Miniatura melancholijna
Melancholia nie jest obecnie frekwencyjnie najważniejszym terminem stosowanym w opisie dzieła sztuki i codziennym dyskursie. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że to określenie "z myszką", nieprzystające do postpostnowoczesnych egzegez. A przecież to jedna z najważniejszych figur w kulturze właściwie od zawsze. Zanim odkryta i zatwierdzona została melancholijność Hamleta, największy "rozkwit" przeżywała chyba po "Cierpieniach młodego Wertera" (modne kluby samobójców) a potem powracała falami, czasami zimnymi (Ian Curtis!).W polskiej tradycji spotykamy się z nią już w "Trenach" Kochanowskiego, ale najbardziej eksploruje zagadnienie Młoda Polska (obrazy Malczewskiego, tomik "Melancholia" Tetmajera). Ks. Józef Tischner zaliczył ją nawet do kanonu wad polskich. Wielki wpływ na kulturę intelektualną Polaków miała też publikacja "Melancholii" Antoniego Kępińskiego a we współczesnej sztuce najbardziej spektakularnie i wprost nawiązał do niej Lars von Trier, czyniąc świadomość melancholiczną bohaterką filmu. Do szerokiego rozumienia melancholii, w którym mieszczą się m.in.: smutek, intuicja, rozważania o bycie i sensie oraz estetyka i antropologia, nawiązuje najnowsza premiera Sopockiego Teatru Tańca.
Osobowość melancholijna albo melancholiczna to zespół wrodzonych cech osób szczególnie wrażliwych. Przyjąć można, że dotyka niemal każdego artystę odkrywającego światy funkcjonujące równolegle w procesie twórczym. Dotyka tych, którzy poszukują odpowiedzi na najważniejsze pytania, chociaż jednocześnie niedopowiedzenia stanowią o sensie trwania w postawie melancholii. Jacek Krawczyk, reżyser i autor scenariusza, jako punkt odniesienia do scenicznej kreacji wybrał jedną z rycin renesansowego twórcy Albrechta Dürera, zatytułowaną "Melancolia I" i koncepcyjnie poszedł tropem symboli i znaków, które przedstawił niemiecki artysta. Dzięki ich wieloznaczności, a także muzyce i wizualizacjom w spektaklu, powstało bardzo zdyscyplinowane, harmonijne, zgrabne kompozycyjnie oraz inspirujące dzieło taneczne.
Miedzioryt Dürera, podobnie jak "Melancholia" Jacka Malczewskiego czy "Melancholia" Larsa von Triera, bardzo silnie oddziałują na wyobraźnię odbiorcy. Z jednej strony, gdyby szukać cech wspólnych, pokazują wielość - przestrzeni, znaczeń, zakresów, z drugiej potęgują wrażenie, że nie ma ucieczki przed indywidualnym doświadczaniem siły kontaminacji melancholijnej. Nie ma ucieczki przed ostatecznością pojmowaną jako zrozumienie procesów i czasu. Koncepcja Krawczyka zakłada jeszcze przeniesienie ról i wzajemne przenikanie żywiołów, pojęć i materii. W kilku scenach reżyser próbował określić napięcia pomiędzy poszczegółnymi, osobliwymi wyobrażeniami ról w kosmicznym porządku, dając do zrozumienia, że jest możliwe porozumienie, choć finalnie nie chroni ono przed destrukcją w czasie.
Odbiór najnowszego dzieła Sopockiego Teatru Tańca podniesiony został niemal do rangi sensualnego doświadczenia. Muzyka Mariusza Noskowiaka to kwintesencja podróży w czasoprzestrzeni wyobraźni. Muzyka tworzy odrębny byt, który początkowo opowiada o świecie przedstawionym, a potem wpływa mocno na dynamikę tego świata i ostatecznie determinuje widza. Piętrzenie dźwięków, nakładanie ścieżek na siebie, zwiększanie instrumentarium poszczególnych motywów, rozłożone w czasie, to zabiegi służące emocjonalnemu wpleceniu widza w wykreowany świat. Znakomitym uzupełnieniem takiego podejścia są monochromatyczne wizualizacje Łukasza Borosa, które artysta tworzy w żywym planie. Obrazy skutecznie wpływają na poszerzenie odbioru i zmierzenie się z możliwymi lękami, jakie maluje i wtłacza na ekran Boros. Charakterystyczne dla niego pulsacje, zbiory, natężenia lini i brył, operowanie skrajnościami wpisały się idealnie w podjęte przez Krawczyka rozważania o naturze świata. To nie pierwszy raz, kiedy duet Noskowiak&Boros świadomie przenosi widza w płynne, niezbadane rejony naszej wyobraźni.
Odpowiedzialność zbiorowa, jak wiadomo, nie zawsze dobrze się kończy i nie wpływa motywująco, jednak tym razem wszyscy zasługują na odpowiedzialną ocenę. Zespół pokazał swój wielki potencjał, co przełożyło się na lekkość, świeżość pomysłów i przyjemny odbiór. Domyślane układy taneczne w parach, wyjście poza przewidywalne następstwa ruchów, indywidualizacja nawet minimalnych gestów składają się na wysublimowane widowisko. Cieszy ogromnie chęć zespołu do stawiania sobie nowych wyzwań i rozwijanie różnych umiejętności. W tym spektaklu dużym walorem był, jak się wydaje, bardzo przemyślany dobór tancerzy. Joanna Czajkowska, jak zawsze reprezentowała precyzję, spokój i klasę sama w sobie, Jacek Krawczyk deklaratywnie pełnił rolę mistrza ceremonii. Po raz pierwszy z STT wystąpiła w jednej z wiodących ról Aleksandra Foltman i bardzo dobrze poradziła sobie z mroczną koncepcją postaci. Niezmiennie interesująco na scenie wypadła i tym razem Magdalena Laudańska, pozostająca w pewnym kontraście do Foltman. Siłę i precyzję pokazał Artur Gołdys, którego dynamika uwydatniła się w najlepszej według mnie scenie - duecie z Kamilą Maik. Urokliwa i tajemnicza Maik, po raz kolejny występując z STT, udowodniła, jak wielkie ma wyczucie sceniczne, umiejętnie wykorzystuje swoje walory dynamiki, inteligentnie partneruje. Cały zespół zasługuje więc na pochwały (może tylko warto dopracować mimikę).
Joanna Czajkowska zaprezentowała swój kolejny talent (melancholijnie można zadać sobie pytanie - ileż ona ich ma?), projektując bardzo wysmakowane kostiumy, które uszyła Agnieszka Puławska. Tego typu mieszanka twórcza po raz kolejny dała jakość kunsztownemu projektowi scenicznemu.
Niestety, odczuwam po takim spektaklu niedosyt. Widać, że STT się rozwija, mamy przecież już 20-lecie tego teatru, "Melancolia" to na pewno jeden z lepszych ich tytułów. Brakuje jednak oddechu przestrzeni. Kilka scen dosadnie pokazywało, jak zespół musiał ograniczać swoje ruchy, aby zmieścić się na niewielkiej scenie. Szkoda, że potencjał liderów, ale też "wyznawców" STT, nie doczekał się należytego uhonorowania. Trzymam kciuki, aby we wciąż zmieniającej się rzeczywistości, bezpardonowo nas doświadczającej, znalazła się wola do wsparcia lokalowego tego teatru. Idea, aby powstał dom offu w Trójmieście, jeszcze nie upadła przecież. Oby te dylematy nie weszły do kanonu spraw niezałatwionych w antymelancholijnym Trzy Mieście.
Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
28 kwietnia 2018