Królem sceny jest aktor

- Nie potrzebuję wielkich dekoracji, mogę mieć jedno lub trzy krzesła, aktora, z którym mogę pracować, i to wystarczy.

Z Mikołajem Grabowskim, który w Teatrze Polskim w Szczecinie przygotowuje premierę "Komediantów", rozmawia Małgorzata Klimczak z Dziennika Teatralnego.

Małgorzata Klimczak: W Teatrze Polskim w Szczecinie zaprezentował pan "Dzienniki wg Witolda Gombrowicza". Wielokrotnie pan powtarzał, że Gombrowicza to pisarz, który jest panu bardzo bliski. Co takiego jest w jego spojrzeniu na świat, że tak chętnie zabiera go pan ze sobą na scenę?

Mikołaj Grabowski - Moja fascynacja Gombrowiczem zaczęła się lata temu, chyba od przeczytania "Trans - Atlantyku". To dzieło jest bliskie mojemu myśleniu o Polsce. Nagle dotarło do mnie, że myślę o sprawach polskich podobnie jak Gombrowicz, który mówi w Dzienniku „Mnie, który jestem okropnie polski i okropnie przeciw Polsce zbuntowany...". Ta postawa przekonała mnie i poprowadziła dalej w stronę rozumienia tego, co się dzieje w polskich duszach od XVIII wieku. I to jest zasadniczy powód mojej fascynacji Gombrowiczem - myślenie o Polsce, o Polaku, o jego sytuacji na świecie. Ale pozostaje jeszcze cała sfera walki Gombrowicza z formą, którą prowadził przez całe życie. Walki, której nie wygrał i stale powtarzał, że człowiek jest nieustannym wytwórcą formą, która czasem go wywyższa, ale najczęściej degraduje, kompromituje. Człowiek więc nieustannie walczy z formą, z tą, która nas otacza, i tą, którą sam stwarza. Dla mnie bardzo ważny był podnoszony przez niego moment walki człowieka o własne ja. Gombrowicz w pewnym momencie mówi: " Chciałem być - być sobą - sobą, nie artystą, ani ideą, ani żadnym dziełem swoim - sobą. Być powyżej sztuk: dzieła, stylu, idei." To jest oczywiście bardzo trudne, bo człowiek napisze książkę i jest autorem tej książki. Koniec. Kropka. Jak napisze dobrą książkę, to jest dobrym autorem tej książki, a jak złą, to złym autorem. Kiedy wyreżyserowałem "Opis obyczajów" według Jędrzeja Kitowicza, to mnie zaszufladkowali, że jestem reżyserem od spraw polskich. I teraz co zrobię spektakl, to słyszę: Grabowski kontynuuje "Opis obyczajów" i to co zrobił jest to dalej „opis obyczajów", tylko trochę inny. Ta forma się do mnie przykleiła i jestem przez nią zdominowany.

Gombrowicz kochał Polskę, ale patrzył na nią krytycznym okiem, dlatego w latach 50. ubiegłego wieku w Polsce był wyklęty. Nie sądzi pan, że dzisiaj społeczeństwo, a przynajmniej jego część, również by go wyklęła za takie spojrzenie na Polskę i Polaków?

- Oczywiście. Połowa społeczeństwa (może nawet więcej) pewnie nie rozumie Gombrowicza i prawdopodobnie kompletnie się z nim nie utożsamia. Po pierwsze dlatego, że nie czytali jego utworów, a po drugie są one im duchowo obce. Gombrowicz mówił: "Dążyłem do tego, żeby Polak mógł z dumą powiedzieć: należę do narodu podrzędnego. Z dumą. Ono degraduje mnie w moim charakterze członka zbiorowości, ale zarazem osobiście wywyższa mnie ponad zbiorowość: oto nie dałem się oszukać; jestem zdolny osądzić własne umieszczenie w świecie." Polacy przez 120 lat niewoli chorowali na Polskę. To widać u Wyspiańskiego. "Wesele" jest o chorobie na Polskę, podobnie "Wyzwolenie". W tych dramatach można wyczytać, jaki był stan umysłu Polaków na przełomie wieku XIX i XX. Polacy chorowali na polskość, ale ja się nie dziwię – byli już 100 lat w niewoli, mieli prawo chorować. Ale ta choroba pozostała: przyszła okupacja, potem komunizm i tak dotrwaliśmy do dzisiejszych czasów i dalej tkwimy w tej traumie, nie umiemy swobodnie na siebie popatrzeć. Nie można głośno powiedzieć, że Polska jest krajem średniej wielkości i średnich możliwości, bo cię zadziobią. Ale ona jest średniej wielkości krajem i prawdopodobnie o średnich możliwościach.

Czy ta nasza sarmackość, której przez wieki nie potrafiliśmy wyplenić, nie wzięła się z XVII wieku, kiedy Polacy mieli przekonanie o swojej wielkości?

- Myślę, że wtedy mieli prawo mieć przekonanie o swojej wielkości i to zostało w ich duszach, a państwo kruszało. Obraz mijał się z tym, co mieli w duszach. Pewnie w XVIII wieku Polacy myśleli, że nadal są taką potęgą jak w XVII wieku, a tej potęgi już nie było, tylko że tego nie widzieli.

Czy wraca pan do prozy Gombrowicza i "Opisu obyczajów" dlatego, że nie widzi pan współczesnych tekstów, które by tak trafnie opisywały polskość?

- Ja nie wracam do tych tekstów tak często, robię wiele innych rzeczy. Nie diagnozuję Polski wyłącznie na podstawie Jędrzeja Kitowicza, chociaż bardzo lubię Kitowicza, bo "Opis obyczajów" jest bardzo ważnym dokumentem naszej tożsamości narodowej. Ksiądz Jędrzej wcale nie chciał źle pisać o Polsce, ale tak mu wyszło. Widocznie był inteligentny.

A współcześni autorzy?

- Robiłem spektakle na podstawie dramatów Stasiuka i myślę, że on bardzo trafnie diagnozuje rzeczywistość. Muszę szczerze przyznać, że nie zagłębiałem się za bardzo we współczesną literaturę. Oddałem ją w ręce młodych. Ja się do niej nie zbliżam, bo być może bym ją źle zrobił.

Z tego pan zasłynął jako dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie, że oddawał pan pole młodym.

- Tak. Niech młodzi robią młodą literaturę, a nawet niech rewidują romantyzm czy staropolszczyznę. Niech burzą nasze przyzwyczajenia i dawne diagnozy. Liczyłem na to, że powiedzą więcej, bo młody często widzi to, co stary nie bardzo chce dostrzec.

Teraz przygotowuje pan w Teatrze Polskim w Szczecinie "Komediantów". To jest trochę powrót do tego, co prezentował pan w "Scenariuszu dla trzech aktorów" czy "Kwartecie dla czterech aktorów". Jaki to będzie spektakl?

- Już dawno myślałem o tym, żeby zrobić kompilację wielu utworów Schaeffera. Każdy jego tekst, który wziąłem na warsztat, był jakąś moją adaptacją. Oczywiście opierałem się na tekście autora, ale część rzeczy wyrzucałem, dokładałem część rzeczy z innych sztuk. Schaeffer mi na to pozwalał, nawet mam telegram, w którym pisze do mnie: "Twoja adaptacja „Prób" jest bardzo dobra ". Kiedy zrobiłem już "Scenariusz..." i "Kwartet...", pomyślałem, żeby te dwa teksty połączyć. Co by się stało, gdyby grupa „kwartetowców" i grupa „scenariuszowców" - którzy się plątają po teatrze - nagle się spotkała. Ten pomysł zrealizowałem ze studentami reżyserii w szkole teatralnej, m.in. z Jarzyną i Klatą. Ale brakowało mi czegoś i dopiero, kiedy wyreżyserowałem "Próby", pomyślałem, że z tych trzech tekstów da się złożyć może niezły scenariusz. Pięć osób gra w "Próbach", cztery w "Kwartecie..." i trzy w "Scenariuszu...". Oczywiście musiałem wybrać określone sceny i złączyć je w jedną opowieść teatralną. Schaeffer przecież pisał o teatrze, o próbie teatralnej. Mówi w „Próbach": „Teatr jest po to, aby opowiedzieć prawdę o teatrze, o możliwościach człowieka, który stworzył teatr, który ten teatr ciągle tworzy i zmienia, który żyje w teatrze, dla teatru, z powodu teatru." Schaeffer zafascynował się teatrem prawdopodobnie w czasie, kiedy próbowaliśmy jego utwory będąc w zespole MW2 (Młodzi Wykonawcy Muzyki Współczesnej pod wodzą Adama Kaczyńskiego). My, aktorzy, coś tam sobie próbowaliśmy, a on patrzył z ciekawością, jak te próby się odbywają, jakim językiem do siebie mówimy, jakie napięcia między nami powstają. I cała ta sfera teatru - nie grania jeszcze, ale już bycia na scenie - bardzo go fascynowała. Tego szukamy w spektaklu, aktora w teatrze z całą jego złożonością - pewnie nie tylko aktora, także człowieka. Na razie składam to w całość i wtedy zobaczę, o czym ja zrobiłem ten spektakl.

Może po prostu o człowieku?

- Prawdopodobnie tak. Pewnie o człowieku, który jest aktorem.

Pan skończył aktorstwo i reżyserię, ale postawił przede wszystkim na reżyserię. Czy właśnie dlatego, żeby móc tworzyć takie rzeczy na scenie?

- Pewnie tak. Kiedy byłem na wydziale aktorskim, już ciągnęło mnie w kierunku reżyserii. Pomagałem kolegom robić sceny i nieźle mi to wychodziło, więc pomyślałem sobie, że zrobię spektakl. Zrobiłem spektakl w kole naukowym, a potem poszedłem na reżyserię. Na początku nie byłem w stanie uprawiać dwóch zawodów i zostawiłem aktorstwo, ale nigdy nie zrezygnowałem całkowicie z zawodu aktora, zawsze go ceniłem, lubiłem i właściwie poprzez aktora buduję cały spektakl. Nie potrzebuję wielkich dekoracji, mogę mieć jedno lub trzy krzesła, aktora, z którym mogę pracować, i to wystarczy. Mój teatr opiera się na królu sceny, a królem sceny jest aktor.

A jakie wrażenie robi na panu zmodernizowany Teatr Polski w Szczecinie?

- To jest imponujący budynek. To naprawdę niezwykłe, że w Polsce powstał taki budynek teatralny, o trzech dużych scenach i dwóch małych. Scena Szekspirowska jest niezwykła, można tam grać cuda, Scena Włoska piękna, okazała, Scena im. Jana Banuchy, w której teraz pracuję, jest odnowioną dawną sceną teatru. W ogóle cała koncepcja gmachu jest niezwykła, bo fakt, że to zostało włożone i ukryte w skarpie jest niezwykłym osiągnięciem architekta i jego zespołu. Szczecin ma się czym pochwalić.
__

Mikołaj Grabowski - aktor filmowy, teatralny i telewizyjny, reżyser teatralny i pedagog. Absolwent krakowskiej PWST na wydziałach aktorskim (1969) i reżyserii dramatu (1977). Ma na koncie blisko czterdzieści wyróżnień teatralnych, w tym Nagrodę im. Konrada Swinarskiego (1981), oraz Złoty Krzyż Zasługi (1998) i Srebrny Medal Zasłużony Kulturze – Gloria Artis (2005). W grudniu 2021 w Teatrze Bagatela świętował jubileusz, 75. urodziny.



Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
25 sierpnia 2023