Kilka słów o operetce":
„Wielkie i nieprzeliczone są obrzydliwości widowiska scenicznego zwanego operetką. Nędza idiotycznego szablonu, mdłej tkliwości, taniego wyuzdania i posępnych dowcipów, chamstwo przepychu, głęboka, czarna nuda odwiecznych sytuacji, banały smutnych efektów – [...] słowem cała ta instytucja sceniczna, zwana operetką, powinna być nareszcie tak gruntownie w odpowiednie miejsce kopnięta, aby się w niej coś przewróciło. Śpiew, muzyka i taniec, połączone rytmem pulsującym i żywym, mogą stworzyć w teatrze zjawisko cudownie porywające. Ale starą idiotkę, operetkę, należy zamordować".

Niezależnie od opinii na temat banalnych tekstów i tematów przedstawianych w operetkach, muzyka Straussa, Lehara czy Kalmana jest nieśmiertelna i tylko absolutny ignorant może powiedzieć, że nie jest nic warta. To znakomite uzupełnienie repertuaru operowego, a „Zemsta nietoperza" często pojawia się w repertuarze słynnych teatrów muzycznych na całym świecie, nawet takich jak Metropolitan Opera czy La Scala. Oczywiście zdarzają się w tych dziełach także proste melodyjki, ale na przykład duetu „Kto dał nam klucze do miłości bram" czy arii „Twoim jest serce me" z „Krainy uśmiechu" Lehara nie powstydziłby się niejeden kompozytor operowy. Nie należy publiczności bronić dostępu do lżejszego repertuaru. Likwidacja Gliwickiego Teatru Muzycznego, dawnej Operetki Śląskiej z ponad 60-letnią tradycją była fatalną decyzją władzy, podobnie jak zlikwidowanie teatru operetkowego w Warszawie 20 lat temu. Chociaż Teatr Roma obecnie działa wspaniale jako scena musicalowa na poziomie europejskim, to stolicę naszego kraju stać także na teatr operetkowy.

Już na zakończenie widowiska „Zakochani w operetce" mieliśmy okazję usłyszeć w wykonaniu wszystkich artystów „Marsz finałowy" Frau Luna, z ładnym tekstem Łukasza Lecha. Cała sala śpiewała refren: „Czeka na Was kolorowy świat / Za kurtyną się nie liczy lat / Woda w szampan zawsze zmienia się / Każdy smutek w śmiech w naszym MTM...".

Trzymam kciuki za panią Iwonę Wujastyk – dyrektor Mazowieckiego Teatru Muzycznego i pana Jakuba Milewskiego – kierownika artystycznego, uwielbianego przez publiczność. Gratuluję jubileuszu 15-lecia i życzę co najmniej 100 lat obecności tej instytucji artystycznej w Warszawie.

Widzów natomiast zapraszam na kolejne odsłony widowiska jubileuszowego z cyklu „Zakochani w operetce". Już w lutym gwiazdą wieczoru będzie królowa polskiej operetki Grażyna Brodzińska, w marcu słynny śpiewak operowy Kazimierz Kowalski, a w kwietniu znakomity aktor Krzysztof Tyniec.
Szczegóły można znaleźć na stronie MTM: mteatr.pl.

Krzysztof Korwin-Piotrowski
Dziennik Teatralny
16 stycznia 2020
Portrety
Łukasz Lech

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia