Zależność znaczy miłość

„Seks dla opornych" - reż. Paweł Szumiec - Teatr Bo Tak w Rzeszowie

Kto oczekuje, że „Seks dla opornych" Michele Riml dotyczy technik erotycznych będzie zawiedziony. Rzecz jest czasem z przymrużeniem oka, częściej żałośnie serio o dawno zobojętniałej namiętności niegdyś łączącej małżeńską parę, która uporczywie usiłuje dawne uczucia obudzić i zaległości nadrobić. W końcu przekonuje się, że jeśli coś ją łączy, to zależność i przywiązanie. Znacie? No, to obejrzyjcie!

Przekaz dyskretny, lecz wyraźny, że skorupy małżeńskie w wielu związkach często nie dadzą się już pokleić do większości widzów najpewniej dociera już za progiem widowni. Bo kto lubi od razu coś brać do siebie? Widzowie często się śmieją, ale tylko część z nich chowa pod śmiechem własne rozczarowania. Niektórzy śmieją się zdrowym śmiechem z kogoś. Bo tak jest wygodniej i bezpieczniej.

Parę małżonków sobą znudzonych, ale gotowych powalczyć o związek, którzy do modnego pensjonatu zabierają poradnik „Seks dla opornych" zachęcający do czynów i wyczynów, ale też ostrożności w wieku zbliżającym się nieubłaganie do szlachetnego grają: jako Alice - świetna w tej roli Beata Zarembianka, i jako Henry - udanie partnerujący jej Dariusz Niebudek. Nie silą się na kreowanie postaci z pozycją społeczną i oczekiwaniami szczególnymi, grają ludzi przeciętnych. Alice - Zarembianki, oczekująca i niespełniona, delikatna, zarazem silna i zmysłowa, niekiedy pełna skrajnych emocji, jak chce zabawna i wrażliwa pracuje zawodowo i zajmuje się domem. Henry - Niebudka, grany lekko, z dystansem do postaci, jest kimś, kto niedoceniany w firmie, marzy o wielkich projektach, w domu chciałby być spełnionym kochankiem, ale woli leczyć frustracje. Ona wciąż jest atrakcyjną kobietą. On mógłby się jeszcze od biedy podobać. Mają dzieci na dorosłe, które nie absorbują już całej uwagi rodziców, nie stanowią w niczym przeszkody. Ale nie są już też magnesem przyciągającym do siebie oboje rodziców zawsze na co dzień i od święta. Co zatem z tym nareszcie wolnym czasem wspólnym zrobić? Czy da się go po części jak dawniej poświęcić życiu intymnemu dotąd odsuwanemu na plan dalszy? Nic nowego i nic śmiesznego, samo życie. W tej komedii, która ma być śmieszna i skwapliwie korzysta z formuły: Znacie? Znamy! ...No, to posłuchajcie!

Chociaż nic w niej nie powinno zaskakiwać, zwroty akcji i zakończenie nawet są przewidywalne widzowie z wielką uwagą śledzą, co się dzieje na scenie. W dużej mierze dlatego, że reżyser Paweł Szumiec i para aktorów pokazują ludzi, z którymi widz się łatwo identyfikuje, od razu czy po opuszczeniu widowni, wszystko jedno. Również i z tego powodu, że na małej przestrzeni scenicznej ograniczonej łożem i kilkoma sprzętami wyraziście intensyfikują się emocje, a kontakt z widzami wydaje się oczywisty.

Zarembianka i Niebudek nie popisują się brawurą ciętych ripost, efekciarstwem i zbędną błyskotliwością. Są w konstruowaniu postaci powściągliwi. Ich próbom wypełniania podręcznikowych zadań erotycznych zabawnie i nieporadnie towarzyszy dyskretne puszczanie oka w stronę widowni. Na co reaguje ona aprobującym śmiechem.

Przedstawienie Szumca nie rozprasza też nadmierną scenografią i oprawą muzyczną, słusznie koncentruje uwagę na wytrawnym aktorstwie. Największe znaczenie ma to, co wydarza się pomiędzy kobietą i mężczyzną. Szumiec i aktorzy bardzo uważają by nie popaść w narrację sentymentalną albo pikantnie komediową. Takie wahnięcie w jedną albo drugą stronę byłoby z oczywistą szkodą dla wiarygodności spektaklu, który bawi, wzrusza i delikatnie skłania do osobistych przemyśleń. Ale z poczuciem dystansu i w nastroju pogodnym.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
12 stycznia 2018
Portrety
Paweł Szumiec

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...