Cat Smits i jej oswojony lęk

Tydzień po norweskiej prapremierze i trzy dni po holenderskiej premierze Cat Smits Company z Holandii zameldowała się na warszawskim festiwalu „Lalka też Człowiek" ze swoją najnowszą realizacją Dis order (nieład, bałagan, nieporządek?). Wielkie brawa na początek dla szefów festiwalu: Marka b. Chodaczyńskiego i Marka Żurawskiego za to zaproszenie w ciemno.

Cat Smits grała już co prawda nagrodzone w 2021 roku w Warszawie Granice, rok temu pokazała na białostockich Metamorfozach Lalek Nouveau fuck, o którym pisałem na tym blogu (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2023/06/24/metamorfozy-lalek-6-wyzwanie/), nie jest zatem artystką anonimową, ale jednak pokazywanie spektaklu, którego nikt wcześniej nie widział wiąże się ryzykiem, którego zwłaszcza polskie festiwale nie lubią.

„Lalka też Człowiek", jedyny w Polsce festiwal lalek dla dorosłych, jest imprezą inną, ogląda ją inna publiczność, więc i decyzje organizatorów nie poddają się rutynowym działaniom. I dobrze! Tylko na tym festiwalu można być doprawdy zaskoczonym. I to jak!!!

Cat Smits jest przede wszystkim aktorką i lalkarką, ale też twórczynią lalek współpracującą z wieloma artystami. Od kilkunastu lat buduje swoje miejsce we współczesnym lalkarstwie, a kolejne jej przedstawienia, nie tylko solowe, rysują wyraźną linię jej teatralnych zainteresowań. Należy w pewnym sensie do „szkoły Paivy", pracowała z nim nad swoją solową koprodukcją z Duda Paiva Company Zeil, wykonywała lalki m.in. do jego i Shailesha Bahorana najnowszej premiery Avatāra, sama reżyserowała i projektowała lalki do różnych produkcji. Rzeźbi w gąbce i te piankowe animanty są jej najbliższymi partnerami scenicznymi, kiedy decyduje się na solowy spektakl.

Dis order jest produkcją solową, autorskim spektaklem wymyślonym, wyreżyserowanym i zagranym przez Cat Smits, z lalkami zaprojektowanymi i wykonanymi także przez nią. Na dodatek jest swego rodzaju przedstawieniem autobiograficznym, gdyż czerpie z osobistego pamiętnika artystki, która w przeszłości mierzyła się z problemem anoreksji, a to właśnie główny temat przedstawienia: psychiczny jadłowstręt, problemy wynikające z zaburzonego odżywiania się. Oczywiście scenariusz spektaklu, napisany przez Christine Otten przy udziale Cat Smits i Marlies Rekkers, buduje znacznie szerszy kontekst wydarzeń, zwłaszcza że Rekkers była przed laty psycholożką i terapeutką Smits i zawarła w skrypcie refleksje ze swoich wieloletnich badań naukowych. Swoistą atrakcją w spektaklu są ponadto fragmenty filmów dokumentalnych Sunny Bergman, rejestrującej rozmowy z rodzicami Cat Smits, wspomnianą psycholożką Rekkers, ponadto pedagożką i dziennikarką, wypowiadającymi się na tematy zaburzeń w odżywianiu, ale prowokujących też szerszą paletę powikłań hormonalnych, nawet seksualnych.

Atrakcyjność przedstawienia Dis order, sugerującego raczej mroczny temat eksploracji i z pozoru niezbyt zachęcającego, wynika z kilku niespodziewanych koincydencji.

Pierwszą jest przestrzeń, w której rozgrywa się przedstawienie. Przyzwyczailiśmy się, że współczesny teatr unika rozbudowanej scenografii. Najczęściej oglądamy aktora/ów i formy plastyczne, z reguły nie wykraczające poza elementarne przedmioty i rekwizyty.

W Dis order jest inaczej. W oknie sceny, w głębi, wisi ogromna płaszczyzna połączonych ze sobą i obciągniętych białą materią nadmuchiwanych materacy, które wypełniają przestrzeń. Są różnych wielkości i kształtów. To zarazem ekran do rozmaitych projekcji, najpierw dokumentalnych filmów z rodzicami, rejestrujących rodzinny stół w jadalni, matkę nakładającą jedzenie na talerzyki, i zaraz snującej wspomnienia, opowieści dotyczące bohaterki spektaklu; rodzice krzątają się w domowym zaciszu, siedzą w fotelach, przygotowują posiłki w kuchni. Poza scenami filmowymi, rozmowami i wypowiedziami otwierającymi spektakl, wszystkie projekcje na tym głównym ekranie są biało-czarne. W dalszej części przedstawienia pojawiają się tu karty pamiętnika Cat, odręcznie robione notatki, rysunki zmieniającej się dziewczynki, jakieś recepty i kawałki listów, pokreślone zapiski, może porady czy zalecenia.

Scenografia zaprojektowana przez Elzę van den Akker zmienia obraz przedstawienia kilkakrotnie. Cat Smits stopniowo usuwa poszczególne materace, budując z nich inne przestrzenie. A to rodzaj sofy po prawej stronie sceny, osłoniętej największym ustawionym prostopadle materacem, tworzącym nowy ekran dla materiałów filmowych. Ten ekran, na który przeniesione zostają wszystkie dalsze projekcje dokumentalne, może też pełnić funkcję lalkarskiego parawanu, nad którym pojawiają się animanty. A to wygodną kanapę po lewej stronie – miejsce do rozegrania scen z dorosłą już Anną, ludzkich rozmiarów lalką z nogami. A to duży stół, na którym dochodzi do zasadniczego starcia Anny i Mii, efektownych scen mocowania się, walki pomiędzy bohaterkami.

Ponieważ płaszczyzna zbudowana z materaców i będąca centralnym prostokątnym ekranem jest ustawicznie dekonstruowana, funkcję ekranu dla materiałów filmowych pełni pionowy mniejszy ekran za sofą. Ekran główny staje się stopniowo rodzajem graficznej kompozycji prześwietlanej wciąż fragmentami dokumentów, aż do momentu, gdy Mia zburzy całą jego konstrukcję w kulminacyjnej scenie przedstawienia.

Wszystkie rozmowy, wspomnienia i relacje prezentowane najpierw na głównym ekranie, potem na mniejszym bocznym, wybrzmiewają niestety w języku niderlandzkim, widz nieznający tego języka z konieczności traci więc jakąś cząstkę tekstów i sensów, a szkoda. Stratę tę rekompensuje piękna i nieustannie zmieniająca się przestrzeń spektaklu, no i sama Cat Smits w rolach Mii i Anny.

Obecność Cat Smits na scenie jest bowiem tą drugą koincydencją.

Nie tak często się zdarza, by aktor/ka obdarzony był tak wyjątkową siłą magnetyczną. Smits oglądałem na scenach wielokrotnie, w różnych spektaklach. Dopiero jednak w Dis order znalazłem się pod jej bezpośrednim urokiem. Przykuwa wzrok, emanuje energią, czaruje swoim scenicznym działaniem, barwą głosu, uśmiechem, no i zachwyca animacją lalek.

Cat Smits, spektaklowa Mia, prowadzona punktowym reflektorem jeszcze w trakcie rozpoczynających spektakl projekcji, wychodzi na zaciemnioną scenę z maleńką gąbczaną lalką Anny, mającą może 30 cm. Lalka jest wykonana z jednego kawałka pianki, ale jej postać jest w pełni człekokształtna. I choć aktorka nie posiłkuje się żadnymi nitkami czy drutami, doskonała konstrukcja animanta sprawia, że lalka w jej rękach ożywa. Ręce lalki wykonują precyzyjne ruchy, nogi zwinnie podążają za animatorką, oczy łapią kontakt wzrokowy z aktorką. Mała Anna żyje. Tańczy z dorosłą Mią jeszcze przez dobrą chwilę, gdy wygasła już projekcja na ekranie. Pomiędzy Anną i Mią istnieje jakaś subtelna więź porozumienia. Może to kochające się przyjaciółki? I nagle Mia przerywa tę czułą scenę. Obejmuje lalkę Anny obydwiema dłońmi i zgniata ja do rozmiarów tenisowej piłki, którą chowa za plecami.

Prysł jeden czar, ale pojawia się następny. Cat Smits zwraca się do publiczności (aktorka gra w języku angielskim), przedstawia historię, którą zamierza opowiedzieć, własną historię. Mówi niezwykle spokojnie, ciepło, niemal prywatnie, zachowuje się naturalnie, porusza niespiesznie, wypowiadane słowa interpretuje perfekcyjnie. W tym krótkim entre przyciąga i skupia uwagę do tego stopnia, że trudno oderwać od niej wzrok. Jej działania z Anną, dialogi z nią, takie bezpośrednie, proste, delikatne, chciałoby się powiedzieć spontaniczne i serdeczne budują niezwykły klimat już na początku tego spektaklu.

Anna rośnie z każdą sceną. Cat Smits używa czterech czy pięciu lalek różnej wielkości, nieco inaczej animowanych, ale zawsze gąbkowych animantów. Anna nastoletnia jest wyłącznie korpusem z głową i rękoma. Jest troszkę mniejsza od aktorki. Anna pewnie niemal dwudziestoletnia zrównuje się wielkością z Cat Smits, choć to też jeszcze korpus z głową i rękoma. Następna lalka jest już kopią dojrzałej kobiety. Tu wszelkie stresy i kompleksy ujawniają się z całą mocą. Na ekranach pojawiają się dziewczyny z TikToka, rozpoczyna się prawdziwy wyścig z wagą, nadwagą, nadmiarem, przerostem... Mia, teraz w stroju gimnastycznym, wykonuje efektowne działania fizyczne na scenie. Ona sama i Anna, w której zaczynamy dostrzegać nie tyle przyjaciółkę bohaterki, ale ją samą, czy raczej jej drugie, inne oblicze. Choreografia scen ruchowych budzi respekt, przenikanie się elementów ciała aktorki i animanta fascynują. W finalnej, bardzo emocjonalnej scenie, lalka Anny jest jeszcze większa, znów ograniczona do korpusu, ale jej ręce mają monstrualne rozmiary. One zawłaszczają Miję, tłamszą ją i jakby pozbawiają własnej osobowości. To moment, kiedy świat Mii legnie w gruzach, rozpada się. Chaos ogarnia całą przestrzeń sceniczną.

Finał jest znów poetycki, liryczny i delikatny. Aktorka staje ponownie przed widzami i między innymi wspomina wakacje z dzieciństwa spędzone z rodzicami we Włoszech. Przy jednej z fontann turyści chcieli zrobić z nią, piękną jedenastolatką, pamiątkowe zdjęcia. Zgodziła się na to, w pierwszej chwili czuła się nawet dumna z wyróżnienia. Ale prośby kolejnych turystów, obejmujących ją ramionami, wydały się obrzydliwe. Poczuła się upokorzona, odarta z czegoś dla niej ważnego, pozbawiona prywatności, w jakimś sensie molestowana. Następnym proszącym odmówiła.

I znów Cat Smits wyciąga zza placów maleńką kulkę gąbki, najmłodszą Annę i wdaje się z nią w finałowy dialog. Zapewniają w nim obie, że będą się wzajemnie chronić i choć tyle czasu zajęło Mii dotarcie do zrozumienia i zaakceptowania siebie samej, w końcu się udało. Uff! wszyscy jesteśmy pokrzepieni. Zwłaszcza, że to nie tylko opowieść teatralna, ale rzeczywisty etap w życiu aktorki, której udało się przezwyciężyć demony.

Dis order jest niezwykłym spektaklem. W gruncie rzeczy to bardzo prosta opowieść. Nie ma w niej cienia dydaktyki, nie ma medyczno-klinicznego języka, nie ma nade wszystko żadnych pouczeń i rad. Jest atrakcyjna obecność Cat Smits i działanie z niezwykłymi animantami, swoisty liryzm i wirtuozeria. Oczywiście sztab współpracowników artystki jest ważny, z kompozytorem Wimem Sellesem, projektantem doskonałego oświetlenia Markem Verhoefem, autorami projekcji, konsultantami i doradcami, ale tak to wygląda na profesjonalnej scenie. W ocenie finalnej liczy się jednak Cat Smits.

PS. Swoją drogą "Dis order" może mieć silne działanie terapeutyczne. A spektakle o wysokim artyzmie i zarazem wyjątkowym znaczeniu społecznym to już doprawdy wielka rzadkość.



Marek Waszkiel
Dziennik Teatralny
21 października 2023