Autentyczność wytworzona
Minifestiwal sztuk performatywnych „Maszyna choreograficzna" to wydarzenie godne uwagi dla krakowskiej publiczności. Celem tego projektu – zorganizowanego przez Cricotekę – było uruchomienie spirali powiązań, skojarzeń i kontekstów między dorobkiem Tadeusza Kantora a współczesną choreografią.Tego typu rozwiązania budzą szereg wątpliwości, które warto wyjaśnić już na wstępie. Wszystkim uczestnikom od razu nasuwa się pytanie, co wspólnego mają projekty powstałe dzięki indywidualnym twórcom (w większości nieprzygotowane pod kątem tego programu) z twórczością Kantora? Odpowiedź jest prosta. Twórczość autora Teatru Śmierci była na tyle rewolucyjna i interdyscyplinarna, że pozostawiła po sobie trwały ślad; Ślad, którym podążają nie tylko reżyserzy teatralni, ale i artyści z innych gałęzi sztuki. Sztuka nie jest tylko zamkniętym workiem, z którego wyciągamy dane nazwisko i na zasadzie intertekstualnego przypisu coś z niego czerpiemy i tworzymy dalej. Wszystkie powstałe artefakty w kulturze na siebie wpływają, rozprzestrzeniają i żywo krążą.
Dowód? Zaglądając do okresu, w którym tworzył Kantor już chyba legendarne są słowa mistrza powtórzone przez Krystiana Lupę w wywiadzie z Łukaszem Drewniakiem: „Kantor uważał, że Grotowski wszystko mu ukradł. W ogóle wszyscy go okradali, łącznie z Peterem Brookiem". To zabawne stwierdzenie pokazuje jak licha jest kwestia praw autorskich; to że pewien mechanizm został zastosowany w Teatrze Cricot 2 nie oznacza, iż inny twórca nie może go wymyślić. Podejrzewam, że i dziś Kantor, oglądając performance na „Maszynie choreograficznej", oskarżyłby o kradzież twórców prezentujących się podczas mini festiwalu. I dobrze – bo to najlepszy dowód na to, że sztuka jest żywa i dynamicznie się rozprzestrzenia.
„Insight" Janusza Orlika i Joanny Leśnierowskiej
Tytuł przedstawienia wiele tłumaczy. Przede wszystkim chodzi o wniknięcie – we własne wnętrze lub bardziej w ludzkie wnętrze. Nie dokonuje się to jednak za pomocą rytualnych praktyk i nie jest to wewnętrzny proces aktora, do którego widz nie ma dostępu. Wszystko, czego doświadczamy w tym spektaklu, to próba zmaterializowania uczuć i stanów fizycznych. Już na samym początku percepcja widza zostaje zaburzona przez wyświetlany na ekranie slajd różnokolorowych, błyskawicznie zmieniających się obrazów. Ludzkie oko nie było w stanie wychwycić i zinterpretować pojawiających się obrazów. Ten wstęp do spektaklu wprowadził odbiorców w sztukę abstrakcyjną – która komunikuje się z nami nie za pomocą nie semantycznych znaków, a odgłosów i gestów, pozbawionych znaczeń. Widzowie poprzez dźwięk, obraz, poruszające się ludzkie ciało wnikają w świat stanów psychicznych, który udało się choć na chwilę zmaterializować i przełożyć. Nie jest tu istotne co widzimy, bo wystarczy to opisać kilkoma słowami – człowiek powtarzający serię gestów i przemieszczający się po czarnej przestrzeni, na tle wizualizacji – przy dynamicznej zmianie oświetlenia lub za pomocą dźwięku. W ten sposób przestrzeń performatywna na tyle mocno promieniowała w stronę widowni, że wytworzyła doświadczenie wędrówki i zagłębienia się w autentycznych, wewnętrznych ludzkich uczuciach.
„Ruch autentyczny w dzisiejszej praktyce scenicznej"
Po spektaklu odbyła się debata o „Ruchu autentycznym w dzisiejszej praktyce scenicznej" w której udział wzięli: Joanna Leśnierowska, Iza Szostak, Weronika Szczawińska, Ryszard Kalinowski, Bogdan Renczyński i Rafał Urbacki, a moderatorką była Anna Królica (kuratorka projektu). Spotkanie to dało możliwość wymiany zdań na temat tego, czym jest autentyczność. Większość uczestników zgodziła się, że jest to konstrukt – zarówno w tańcu jak i teatrze – scenicznie wytwarzany. W kontekście pracy z naturszczykami nie oznacza, że czerpie się z ich naturalnych zachowań, by na scenie zaprezentować życie. Wykorzystywanie naturszczyków wynika z faktu, iż ich ciała nie zostały poddane czy to warsztatowi aktorskiemu, czy baletowemu treningowi – są po prostu wolne od wszelkiej tresury i nieukształtowane, a przez to bardziej naturalne. A co oznaczało słowo autentyzm u Tadeusza Kantora ? To tak naprawdę powrót do dzieciństwa, albo raczej powrót do tego stanu, na nowo odkrycie w sobie dziecka, które każdy z nas w sobie skrywa – wystarczy tylko głębiej poszukać. O tym opowiedział nam Bogdan Renczyński (długoletni aktor mistrza ).
„Whetever" Tomasza Bazana
Po debacie mogliśmy zobaczyć spektakl „Whetever" w reżyserii Tomasza Bazana. Na scenie znajdował się stół DJ-a, przy którym zasiadał Jan Duszyński serwujący muzykę (nasuwały się skojarzenia z dyskoteką). Z lewej, strony po linii prostej, przechadzał się mężczyzna opowiadający o spotkaniu, albo raczej umawiający się na spotkanie. Wyjątkowe spotkanie, takie gdzie ludzie mogą rzeczywiście poczuć, że są na miejscu. Po kilkukrotnym powtórzeniu tych słów mężczyzna znika, a widz ogląda na ekranie zwierzęta na Safari w naturalnym środowisku. Z głośników wypływa elektryczna muzyka, widzowie oglądali bażanty i lwice w stadzie. Obraz specjalnie jest zamazany. Wyświetlane slajdy trwają jednak zbyt długo, widzowie powoli odczuwają znużenie. Nagle w prawym rogu pojawia się grupa nagich ludzi – stają w grupce i przyglądają się wyświetlanemu filmowi. Różnice i nasuwające się podobieństwa między wyświetlanym stadem, a nagą grupką są natychmiastowe i wywołują zarazem fascynację oraz przerażenie w widzu. Po jakimś czasie wizualizacja znika, a aktorzy zakładają bieliznę. Następnie w równych odstępach stają przodem do publiczności. Zaczynają wykonywać przeróżne ruchy – każdy w swoim czasie z własną energią i rozwibrowanym ciałem – niekiedy dochodzi między nimi do kontaktu, spotkania – bądź po prostu wspólnie udają się w jednym kierunku. Seria ruchów zostaje przerwana, a każdy z nich udaje się do łazienki, gdzie znowu się rozbierają, wspólnie kąpią pod prysznicem. Widz ogląda ich tym razem za pomocą zamontowanej tam kamery, na tym samym ekranie, na którym wcześniej oglądaliśmy stado bizonów. Te różne przestrzenie nałożone na siebie pokazują widzom jak ważna jest cielesna obecność.
„Doll House" Karola Tymińskiego
Ostatniego dnia widzowie mogli obejrzeć spektakl Karola Tymińskiego „Doll House". Tytułowy dom lalek to oczywiście historia „Nory" Ibsena, która stała się programowym tekstem XIX-wiecznych emancypantek. Natomiast spektakl Tymińskiego zaczyna się zupełnie inaczej. Przed widzem w czarnej przestrzeni stoi, odwrócony do nas plecami, nagi człowiek. Mocne światło podkreśla kapiącą z niego oliwę – tak jakby dopiero wyszedł z wód płodowych. Widz nie może dostrzec jego wzroku, twarz wydaje się nieobecna i zupełnie pozbawiona wyrazu – dostrzegamy tylko poruszające się ludzkie ciało – agambenowskie „nagie życie" – życie samo w sobie. Nagi obiekt nie wywołuje seksualnego podniecenia, staje się przedmiotem bezpłciowym i bezpodmiotowym. W pewnym momencie performer siada na podłodze i woła „Girls here", w tym momencie podchodzą do niego dwie kobiety i ubierają go w spodnie od garnituru, koszulę i krawat. A techniczni kładą białą podłogę, stół, dwa krzesła i coca-colę. Po tej serii gestów performer spogląda na widza i dopiero wtedy jego twarz zyskuje tożsamość oraz dostrzegamy jego wzrok. Z głośników dobiega rozmowa kobiety i mężczyzny z amerykańskiego serialu. Dostrzegamy, że performer stawia się w pozycji kobiety, która utopiona została w narzuconych jej schematach, tytułowej lalki w domku. Autor spektaklu nie dochodzi do żadnej konkluzji, ale w brutalnym kontraście zestawia ze sobą „dzoe" (nagie życie) z „bios" (człowiekiem społecznym).
Cały projekt okazał się dobrą przestrzenią do spotkania miłośników tańca i teatru, pokazując tym grupom, że tak naprawdę różnią ich środki wyrazu, ale towarzyszą podobne cele. Miejmy więc nadzieję, że w nowej siedzibie Cricoteki dojdzie do większej ilości takich spotkań.
Maszyna choreograficzna – Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka
„Insight", reż. Janusz Orlik i Joanna Leśnierowska
„Whetever", reż. Tomasz Bazan
„Doll House", reż. Karol Tymiński
Daria Kubisiak
Dziennik Teatralny Kraków
2 stycznia 2014