Czym skorupka za młodu, czyli jak sprzedać kulturę młodemu pokoleniu
W świecie przesyconym łatwą, niewymagającą myślenia rozrywką trudno jest zachęcić dzieci do kontaktu z kulturą wysoką. W szkołach, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, to zadanie nauczycieli organizujących kółka teatralne, albo oswajających swoich podopiecznych z tą formą sztuki poprzez wyjścia/wyjazdy do teatrów dziecięcych i operowe spektakle. Konia z rzędem temu, kto naprawdę zainteresuje dzieci przez godzinę, półtorej fabułą śpiewaną przez dorosłych aktorów. Na szczęście część z twórców traktuje poważnie swoją małą widownię – jak Opera Krakowska.Spektakl „Pan Tralaliński", który został zrealizowany w ramach cyklu Pieśń – Teatr Słowa, zobaczyłyśmy z moją dziewięcioletnią siostrzenicą – odbiór międzypokoleniowy jest niezwykle istotny, nawet jeżeli się jest dużym dzieckiem z trzydziestką na karku. Kameralna scena, kameralna widownia wypełniona dziećmi i ich opiekunami – maluchy mogą wybrać miejsce: fotel między dorosłymi, albo jeden z dwóch materacy umieszczonych na scenie. Dzieciaki chętniej siadają na materacach i stąd mogą z bliska obserwować bohaterów. A scena jest bajeczna: pianino po lewej, za nim rozciąga się ogromna ściana z tapetą w powtarzalne papużki pomiędzy zielonymi liśćmi. Przed tym egzotycznym krajobrazem umieszczono ogródek z gigantycznymi kwiatkami i warzywami. Sielsko-anielsko-kolorowo, czyli to, co dzieciaki lubią najbardziej.
Najpierw wychodzi sympatyczna, drobna myszka – a raczej pianistka Marta Mołodyńska-Wheeler w fantazyjnym, mysim stroju, grająca wesołe piosenki. W końcu poznajemy i Pana Tralalińskiego oraz sympatyczną rodzinkę: ciepłą i kochającą żonę, grzeczne, ale skore do zabawy dzieci, synka i córeczkę, a także kotka i pieska. Ich codzienne życie odbywa się w rytm śpiewanych wspólnie piosenek. Mało tego! Pan Tralaliński to prawdziwy czarodziej, którego różdżką jest batuta! Piosenki, które wychodzą spod tej batuty, są niczym czarodziejskie zaklęcia i są nieodłącznym środkiem dydaktycznym w wychowywaniu dzieci i psotliwych zwierzątek. Nawet ciocia, która ich odwiedza, za pomocą pieśni opowiada najświeższe ploteczki ze straganu. Jakby tego było mało – na scenę wkraczają młodzi muzycy, którzy pod „smyczkiem" Pawła Wójtowicza wygrywają wesołe melodie. Trudno się zorientować, kiedy mija ta zaklęta w muzyce godzina!
Twórcy spektaklu podeszli do dzieci z taką samą atencją, co do dorosłych. Wiadomo, że dzieci są najbardziej wymagającą widownią i potrafią dostrzec najmniejszą wpadkę przedstawienia, zatem zadowolenie ich jest trudne. Począwszy od programu, który rozdawany był przed wejściem: na okładce tytułowy bohater ze zwierzątkami, jakby malowani ręką dziecka, a w środku prawdziwy rarytas: muzyczne opracowanie „Pomidora" Jana Brzechwy. Nieważne, że się nie ma klawiatury w domu, można skorzystać z internetowej! „Pan Tralaliński" zaspokoił chyba wszystkich wymagających. Było nie tylko kolorowo i sympatycznie: na scenie było mnóstwo dobrze bawiących się dzieciaków, nie tylko na materacach. Zespół Smyczkowy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I st. im. I. Paderewskiego zaprezentował się wspaniale: grupa zdyscyplinowanych, ale i pełnych pasji muzyków grała wcale niełatwe kompozycje z dużą dojrzałością. Dzieci grające pociechy Pana Tralalińskiego to uzdolnieni młodzi ludzie, obyci ze sceną, mający świetny kontakt z dorosłymi. Zresztą aktorzy grający ich rodziców są bardzo ciepli i widać ich szacunek do wszystkich współpracowników – tych dużych, ale i tych małych. Byli to: Agata Widera-Burda, Karin Wiktor-Kałucka, Krzysztof Kozarek, Michał Kutnik, Gabriela Kutnik i Piotr Kutnik. A ciocia, Magdalena Barylak – przepraszam za wyrażenie – istna kobieta-torpeda, pełna niesamowitej energii i wspaniałego głosu.
Trudno przyzwyczaić dzieci do takich ludzkich wytworów jak opera i teatr – zupełnie inaczej jest w dużych miastach, gdzie kultura jest na wyciągnięcie ręki, inaczej w małych miasteczkach, gdzie dostępność i niestety finanse często blokują możliwość kontaktu z różnymi formami scenicznymi. To szczęście móc chłonąć klimat teatru i opery; to szczęście, gdy artyści w równie przyjazny sposób przedstawiają dzieła Stanisława Moniuszki, Witolda Lutosławskiego, Karola Szymanowskiego, Tadeusza Bairda, Mieczysława Drobnera, Zygmunta Noskowskiego i pierwszej damy polskich skrzypiec – Grażyny Bacewicz. Cieszę się, że taką funkcję edukacji artystycznej pełni Opera Krakowska.
A co podobało się najbardziej mojej siostrzenicy? Jak kotek, ten z puszystym ogonkiem, usiadł na materacu przy dzieciach. No cóż, co kto lubi. Ja wolałam pieska.
Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
5 lipca 2018