Druga twarz Sopockiego Teatru Tańca
Sopocki Teatr Tańca podjął się karkołomnego zadania, by przedstawić na scenie Teatr Okrucieństwa Antonina Artauda. Powstał spektakl odważny w zamyśle, bardzo ciekawy wizualnie, z transową muzyką, ale... mało komunikatywny, a przez długie fragmenty pozbawiony emocji.Tym razem artyści skupieni wokół Sopockiego Teatru Tańca w nieco mniej licznej grupie (na scenie podziwiamy pięcioro tancerzy, w tym dwójkę założycieli teatru - Jacka Krawczyka i Joannę Czajkowską wraz ze swoimi wychowankami) postanowili zmierzyć się z Teatrem Okrucieństwa Antonina Artauda. Artaud to jeden z ciekawszych reformatorów teatru pierwszej połowy XX wieku. Liczył, że za pomocą teatru można dokonać w widzach wstrząsu i szoku, proponował powrót do natury i pierwotnych instynktów, zrzucając wszelkie teatralne normy i konwenanse, co obnażać miało fałsz cywilizacji Zachodu. Jego spektakle były teatrem rytuału, miejscem magicznego spotkania z widzem, które znosi podział na scenę i widownię i wyzwala z ograniczeń.
Ciekawa dla teatru tańca filozofia Artauda wpisuje się zakres poszukiwań Sopockiego Teatru Tańca (który nie tak dawno wystawiał odrealnioną "Naturę", a później bazujący na instynktach "Wild Project", czy oparty na idei czystego ruchu, wyzwolony z opowiadania historii spektakl "Traktat o estetyce. Technika defektów i skaz"). Pomysłodawcą zderzenia idei Artauda z materią tańca i opisania jej językiem STT jest Jacek Krawczyk - wraz z Joanną Czajkowską twórca choreografii i współreżyser przedstawienia.
Największym atutem spektaklu jest transowa, uwodząca muzyka Bartosza Hervy, która wraz z bardzo udanymi wizualizacjami Łukasz Borosa potrafi "przykryć" występujących artystów. Już pierwsza scena robi duże wrażenie dzięki imponującym, bardzo sugestywnym wizualizacjom. Za tiulową zasłoną, na której wyświetlane są projekcje wideo, widzimy postać w płaszczu i czerwonych rękawiczkach (Joanna Czajkowska). To animator, demiurg kreowanego z pozostałymi tancerzami świata (Artaud?), który jednak podlega tym samym regułom co wszyscy. Wydaje polecenia, spełniane ze ślepym, psim posłuszeństwem, ale sam również podporządkowuje się hasłowo rzucanym komendom przez jedną z anonimowych postaci.
Z tresury i rygoru posłuszeństwa wyłączona jest postać tańczona przez Jacka Krawczyka. Funkcjonuje on w spektaklu przez długie momenty osobno, często obecny na scenie, ale poza tańcem (gdy leży na obłym, przypominającym węża leżaku). To właśnie Krawczyk jest najciekawszy na scenie i najdokładniejszy w swoich ruchach. Gdy tańczy za zasłoną razem z Grażyną Słaboń ich taniec wydaje się wręcz mechaniczny, w duecie z Magdaleną Wójcik (najlepszy tanecznie moment spektaklu) świetnie jego ostry, precyzyjny ruch łączy się z techniką i miękkością Wójcik. Wśród pań Wójcik nie ma konkurencji, choć musi podołać największej liczbie zadań w spektaklu. Również sprawnościowo Wójcik wyraźnie góruje nad wszystkimi tancerkami STT.
"2 twarze" są próbą afabularnej, momentami zaskakująco naiwnej i dosłownej opowieści, pisanej kolejnymi muzyczno-tanecznymi epizodami. Jednak spektakl ten uwidacznia mankamenty rzadko w zespole STT tak wyraźne. Młode tancerki STT - Grażynę Słaboń, Joannę Nadrowską (zrobiła spory postęp, jej taniec jest bardziej płynny niż jeszcze kilka miesięcy temu) i Magdalenę Wójcik w świadomości ciała i umiejętności budowania teatralnego skupienia od Krawczyka i Czajkowskiej dzieli przepaść. Jednocześnie umiejętnościom Wójcik przeciwstawić można w zespole STT jedynie technikę akurat nietańczącej w "2 twarzach" Doroty Zielińskiej.
Wyraźnie mniejszą sprawność ruchową Joanna Czajkowska nadrabia dojrzałością i doświadczeniem, których z kolei nie mają jej sceniczne partnerki. Dlatego na scenie pełno jest dysproporcji, które rażą dużo bardziej niż czasem spóźniony, czy asynchroniczny układ. Pewnie gdyby młode tancerki zostały zastąpione przez bardziej doświadczone artystki (współpracujące z STT przy wielu projektach) spektakl byłby dużo bardziej wyrównany i zyskałby siłę oddziaływania, której podczas premiery bardzo mi brakowało.
Najsłabiej wypadają sceny, w których Czajkowska ani Krawczyk nie uczestniczą. Najlepiej duety tancerek z Jackiem Krawczykiem oraz moment tańca z "lustrzanym odbiciem" po dwóch stronach zasłony. Pomiędzy nimi Sopocki Teatr Tańca serwuje fizyczny, dość kanciasty taniec, w którym struktura i rygor formy dominują nad naturą. Poza rażąco dosłownymi próbami zainscenizowania Teatru Okrucieństwa ("psie" posłuszeństwo wobec wydającej komendę, stłumione okrzyki, zrywanie taśm materiału z kostiumów niczym próby wyzwolenia się z ograniczeń pod koniec spektaklu) przedstawienie nie realizuje założenia Artauda - nie szokuje ani nie budzi większych emocji. Jest bardziej estetyczne niż emocjonalne. Mało przekonująco wypada również liryczne, finałowe solo Joanny Czajkowskiej.
Jeśli spojrzeć na "2 twarze" jako dwa oblicza STT, to "młodej twarzy" do "starszej" (Czajkowska, Krawczyk) bardzo dużo jeszcze brakuje. W starciu: natura - cywilizacja, zdecydowanie wygrywa ta druga.
Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
7 kwietnia 2014