Coś czai się we mgle islandzkich wzgórz – i o tym dziś dyskutować będziemy

W kinie studyjnym Rialto na poznańskich Jeżycach w środę 25.09.2024 można było być świadkiem chrztu nowonarodzonego filmowego klubu dyskusyjnego pod urokliwą nazwą „Wander's Club", który w świat poznańskich kinomanów wszedł z projekcją zaskakującego „Lamb".
„Lamb" (2021) – reż. Valdimar Jóhannsson – w ramach: "Wander's Club" – organizacja Szczepan Michalik – Kino Rialto w Poznaniu – 25.09.2024
(Uwaga: Recenzja zawiera nieszczegółowe spoilery.)


Na ekranie w dużej, teatralnie zdobionej sali wyświetlone jest urocze, komiksowe logo, na którym reflektor oświetla chłopca w kaszkiecie, z sakwą przerzuconą przez ramię, wędrującego z wysoko uniesioną głową ku nowym przygodom. Punktualnie o 18:30 na scenę pod ekranem wskakuje chłopak w kaszkiecie na dzielnie zadartej głowie, i pomimo fali nerwów słyszanej przez mikrofon, inauguruje pierwsze spotkanie „Wander's Club".

„Wander's Club" jest autorskim (o ile o oryginalności takiego zdarzenia jak filmowy klub dyskusyjny mówić można, zważając na popularność zjawiska w środowisku kin studyjnych) pomysłem Szczepana Michalika w kinie Rialto pracującego i doświadczenie z takimi po-filmowymi konwersacjami mającego, jako że Michalik współprowadzi Filmowy Klub Seniora w tym samym kinie. Jednak „Wander's Club" jest jego własnym dziełem, obiecującym wędrówki po filmowym świecie różności, zrodzonym z miesięcy starań, by w końcu, w środowy wieczór lawirujący na granicy lata i jesieni, dojść do skutku poprzez pokaz filmu „Lamb".

„Lamb" jest koprodukcją islandzko-szwedzko-polską (zobaczenie naprawdę długiej listy polskich nazwisk wśród ekipy tworzącej film było miłym zaskoczeniem) z 2021 roku. Film w reżyserii Valdimara Jóhannssona opowiada o małżeństwie prowadzącym farmę specjalizującą się w hodowli owiec, na której to farmie, w ramach iście bożonarodzeniowego cudu, na świat przychodzi mistyczna istota będąca hybrydą człowieka i owcy. Małżeństwo, naznaczone stratą własnego dziecka, przywłaszcza sobie to dziwne młode jednej z owiec, nadając jej imię utraconej córki, Ady, widząc w niej szansę na życie naznaczone szczęściem zamiast tragedią uprzednio spowijającą ich egzystencję. Jednak nienaturalność sytuacji nieustannie podąża śladami rodziny, rzucając złowróżbny cień – a jest to „nienaturalność" podwójna, oznaczająca zarówno dziwność sytuacji, jak i zaburzenie naturalnego porządku poprzez grabienie i próby nieustannego podporządkowania natury ludzkim fanaberiom.

W trakcie dyskusji po filmie wiele osób wyraziło konsternację wywołaną nieoczywistością obrazu, mnogością niedopowiedzeń, jednak w moim odczuciu przesłanie filmu było całkiem klarowne: w głównej mierze była to krytyka ludzkich zapędów do pozycji bóstwa w naturalnym świecie i gdzie nas wszystkich może zaprowadzić ta ślepa wiara w ludzką wyższość. Film poświęca dużo uwagi zwierzęcym bohaterom filmu, szczególnie w początkach, gdy praca kamery każe nam wierzyć, że to to stado owiec za którego spojrzeniami podążamy będzie głównymi bohaterami tej baśniowej opowieści rozgrywającej się na islandzkim pustkowiu.

Im głębiej jednak w opowieść, im dalej posuwają się ludzcy bohaterowie w swoim dyktatorstwie człowieczeństwa, tym mniej uwagi film daje zwierzętom. Jednak obecność natury nigdy tak naprawdę nie zostaje zapomniana, głownie dzięki potężnym kadrom totalnym i pełnym nieustannie przypominającym o tym, jak niewielki jawi się człowiek w starciu ze wzgórzami patrzącego na niego z góry islandzkiego krajobrazu. Wszelkie te obrazy służą nie tylko ukazaniu piękna lokacji filmowej – są one swoistą zapowiedzią ostatecznego zwycięzcy w tej nierównej bitwie człowieka z naturą.

Oczywiście, opinie widzów nie wzięły się znikąd, gdyż film jest rzeczywiście zniuansowany. Podejmuje tematy nie tylko ekokrytyki. Dużo uwagi poświęca tragedii utraty dziecka i tego, co robi ona z rodzicami, jak na zawsze pozostaje blizną na ich sercach, której obecność doprowadza ich do uczynków niegodnych, do zapomnienia się w ślepym gonieniu za wymarzonym szczęściem rodzinnym. Tu warto wspomnieć o kreacjach aktorskich Noomi Rapace i Hilmira Snær Guðnasona, którzy wcielają się w główne role. Obie role są zagrane dobrze, charakteryzowane aktorstwem spokojnym, zamkniętym często w mikro-mimice, realistycznie oddającym emocje dwójki cichych ludzi mierzących się z tragedią i niewiarygodnym szczęściem kolejnej szansy.

Ta rozbudowa tematyki staje się jednak również tym, co film w ostateczności rani. W pewnym momencie historia chwyta się ogona jednej sroki za dużo, no i w rezultacie dostajemy dziwny, niedomknięty wątek romansu między główną bohaterką a bratem jej męża, przedstawionego jako głos ludzkiego rozsądku z zewnątrz, początkowo krytycznie patrzący na adopcję Ady. Można argumentować, że obecność brata służy zastawieniu pułapek Czechowa, czyhających na głównych bohaterów, jednak widz jest zostawiony z pewnym nienasyceniem – oczekiwałoby się albo usunięcia podtekstu romansowego związanego z bratem, albo klarowniejszego zdefiniowania go.

Tak jak od strony historii opowiadanej i scenariusza film nie był może najbardziej udanym dziełem (nie można absolutnie powiedzieć, że był zły; generalnie opowieść była trzymająca w napięciu, intrygująca swoją baśniowością, jednak nie można nie przyznać, że miała kilka mniejszych potknięć), tak od strony technicznej film zapiera dech w piersi. Kamera oprowadza nas po lokacji w sposób napawający zachwytem, zadzierając głowę w obliczu niedającego się opisać piękna surowej, silnej natury. Kostiumy, kolory, tony i dobór kadrów budują aurę niepokojącej baśni – widz nieustannie oczekuje, co wyłoni się z mgły panującej na tym odludziu. Interesująca jest też budowa historii, podzielonej na trzy części, gdzie pierwsza, dziejąca się na przestrzeni lat, toczy się tak wolno, że człowiek daje się nabrać i wierzy, że nieświadomie przyszedł na seans kina powolności.

Druga część dzieje się na przestrzeni prawdopodobnie tygodni i faktycznie przyspiesza, zrzucając maskę wcześniejszego wrażenia powolności, by na koniec zaprezentować nam przeszyty napięciem rozdział trzeci, dziejący się na przestrzeni jedynie jednego dnia, natomiast szybko – nie ze względu na natłok wydarzeń, a na ich przepełnienie niepokojem i oczekiwaniem na coś, co wciąż czai się we mgle.

Wracając do kwestii samego klubu dyskusyjnego – dyskusja po filmie odbywa się w atmosferze rozmowy między znajomymi. Nie potrzebujemy mikrofonu, siedzimy blisko, odwracamy się w miękkich fotelach, by widzieć twarz mówiącego. Mówimy o różnych rzeczach, choć często wracamy do wątków już podniesionych. Chłopiec w kaszkiecie już nie na scenie, wśród nas, dorzuca swoje trzy grosze do naszych przemyśleń, stara się zbierać je, dbać o nie, zachęcać nas do mówienia głośno. Chce usłyszeć nas, nie tylko siebie, jak na mowie inauguracyjnej. Więc rozmawiamy.

Film, parafrazując opinie wyrażone przez współwidzów, jest dziwny, jest niepokojący, jest piękny ze względu na lokacje i sposób nakręcenia, jest nie do końca nasycający fabularnie i znaczeniowo. Większości zgromadzonych się podobał, jednak nie poleciliby go innym, co zdaje się tłumaczyć czemu film przeszedł bez większego echa, gdy miał premierę w 2021. Ale mówi to też dużo o znaczeniu takich inicjatyw jak stający powolutku na własne nogi „Wander's Club".

Sama bym tego filmu nigdy nie odkryła, jak również nie miałabym okazji doświadczyć go z innymi niepewnie zaciekawionymi kinomanami, zatem podziękowania dla pana Michalika za stworzenie nowej przestrzeni do takich doświadczeń.



Katarzyna Szczęsna
Dziennik Teatralny Wielkopolska
30 września 2024