Łotocki
Tak było, tak nie było, jakie to ma znaczenie. Jakieś jednak ma. "Puppenhaus. Kuracja" Jędrzeja Piaskowskiego według tekstu Magdy Fertacz, jeden z tych małych, peryferyjnych spektakli TR Warszawa, który naraz okazuje się przedsięwzięciem dla tego teatru najistotniejszym (tak było przecież również w przypadku "Holzwege" Kalwat), bazuje na historycznym konkrecie, ale staje się repetycją z każdej historii. Historii obwarowanej epitetami: druga, światowa, ale i tej bez epitetów. Wojna na bohaterstwo i brak bohaterstwa, batalia na prawo do kłamstwa i szczerości, do odwagi i hipokryzji.Jędrzej Piaskowski wrażliwie - to chyba najlepsze określenie - zbiera opowieści o powojennych ostracyzmach, wojennej walce chuci z rozumem, albo o cwanych dupodajkach pod solarium Adolfa H. i pokazuje je bez retuszu. Dlatego ogląda się ten spektakl-performens, spektakl-taniec i spektakl-widmo z rosnącym niepokojem. Tak, niepokój. Nie chodzi o względy artystyczne, "Puppenhaus" to zwycięstwo, szczere złoto (patyna, brąz i srebro jednocześnie), chodzi o kwestię smaku. Ten w ustach jest nieprzyjemny, zbyt wiele przypomina. Arletty jest w nas, i Malicka w nas, ich wybory, nasze uniki. Protesty, w których nie braliśmy udziału i propozycje które przyjęliśmy - dla szmalu, z obłudy, dla podrasowania wyposzczonego ego. "Moje serce jest francuskie, ale dupa międzynarodowa" - miała powiedzieć Arletty, genialna tragiczka, Garance z "Komediantów" Marcela Carné, oskarżona o romansowanie na całego podczas wojny z przystojniakami w mundurze SS. "Moje serce jest polskie" - mogłaby dodać Maria Malicka, "moja dupa". Nie, och nie, Maria Malicka miała loczki, szminkę, perfumy i dobre maniery. Nie wyrażała się brzydko. Czasami być może brzydko myślała.
***
Wracam do "Puppenhaus", bo ten ekscentryczny spektakl o kolaborantach i o zdrajcach (włóżcie to w cudzysłów, albo i nie wkładajcie) nie pozwala o sobie zapomnieć. Wracam do "Puppenhausu" ze względu na talent młodego reżysera, scenograficzną dezynwolturę, a zwłaszcza ze względu na figury aktorów TR przepisujących czy raczej wpisujących siebie w figury oskarżanych i oskarżających. Wszyscy są wspaniali, ale jednak Lech Łotocki jest o milimetr, centymetr, o kilometr wspanialszy od pozostałych. Łotocki jest, co tu kryć, wybitny.
Wpisywałem przed momentem nazwisko lubianego przeze mnie aktora TR, a dowcipny laptop poprawił je na Łomnicki. What a coindencence? Czy Łomnicki przyjąłby rolę Łotockiego w "Puppenhaus"? Nie, podejrzewam że nie, chociaż byłby w tej roli być może równie dobry. Równie dobry jak Łotocki, ale nie tak odważny. Wiem co piszę, i biorę za te słowa odpowiedzialność.
Najważniejszy moment przedstawienia? W sztuce o zdzirach drugiej wojny światowej, hrabinach rozkoszy i pijaczkach rozpaczy, kulminacja należy do Małego Powstańca którego gra Lech Łotocki. Duże, stare, dziecko, odważny i odległy, zapomniany, anonimowy, bezcielesny. Dzieckochłopiec, mężczyznowampir. Symbol innych romantycznych wampirów. Powstaniec zagubił się w historycznym ściegu, wypadł z ruin, wpadł do wiecznotrwałych rusztowań. W szczelinie historii podrywa przystojnego chłopca - gra go Sebastian Pawlak. Chłopiec jest w mundurze, chłopiec ma esesmański błysk w oku, temu chłopcu chyba drżą ręce. Czy on się nie spocił?
A Powstaniec Łotockiego? Szuka, kluczy, zadaje pytania, sam sobie odpowiada albo i nie odpowiada. Wychodzi z oklein płci i wraca na swoje miejsce. Jest na serio i z dystansem. Mały Powstaniec utkwił w wielkiej historii - na pomnikach, we wspomnieniach, w muzeum. Ale gdzie jego serce, gdzie są genitalia? Czuł Polskę w sobie, bo Polską były także jego popędy, nie tylko "Rota" i Maria Konopnicka, Polska to także prywatność. Nie hasła, nie polityka, ale pompa ssąco-tłocząca. Wyspiański opisał to lepiej.
***
Patrzyłem zachwycony na Małego Powstańca w wykonaniu Lecha Łotockiego, bo wydaje mi się, że na tak wspaniałą kreację, a mam wrażenie że to jedna z najlepszych ról tego aktora w ogóle, zapracował wszystkim, co podarował nam wcześniej: rolami w "Testamencie psa" Cieplaka, w "Bachantkach" Warlikowskiego, w "Uroczystości" Jarzyny (wciąż na afiszu), a wcześniej w spektaklach Janusza Nyczaka, Izabelli Cywińskiej i przede wszystkim Janusza Wiśniewskiego. Łotocki jest dzisiaj, mam wrażenie, w życiowej formie, a Teatr Rozmaitości stał się dla jego wrażliwości przystanią wręcz idealną. Aktor, który zmaga się tutaj ze sobą, redefiniuje tożsamość przypisaną wiekowi, idealnie współgra z młodym w większości zespołem. Mały Powstaniec z wielkim talentem.
Łukasz Maciejewski
AICT
26 stycznia 2018