New York, New York
Taki koncert los zdarza raz w życiu. Nowojorska Carnegie Hall, marzenie każdego dyrygenta, muzyka, melomana wreszcie, jedna z najsłynniejszych, jeśli nie najsłynniejsza sala koncertowa świata, świątynia perfekcyjnej akustyki. 15. lutego 2023.Na afiszu, w wykonaniu lwowskiej filharmonii: Symfonia Kameralna Yevhena Stankovycha, I koncert fortepianowy, op. 15, Johannesa Brahmsa oraz, crème de la crème, IX Symfonia, op. 95, „Z Nowego Świata", Antonina Dworzaka, grana w miejscu swojego prawykonania, dokładnie 129 lat i 2 miesiące po nim. Ale nie o tym chcę przede wszystkim napisać. Klasyczny koncert muzyki klasycznej ma ściśle określoną dramaturgię i rytuał. Kilkanaście minut przed rozpoczęciem schodzą się muzycy, słychać kakofonię ostatnich prób, potem pierwszy skrzypek podaje ton, zapada cisza, wchodzi, witany oklaskami dyrygent, i po kolejnej chwili ciszy muzyka zaczyna płynąć z podestu. Cisza – kontrapunkt dźwięku, ma tu znaczenie kluczowe, jest ulotną ramą, niemą uwerturą do tysięcy genialnie spojonych nut, dzięki którym słyszymy najdoskonalsze brzmienie stworzone przez człowieka – orkiestrę symfoniczną w pełnym składzie.
15 lutego, w stolicy świata, koncert nie zaczął się jednak jak zwykle. Punktualnie o 20., godzinie podanej na afiszu, kiedy na scenie nie było wciąż nikogo, niespodzianie i nagle zgasło światło. Ciemność i cisza, idealnie spojone, wyostrzyły uwagę audytorium. Wtedy z mroku wydobył się twardy, zdecydowany, potężniejący głos z wyraźnym, słowiańskim akcentem. Usłyszeliśmy krótką, żołnierską mowę najdzielniejszego prezydenta naszej planety. Wołodymyr Zełenski dobitnie mówił o potrzebie solidarności ze swoim narodem, cierpiącym w zimnie i mroku pod rosyjskimi bombami. O ciemności spowodowanej bestialskimi nalotami niszczącymi elektrownie, ciepłownie i infrastrukturę krytyczną, apelując do demokratycznych społeczeństw o pomoc. W kilkanaście sekund później głos został uzupełniony obrazem, zobaczyliśmy człowieka, który jest bezsprzecznym symbolem walki o wolność, męża stanu w polowym uniformie, krzyczącego sumienia globu, bezustannie apelującego i ostrzegającego, że znana i oswojona rzeczywistość bezpowrotnie odchodzi w przeszłość, że los Ukrainy może stać się losem wielu narodów, że life as usual nie będzie już możliwe. Ta przejmująca uwertura wbijała w fotel, ludzie zastygali uświadomiwszy sobie, nagle i naocznie, cierpienie Ukraińców i grozę sytuacji w nowym, nieznanym, zatrważającym świecie. Dopiero po tym ledwie minutowym, doskonałym w formie i skondensowanej treści preludium, na scenie pojawili się muzycy i koncert, w przededniu pierwszej rocznicy napaści Rosji na Ukrainę, mógł się rozpocząć.
Taki kontekst nie może nie natchnąć do skreślenia kilku zdań. Ten nowy świat, niechciany przez nikogo, z wyjątkiem rosyjskich elit władzy, miłośników autorytaryzmu wszelkiego autoramentu i złowieszczej międzynarodówki czerpiących zyski z produkcji i handlu bronią, przeraża, ale i zadziwia jednocześnie. Czy wyobrażalibyśmy sobie nieco ponad rok temu, że miliony ludzi, z dominującym udziałem Polaków, otworzą swoje serca i drzwi przed uchodźcami z Ukrainy? Czy uwierzylibyśmy w to, że demokratyczne, nie tylko z nazwy państwa zjednoczą się w bezprecedensowej polityce sankcji i innych środków odwetowych wobec agresora i jego popleczników, znacząco naruszając żelazny dogmat business as usual? Czy dalibyśmy wiarę, że najnowocześniejsze środki bojowe zachodnich wojsk zostaną wysłane do Kijowa umożliwiając najbardziej heroicznej z współczesnych armii skuteczną obronę i błyskotliwe z punktu widzenia sztuki wojennej kontrofensywy? Czy postałoby w naszych głowach, że rosyjska armia, propagandowo zwana drugą potęgą świata, jest kolosem na glinianych nogach, niczym ta sromotnie pobita w wojnie z Japonią w 1905 roku? Czy uznalibyśmy za możliwe, że jej pancerne dywizje nie staną w kilka dni w Kijowie, a w kilka tygodni na naszej granicy? Byliśmy, wszyscy poza naszymi bohaterskimi sąsiadami, ludźmi małej wiary.
Kiedy słuchałem tej najdoskonalszej w dorobku Dworzaka i jednej z najwybitniejszych w historii muzyki symfonii, wiara i nadzieja ścierały się w głębi ducha ze zwątpieniem i obawą. To prawda, że zrobiono niewyobrażalnie dużo, aby Ukrainie pomóc. Czy jednak wolne narody i ich przywódcy będą wystarczająco konsekwentni w polityce bezwarunkowego wsparcia Kijowa? Czy nie zabraknie chętnych do wbicia się w zetlałe surduty Chamberlaina i Daladiera z Monachium? Czy wszyscy zrozumiemy, że nie ma powrotu do świata sprzed 2020 roku, tak doświadczonego przez pandemię i najgroźniejszy od Drugiej Wojny Światowej konflikt zbrojny, mogący być zalążkiem Trzeciej? Czy zaakceptujemy najbardziej oczywistą i niezaprzeczalną prawdę, że Rosja postawiła sama siebie poza nawiasem krajów cywilizowanych, sięgając po najbardziej odrażające metody prowadzenia polityki? Czy przywódcy Zachodu staną na wysokości zadania i zasłużą na miano mężów stanu, nie bawiąc się w naśladownictwo Cunctatora, pogrążeni w analizie rozlicznych i sprzecznych analiz, uporczywie dzieląc włos na czworo, pracując na swoje, chlubne lub nie, miejsce w historii? Czy zdadzą sobie sprawę z tego, że pobłażanie jednostkowemu przypadkowi stworzy regułę, na którą tylko czekają autorytarni i totalitarni przywódcy obciążeni historycznymi i geograficznymi resentymentami?
Pytań jest o wiele więcej, a wszystko wskazuje na to, iż 2023 będzie rokiem kluczowym, kiedy padnie słowo „sprawdzam" w kontekście każdego z nich. Przytłoczony owymi myślami, wyszedłem w ciepłą nowojorską noc, i nie mogąc się od nich uwolnić, długo krążyłem między Piątą i Ósmą Aleją, obserwując nieświadomy geopolitycznej grozy, rozbawiony, globalny tłum szczęśliwych ludzi na Times Square, tuż po obejrzeniu „Chicago", „Króla Lwa", czy „Moulin Rouge!"...
Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
28 lutego 2023