Mamma mia, Abba znów na topie!
Światowy sukces wchodzącej właśnie na polskie ekrany kinowej wersji musicalu opartego na piosenkach Abby to dowód ciągłej popularności szwedzkiego kwartetu.Film z Meryl Streep, Piercem Brosnanem i Colinem Firthem w rolach głównych to wielki kinowy hit wakacji. W Wielkiej Brytanii - podobnie jak i w sporej części świata - miał premierę w lipcu i natychmiast wylądował na szczycie tamtejszego box office. Jak będzie nad Wisłą, jeszcze nie wiadomo. Ale "abbamania" pewnie i nas nie ominie, czego pierwszą zapowiedzią jest wynik płyty z muzyką do filmu. Na trzy tygodnie przed premierą "Mamma Mia!" album zawierający 22 wykonywane przez bohaterów filmu piosenki pokrył się w Polsce złotem. Czy następnym krokiem będzie powrót popularności oryginalnych nagrań Abby? Tak było w Wielkiej Brytanii. Słynna kompilacja największych przebojów zespołu wydana oryginalnie w 1992 roku "Abba Gold" w sierpniu triumfalnie powróciła na szczyt brytyjskiej listy przebojów, stając się najstarszym numerem jeden w historii tego zestawienia. To ogromna zasługa popularności musicalu. Nie tylko wersji kinowej - wersja teatralna grana jest na londyńskim West Endzie nieprzerwanie od 1999 roku. Sukces przedstawienia zaowocował innymi realizacjami spektaklu na całym świecie. W Nowym Jorku pod względem ilości przedstawień musical dawno przebił takie oryginalne produkcje jak "Dźwięki muzyki" i wszedł w tym roku do 20 najdłużej granych pozycji w historii Broadwayu. Szacuje się, że wszystkie wersje "Mamma Mia!" do końca ubiegłego roku zobaczyło 30 mln widzów. Czy jednak naprawdę tym, co przyciąga publiczność do kin i teatrów, jest opowiadana w "Mamma Mia!" historia młodej angielskiej dziewczyny, która przed ślubem chce się dowiedzieć od matki prowadzącej samotnie pensjonat na greckiej wyspie, kto właściwie jest jej ojcem, aby mógł poprowadzić ją do ołtarza? Fabuła "Mamma Mia!" nie ma nic wspólnego z samą Abbą i jest dość swobodnie oparta na starym filmie "Dobranoc signora Campbell" z Giną Lollobrigidą w roli głównej. A może raczej widzowie chcą przede wszystkim posłuchać wplecionych w tę lekką fabułkę przebojów napisanych swego czasu przez Benny'ego Anderssona do spółki z Björnem Ulvaeusem i śpiewanych oryginalnie przez Anni-Fridę Lyngstad oraz Agnethę Fältskog? A jeśli tak, co sprawia, że miliony widzów wciąż mają ochotę bawić się przy przebojach zespołu, który przestał istnieć w 1982 roku? Abba była prawdziwym gigantem muzyki pop lat 70. Gdy w 1974 roku zespół wygrał piosenką "Waterloo" konkurs Eurowizji (stając się pierwszym szwedzkim wykonawcą, któremu udała się ta sztuka), festiwalowy sukces okazał się początkiem największej muzycznej kariery dekady. Rok później piosenka "SOS" odniosła gigantyczny sukces w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, otwierając przed Abbą dwa największe rynki muzyczne świata. Za nimi poszła seria hitów: "Mamma Mia", "Fernando", "Money Money, Money", "Knowing Me, Knowing You", "Dancing Queen", "Take A Chance On Me", "Voulez-Vous", "I Had A Dream", "Super Trouper", "The Winner Takes It All". Do dziś na całym świecie rozeszło się ponad 400 mln płyt z piosenkami Abby. Każdego roku do tego wyniku dochodzą wciąż dwa-trzy kolejne miliony. Mieszając pop z disco, wpadające w ucho melodie z tanecznymi rytmami, pogodne i skoczne piosenki z bardziej refleksyjnymi balladami szwedzki kwartet znalazł złotą formułę na sukces w latach 70. Co jednak zapewniło mu popularność w kolejnych dekadach? Z jednej strony Abba to wzorcowy przykład zespołu pop, którego kompozycje wciąż mogą stanowić przykład, jak pisać klasyczne przeboje muzyki rozrywkowej. Hołd Abbie, nagrywając jej piosenki, składali wykonawcy tak różni, jak: Sinead O'Connor, Dionne Warwick czy Cliff Richard. Nawet U2 wplatało swego czasu w jeden ze swoich utworów fragment "Dancing Queen". Abbę można traktować poważnie jako wzorzec gatunku, ale też jej bogato aranżowane, niekiedy bombastyczne i pełne dramaturgii przeboje prowokują także bardziej przewrotne interpretacje. Z jednej strony Abba to idealna pożywka dla postmodernistycznej, dekonstruującej style i gatunki, mieszającej wszystko ze wszystkim popkultury. W 1989 roku austriackie trio Edelweiss odniosło spory sukces, nagrywając zainspirowany wczesną muzyką house, pełen najróżniejszych sampli zwariowany przebój "Bring Me Edelweiss", w którym charakterystyczny refren "pożyczony" został z przeboju Abby "S.O.S.". Madonna hit "Hung Up" z 2005 roku oparła na innej piosence kwartetu "Gimme, Gimme, Gimme". Musiała zresztą użyć w tym celu całego swojego autorytetu - Abba z zasady nie zgadza się na samplowanie swoich piosenek. Ze swoim kiczowatym, mocno przerysowanym image'em Abba znakomicie wpisuje się też w nurt estetyki kampu. Nie przypadkiem Abba uchodzi za zespół na swój sposób "gay freindly", piosenki grupy chętnie biorą na warsztat drag queens, a muzycy brytyjskiego duetu Erasure (obaj zdeklarowani homoseksualiści), udając Fridę i Agnethę, ochoczo bawili się w przebieranki w klipie do "Take A Chance On Me" promującym ich poświęcony szwedzkiej grupie album "Abba-esque" z 1992 roku. Kilka miesięcy temu TVP Kultura przypomniała występ, jaki Abba nagrała w 1976 roku dla polskiego Studia 2. Nie tylko sama scenografia i zgromadzona w studiu publiczność przypominały, że to materiał sprzed 30 lat. Standardów współczesnej rozrywki nie spełniała też sama Abba. Dziewczyny poruszały się fatalnie i bez wdzięku, większość piosenek odśpiewywały na stojąco, zaś Benny i Björn ze swoją urodą skandynawskich skrzatów dziś nie przebrnęliby pierwszego etapu jakiegokolwiek castingu na występ przed kamerą. Za to ich muzyka brzmiała świetnie. I to pewnie najlepsza odpowiedź na pytanie o fenomen Abby. Można dorabiać do niego różne teorie, ale najważniejsze, że to po prostu dobre piosenki.
Robert Sankowski
Gazeta Wyborcza
28 sierpnia 2008