Odrobiona lekcja

Z przepaści dzielącej traumatyczne doświadczenia od bezrefleksyjnej maszynki do robienia teatru - wychyla się teatralny i emocjonalny kicz

Poprzez ludowe, tradycyjne rymowanki, wiersze i religijne piosenki, poprzez aluzje (od Mickiewicza po Kantora) - Tadeusz Słobodzianek odwołuje się w "Naszej klasie" do fantazmatu narodowej wspólnoty. Psychologiczne rysunki bohaterów, ich zachowania, motywacje - czytelne i przejrzyste - zawsze są tu odpryskiem czegoś większego, ponadjednostkowego. Słobodzianek pisze wielką historię, dlatego dramat sprowadza do kilku przełomowych dat, bohaterów rekrutuje zgodnie z kryterium reprezentatywności i podporządkowuje wielkiej narracji. Inscenizacja tej historii działa na zasadzie domina: jasnej przyczyny i wyraźnego skutku. Jest zbiorem sentencji, nieraz artykułowanych zupełnie wprost: "Był na pewno typowym Polakiem. Jeden piękny gest, a potem całe lata upokorzeń".

Wielka historia Słobodzianka swoim alibi czyni bezkompromisowość w mówieniu prawdy. Ale prawda jest tu jedna i ostateczna. Płynie szerokim korytem, w którym brak rozgałęzień i mielizn. Nie ma w niej miejsca na margines i różnicę. Wszystko, co nie mieści się w jej uśredniającym spojrzeniu, wszystko, co mogłoby zabrudzić jej przejrzysty nurt - pozostaje niewidoczne, w ukryciu.

Takie ujęcie historii ułatwia zadanie Słobodziankowi i reżyserowi przedstawienia, Ondrejowi Spišákowi. Pozwala jasno zdefiniować scenę jako miejsce "ujawniania" i "objaśniania" prawdy, a teatralną widownię jako jeden organizm, który sadza się naprzeciw sceny - jak przed tablicą - i udziela lekcji.

Autor w ukryciu

W ukryciu pozostaje w pierwszym rzędzie sam autor: Tadeusz Słobodzianek jako instancja odpowiedzialna za dobór materiału i literacką organizację tekstu. Słobodzianek nie ujawnia się w dramacie ani razu. Podtrzymuje w ten sposób iluzję, jakoby tekst był rezultatem jakichś neutralnych gestów, a ukazane w nim wydarzenia i historyczne mechanizmy należały do sfery obiektywnej, transcendentnej.

Słobodzianek od lat nie tylko sam pisze dla sceny, ale także uczy innych, jak pisać (w ramach Laboratorium Dramatu). Jego dramat jest owocem określonego wyobrażenia o tym, czym jest teatr i jakimi środkami dysponuje, by osiągnąć pożądany rezultat. "Nasza klasa" jest tekstem napisanym fachowo, profesjonalnie, ze znawstwem. Akcja płynie tu wartko, słowo odpowiada na słowo, gest na gest. Akcenty rozłożone są precyzyjnie, napięcie podnosi się i rozładowuje z matematyczną dokładnością. Drastyczne opisy, refleksje natury ogólnej, dowcipy - dawkowane są umiejętnie.

Bardzo sprawny - oto co można powiedzieć o tekście. I jeszcze: mocny. Czy to szkolna zabawa, czy palenie Żydów w stodole - forma nie zmienia się, nie traci animuszu. Zbiorowy lincz, zbiorowy gwałt - forma ani drgnie, ani się zająknie.

Gdyby forma choć raz pękła, widz wydostałby się z jej żelaznych uścisków, a teatralna lekcja potoczyła się niezbadanym torem. Bezsilność, wahanie, wątpliwość, zmienność, różnorodność, wielorakość - wszystkie te odruchy słabości zostały z tekstu wyrugowane. Dla każdej rzeczy znajduje się tutaj odpowiednie słowo.

Zakamarki duszy

Drewniana podłoga, ściana, w niej drzwi. Cztery rzędy drewnianych szkolnych ławek plus krzesła. Oto cała scenografia. Odrobina wyobraźni widza wystarczy, by przy odpowiedniej aranżacji scena zmieniła się ze szkolnej klasy w pokój przesłuchań. Oświetlenie to kilka reflektorów; kostiumy - przez cały czas te same; muzyka - tupanie, śpiew aktorów. Aktorzy - zgodnie z narzuconym przez tekst trybem - na przemian prowadzą sceniczną narrację i inscenizują wybrane epizody.

W "Nasza klasę" wpisany jest bardzo konkretny projekt inscenizacji; Słobodzianek znalazł w Spišáku wyjątkowo sumiennego i posłusznego realizatora tej wizji. Na scenie - jak i w dramacie - głośno manifestowane jest przekonanie, że uprawiamy teatr prostych środków, środków eleganckich, sięgający do jakichś (wyobrażonych) źródeł teatralności, nieepatujący, unikający efekciarstwa i nowinek.

Za tym przekonaniem stoi inna, ukryta kalkulacja - naiwna, czy wyrachowana? - że czasem nie wystarczy jednak po prostu opowiedzieć, że trzeba podsunąć widzowi obrazek, zasugerować emocje, aby wywrzeć pożądane wrażenie. Gdy szlachetna prostota inscenizacji pozwala wszystkie drastyczne sceny zamarkować, z taktem ująć w cudzysłów teatralnej umowności - ten brak i suchość aktorzy rekompensują szerokim gestem, grą pełną emfazy i psychologicznej "prawdy".

W scenie brutalnego przesłuchania oprawca wymierza ciosy tylko w powietrze - w zamian ofiara pada ciężko na ziemię, krztusi się, wije. W scenie zbiorowego gwałtu aktorzy są kompletnie ubrani - ale kładąc się kolejno na koleżance, robią się "naprawdę" czerwoni, wywracają oczami, stękają. "Czułam przyjemność, jakiej dotąd nie znałam" - wyznaje zgwałcona kobieta, a widz już wie, że żadne, nawet najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy nie pozostają dla Słobodzianka tajemnicą.

Autor inscenizacji - podobnie jak autor dramatu - ani raz nie zaprzątają sobie głowy wątpliwościami, czy forma jest w stanie unieść opisywane doświadczenia. Z przepaści dzielącej traumatyczne doświadczenia od możliwości bezrefleksyjnej, konwencjonalnej maszynki do robienia teatru - wychyla się teatralny i emocjonalny kicz.

Wstrząsająca prostota

"(...) za formę dramatu, który w sposób wstrząsająco prosty, a jednocześnie niesłychanie przemyślany, kreśli historię katów i ofiar, morderców i mordowanych" - czytamy w uzasadnieniu literackiej nagrody Nike przyznanej "Naszej klasie".

Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót: forma dramatu - przemyślana i prosta - czyni go niezdolnym, by sprostać historii "katów i ofiar".

Prostota tekstu i wpisanej w niego inscenizacji to przemyślany sposób na to, by wywrzeć na widzu wrażenie, że ma do czynienia z formą przejrzystą, neutralną - niewinną - która nie staje na przeszkodzie prawdzie, temu by do głosu doszły "czyste fakty" i "gołe emocje". Jest to wrażenie fałszywe.

Zamiast "wstrząsająco" prostej lepsza byłaby forma mniej wstrząsająca, a bardziej złożona i zapętlona - nieudająca obiektywności, przyznająca się przed widzem do nieuniknionych mistyfikacji i słabości, rezygnująca z dramaturgicznych szlifów, efektownych puent. Forma, która traktuje widza po partnersku, a teatr jako miejsce wymiany.

Finał "Naszej klasy" to przypowieść o tym, jak żydowski naród przetrwał i odrodził się. Żyd Abram długo wylicza swoich potomków w porządku następujących pokoleń - ale w głosie aktora słychać rodzajową nutę. Widzowie serdecznym śmiechem witają tę tak "dobrze" podpatrzoną, "charakterystyczną" żydowską słabość do genealogii...



Marcin Kościelniak
Tygodnik Powszechny
24 listopada 2010
Spektakle
Nasza klasa