Antygona, której nie było

"Antygona" Sofoklesa to dzieło uniwersalne, otwarte na wszelkie wizje reżyserskie. Znamy już różne Antygony, począwszy od heroicznej, a na współczesnej Antygonie w Nowym Jorku kończąc, ale czy jest jeszcze coś, czego oczekujemy od bohaterki tragedii antycznej? My, ludzie z początku XXI? Czy istota konfliktu między racjami państwowymi i porządkiem społecznym a prawem boskim nadal budzi w nas jakieś emocje?

Na scenie krajobraz po bitwie, w bezładzie walają się manekiny - postaci naturalnych rozmiarów, pomiędzy nimi bierni aktorzy. Odwołując się do tragedii Sofoklesa wiemy, że polem gry były Teby, pionkami dwaj bracia Eteokles i Polinejkes, a Fatum jak zwykle rozegrało niezłą partyjkę. Z chaosu powoli wyłania się słowo. Słowo rodzi kolejne słowo, powstaje monolog, ciekawym pomysłem jest rozbicie monologu Antygony na kilka głosów, wypowiadanych przez różnych aktorów. Więc trochę Antygony siedzi w każdym z nich. Minusem tego zabiegu jest jednak zaburzenie w percepcji przedstawienia, trudność w podążaniu za tokiem wypowiedzi i prawie niemożliwy do oddania rys psychologiczny postaci. W moim odczuciu tylko aktorowi wcielającemu się w rolę Kreona (Włodzimierz Jasiński) udało się mocniej zaakcentować racje, jakimi kierował się bohater. Niestety reszta, a przede wszystkim tytułowa Antygona (Maja Kubacka), zatarła się w rozbiciu na wielość, utonęła w wielogłosowości. Reżyser pozostał wierny tekstowi, poskreślał wprawdzie kilka kwestii, ale dzięki temu przedstawienie uzyskało zwartą formę, nie tracąc nic ze swej spójności. Antygona Instant, zalej i odczekaj 3 minuty. Tylko zapomniano, że należy zalać wrzątkiem. A wrzątkiem, którego mi zabrakło, powinno być samo meritum - konflikt tragiczny. Oczarowano mnie już scenografią, muzyka świetnie dobrana, więc patrzę i czekam, czekam i patrzę i czekam, aż ta Antygona w końcu wykrzyczy, co ją boli, za co gotowa jest oddać życie. Pomimo wytężonej uwagi nie usłyszałam. Owszem, tytułowa bohaterka zarzeka się być wierną boskim prawom i pochować brata, ale mało w tym przekonania, brakuje jej argumentów. Gdzież się podziała nienawiść do Kreona - "tyrana", gdzie antyczna hybris?? Zaserwowano sprzeciw w wydaniu bladym i nieco apatycznym. Większy dramatyzm emanuje od Ismeny, intuicyjnie bardziej wierzę jej siostrzanej miłości do Antygony, wyczuwam, jak miota się między powinnością wobec prawa a negacją tego prawa. Ismena chce stanąć razem z siostrą po drugiej stronie barykady, by pochować brata, ale jednocześnie brak jej odwagi, więc w rezultacie nie robi nic. Różnica między postawą sióstr jest nieznaczna, Antygona poszła zaledwie krok dalej niż Ismena, ale bardziej z przypadku, chwiejnym, niepewnym ruchem. Największe wrażenie robi scenografia ograniczona zaledwie do manekinów oraz reżyserii świateł. Chór używa manekinów raz jako symboli, ale częściej jako konkretnych znaków, świetnie ilustruje to scena, kiedy podczas pieśni ku chwale człowieka, aktorzy wysoko unoszą manekiny, by dobitnie zaakcentować władzę człowieka nad światem, jego pozycję "u góry". Inny zaś przykład: tym razem podczas pieśni o bólu, to scena, gdy aktorzy uginają się pod ciężarem manekinów, które znajdują się na ich plecach. Chwilami wręcz posągowa gra aktorów i minimalna gestykulacja komponuje się z bryłowatymi kukłami, dając gotowy collage. Powietrze robi się gęste od marazmu, od tej nieznośnej inercji. O ile to, jako zabieg, daje duże możliwości artystyczne, o tyle budowanie całego spektaklu na bierności jest nietrafione, trochę tak jak zastosowanie całej palety szarości, by oddać kontrast między bielą a czernią. Właśnie szarość uderza ze sceny najbardziej, szare są stroje aktorów, szare stroje manekinów, tylko Tejrezjasz ma na głowie czarną czapkę, którą zdejmuje podczas rozmowy z Kreonem. Gest jest niestety niepotrzebnie zdublowany, bo w momencie, gdy zaczyna mówić otwiera oczy, po czym ściąga czapkę. Za budowanie ponurego nastroju odpowiadają głównie światła i muzyka. Efekty dosyć klasyczne, zaakcentowanie ważniejszych scen punktowym oświetleniem, bez zbędnej przesady. Elementy muzyczne także dobrze dobrane. Trochę drażnić mogą zaś sceny zbiorowe, podczas których chór wypowiada wspólnie jedną kwestię. Robi się szkolnie i cała tajemnica pryska, nuży powtarzalność i przewidywalność, ale na brawa po raz kolejny zasługuje wkomponowanie w grę manekinów. Przyglądając się scenicznym manekinom, staje mi przed oczami rzeźba Jerzego Kaliny "Przejście" z 1977 roku, przedstawiająca tłum przypadkowych przechodniów z lat siedemdziesiątych, tzw. antypomnik, czyli pomnik anonimowego przechodnia. Od grudnia 2005 roku (a dokładniej od nocy z 12 na 13, upamiętniającej rocznicę wprowadzenia stanu wojennego) rzeźba znajduje się przy jednej z głównych ulic Wrocławia. Manekiny wychodzą z pękniętych płyt chodnika, stają na światłach tuż obok przejścia przez pasy, by po drugiej stronie ulicy zniknąć pod ziemią. Kiedy w brzydką pogodę, Wrocławianie ubrani w ciemne kolory, stają przy rzeźbach, czekając na zielone światło, trudno rozróżnić, kto jest prawdziwy, a kto tylko kukłą w teatrze życia. Podobne pytanie nurtuje mnie po obejrzeniu "Antygony" w krakowskiej Grotesce. Teatr Lalki, Maski i Aktora Groteska w Krakowie Sofokles "Antygona" reżyseria: Bogdan Ciosek przekład: Antoni Libera i Janusz Szpotański scenografia: Andrzej Witkowski muzyka: Paweł Moszumański ruch sceniczny lalek, asystent reżysera: Krzysztof Falkowski Obsada: II, Antygona - Maja Kubacka, 1, Kreon - Włodzimierz Jasiński, III, Ismena - Monika Kufel 3, Strażnik - Paweł Mróz, 2, Hajmon - Piotr Rutkowski / Andrzej Kopczyk, I, Eurydyka - Małgorzata Brożonowicz-Sienkiewicz, 7, Tejrezjasz - Krzysztof Falkowski inspicjent: Jan Babula Premiera: 12.04.2008 r.

Agnieszka Dziedzic
Dziennik Teatralny Kraków
3 maja 2008