Mistrz swojego zawodu
Laco Adamik, wybitny twórca widowisk telewizyjnych i muzycznych, reżyseruje teraz spektakle operoweZrealizował kilka filmów i ponad czterdzieści spektakli teatralnych w TVP. Z pochodzenia jest Słowakiem. Od 1972 roku mieszka w Polsce. Współpracował z TVP, był m.in. dyrektorem artystycznym Programu I, najpierw w Łodzi, później w Krakowie i Warszawie. Debiutował w 1973 w Teatrze Telewizji "Białą zarazą" Karela Ćapka. Odtąd tworzył głównie widowiska na małym ekranie. Stał się prekursorem stosowania najnowszych technik realizatorskich. Zanim odszedł z TVP, przygotowywał wielkie przedsięwzięcia operowe. Dziś poświęca się wyłącznie tej pracy. Był mężem Agnieszki Holland, ojciec reżyserki Katarzyny Adamik.
Kiedy przyjechał do Polski, zamieszkał w Warszawie. - Teraz mamy z żoną dom koło Konstancina. Żyjemy na wsi. Mam też służbowe mieszkanie w Krakowie, na Kazimierzu, gdzie spędzam większość czasu. Mam taką pracę, że dużo podróżuję - do Krakowa, Łodzi, Wrocławia. A teraz będzie Bratysława i Brno.
W Bratysławie przygotowuje spektakl. Światową premierę opery "Maria Teresa", skomponowanej przez austriackiego kompozytora Rolanda Baumgartnera na zamówienie słowackiej sceny narodowej. W Brnie pracuje natomiast nad "Sycylijskimi nieszporami" Giuseppe Verdiego. - W Operze Krakowskiej też czeka mnie kolejne przedsięwzięcie artystyczne. "Trubadur" Giuseppe Verdiego. Na nadchodzący sezon 2012/2013 zakontraktowane mam trzy duże spektakle operowe. Jest głównym reżyserem Opery Krakowskiej. - Pomagam dyrektorowi Bogusławowi Nowakowi w prowadzeniu teatru.
Swój ostatni Teatr Telewizji wyreżyserował w 2006 roku. Była to "Pastorałka" Leona Schillera w doborowej obsadzie, z Borysem Szycem, Bartoszem Opanią, Krzysztofem Wakulińskim i Michałem Żebrowskim. - Od tego czasu nie współpracuję już z Telewizją Polską. Tam jest dziś bardzo marnie. Pochłonęła mnie reżyseria operowa, to coś naprawdę fascynującego. Wyrobiłem sobie już markę na artystycznym rynku.
Urodził się w Słowacji, w wiosce Mała Hradna. - Do liceum chodziłem w mieście Partizanskie, które założył i zbudował Bat\'a, producent butów. Właściwie nazywa się Ladislav Adamik. Jest obywatelem Słowacji, choć uważa się za naturalizowanego Polaka. Już w liceum interesował się sztuką. Jego ojciec był nauczycielem muzyki, człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym. Chciał zostać malarzem. Interesowała go też grafika. Ostatecznie jednak znalazł się na architekturze w Bratysławie. Już wtedy fascynował się filmem. - Lata 60. to był czas czeskiej szkoły filmowej i francuskiej Nowej Fali.
Przerwał studia w Bratysławie, i zdał egzamin na reżyserię na Wydziale Filmowym w Akademii Sztuk w Pradze. - Namówiło mnie dwóch wybitnych pedagogów praskiej szkoły - Ewald Schorm i Jan Kuczera. Pomógł mi też wybitny słowacki reżyser, Stefan Uher, który mnie przyjął jako asystenta do pracy przy swoim filmie.
- Życie tak mnie potraktowało, że zamiast reżyserem filmowym zostałem twórcą teatralnym. Widocznie jakieś przeznaczenie, zdolności muzyczne i plastyczne sprawiły, że w tym się znalazłem. To moja wielka miłość, pasja, dla której można się poświęcić.
Zaraz po studiach przyjechał do Polski. Ożenił się z Agnieszką Holland. - Poznaliśmy się na studiach. Decyzję o wyjeździe do Polski podjęliśmy w chwili, kiedy sytuacja polityczna w Czechosłowacji bardzo się pogorszyła. Wtedy postanowiliśmy przeprowadzić się do Warszawy, choć i tu nie było najlepiej. Agnieszka miała spore kłopoty przy swojej twórczej pracy. Mnie na szczęście było łatwiej, byłem mniej znany. Ich małżeństwo nie przetrwało zbyt długo.
Przyzwyczaił się do sytuacji polityczno-artystycznej w Polsce. - Potrzebowałem sporo energii, aby się znaleźć w nowej rzeczywistości, języku, itp. Ale Polska bardzo dobrze mnie przyjęła. Wszyscy mi sprzyjali, poza urzędnikami. Nie dostałem zgody na pobyt stały, na otrzymanie stałego etatu. Nie miałem jednak problemów, aby znaleźć pracę, by się artystycznie realizować.
To, że nie był Polakiem, nigdy mu nie przeszkadzało, a wręcz wzbudzało sympatię. - Mogłem być aktywny artystycznie. Z powodu mojej "obcości" nie spotkałem się z przejawami jakiejkolwiek wrogości.
Pracę rozpoczął od współpracy z TV Łódź. Zadebiutował w 1973 roku sztuką Karela Ćapka "Biała zaraza". - Pomogły mi trochę kontakty rodzinne. Spotkałem bowiem Witolda Zatorskiego, który kierował wtedy Teatrem TV w Łodzi. I u niego zrobiłem swój pierwszy spektakl. A że był to sukces, już nigdy więcej nie miałem problemów ze znalezieniem pracy.
Odtąd tworzył głównie widowiska na małym ekranie. - Dużo pracowałem dla telewizji, ale w filmie także. Teatr TV uważam jednak za mały film. Odpowiadała mi ta szybka forma.
Nie pracował w teatrze. - Raczej w małym, dramatycznym filmie. Nie miałem czasu ani potrzeby, aby realizować duże formy w filmie kinowym. Poza tym ciągnęło mnie w stronę programów muzycznych. I pomału przesuwałem się w kierunku teatru muzycznego, w którym pracuję do dziś.
Lubił nowości techniczne. - Mam wykształcenie artystyczne, ale i ambicje plastyczne. Kiedy pojawiły się grafiki komputerowe, od razu stałem się ich wielkim miłośnikiem. Byłem jednym z pierwszych profesjonalnych grafików komputerowych w Polsce.
Pewnie dlatego jako filmowiec w swojej pracy łączył zawsze reżyserię i realizację wizji. Stał się pionierem w stosowaniu najnowszych technik realizacji. Na przykład w "Poczcie" Rabindranatha Tago-re w 1975 roku eksperymentował z dźwiękowymi efektami synchronicznymi, w "Burzy" Szekspira z 1991 roku wykorzystał zdjęcia trickowe w montowaniu obrazu, natomiast dla "Don Carlosa" Fryderyka
Schillera w 1995 roku część scenografii przygotowana została w formie grafiki komputerowej.
- Zawsze pociągała mnie technika filmowa. Już na studiach, kiedy zacząłem zajmować się tzw. małym filmem, wprowadzałem "język filmowy" i różne technologie trickowe, komputerowe. Wyrobiłem swój własny styl.
W Teatrze TV zrealizował wiele spektakli. Często sięgał do klasyki, kilka razy na mały ekran przenosił spektakle ze scen teatralnych. Nakręcił też cztery filmy, w tym jeden kinowy. W 1978 roku zadebiutował "Wstecznym biegiem" - dramatycznym obrazem o poświęceniu i odpowiedzialności. Rok później zrealizował "Chama" na podstawie powieści Elizy Orzeszkowej, a w 1988 roku serial telewizyjny "Crimen" na motywach powieści Józefa Hena. Jedynym, jak do tej pory, jego filmem kinowym jest psychologiczny obraz "Mężczyzna niepotrzebny", zrealizowany w 1981 roku, opowiadający o miłości dwójki ludzi i związanych z nią trudnych, moralnych wyborach. - Jedyny klasyczny film, który zrobiłem,
miał premierę w stanie wojennym.
Tak więc źle trafiłem. Ten obraz uznany został za pogrobowca kina moralnego niepokoju. Krótko był w polskich kinach, nie otrzymał praw na eksport. A te kilka moich filmów telewizyjnych zostało dobrze ocenionych, docenionych i przyjętych.
Przemiany w Polsce niewiele zmieniły w jego życiu zawodowym. - Odczułem je w ten sposób, że praca w mojej branży stała się bardziej atrakcyjna. I artystycznie, i finansowo. Na wolnym rynku miałem jeszcze więcej zajęcia niż w PRL.
W teatrze dramatycznym pracował znacznie rzadziej. Zadebiutował w 1975 roku "Lasem" Aleksandra Ostrowskiego w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Trzy lata później, wspólnie z Agnieszką Holland przygotował m.in. "Woyzecka" Georga Buchnera w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, a w 1984 roku na deskach Starego Teatru wystawił "Don Carlosa" Fryderyka Schillera, do którego powrócił potem w realizacji telewizyjnej z 1995 roku. W 2002 roku, w formie musicalowej, w Teatrze Rozrywki w Chorzowie zrealizował "Dyzmę" na motywach powieści Tadeusza Dołęgi-Mosto-wicza. Ostatnie jego spektakle na scenie dramatycznej to "Opera za trzy grosze" Bertolta Brechta w Teatrze Syrena w Warszawie w 2004 roku oraz rubaszny, bardzo udany aktorsko spektakl "Ubu, słowem Polacy" Alfreda Jarry\'ego na deskach Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, w 2008 roku, zagrany w nowym przekładzie Jana Polewki.
Od 1977 roku i debiutu reżyserskiego w operze "Cyganerii" Gia-como Pucciniego w Teatrze Wielkim w Łodzi nieprzerwanie pracuje w teatrze muzycznym. - Najpierw były to trochę przypadkowe spektakle. Łódzka "Cyganeria" powstała dlatego, że pracowałem akurat przy operze telewizyjnej. Ale skoro pojawiła się okazja, to ją wykorzystałem. Od tamtego momentu nie wychodzę z teatru muzycznego.
- Kilka lat temu Teatr TV przestał praktycznie istnieć. - A telenowele i tasiemce mnie nie interesują, choć myślę czasem o realizacji popularnej, filmowej telenoweli. Z TVP pożegnał się w 2007 roku. I od tej pory zajmuje się wyłącznie realizacjami teatralnymi, muzycznymi. Współpracował z wieloma scenami muzycznymi w całej Polsce. - Teatr muzyczny jest tak ogromną otchłanią, artystyczną przestrzenią, że nie narzekam na brak możliwości artystycznego wyżycia się. Nie mam jakiegoś przydziału. Funkcyjnie związany jestem z Operą w Krakowie, ale pracuję w różnych teatrach, w Polsce i za granicą.
Ostatnie jego dzieło na krakowskiej scenie to "Wesele Figara" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Premiera odbyła się w czerwcu tego roku. - To wyczerpująca praca, duże wyzwanie. Mozartowskie "Wesele Figara" jest jedną z najtrudniejszych pozycji dla reżyserii teatralnej. Ale ja lubię wyzwania. Zmęczyłem się, ale było warto. Ci, którzy w świecie zrealizowali ten spektakl, stanowią artystyczną ekstraklasę. Realizacja tego przedstawienia wymaga dużego kunsztu od reżysera. A taki kunszt nabywa się całe zawodowe życie. Mówię to z pełną świadomością, bowiem pierwsze "Wesele Figara" zrealizowałem na początku lat 80. w Teatrze Wielkim w Warszawie, za dyrektora Roberta Satanowskiego. I chociaż wyszło bardzo dobrze, to moja wiedza i umiejętności, zawodowy staż, są dziś nieporównywalnie większe. Jestem mistrzem swojego zawodu i lubię to wykorzystywać. Dlatego tak dużo pracuję.
W tekście wykorzystano informacje ze strony internetowej culture.pl
Tomasz Gawiński
Tygodnik Angora
29 sierpnia 2012