Po naszymu, czyli po ślonsku

Teatr Śląski przygotował dla wszystkich mieszkańców regionu, a w szczególności dla rdzennych mieszkańców Śląska, spektakl pt. "Polterabend", grany całkowicie w gwarze śląskiej. Premiera odbyła się 5 stycznia.

Przedstawienie jest próbą pokazania skomplikowanej historii Śląska. Akcja sceniczna rozpoczyna się pod koniec I wojny światowej, a kończy się w pierwszych latach komunizmu na ziemiach polskich. Ważniejsze jednak od wydarzeń historycznych w spektaklu jest próba określenia śląskiej tożsamości. Znamienne jest to, ze bohaterowie, gdy mają się dookreślić, czy są Polakami czy Niemcami, nie potrafią i nie chcą tego uczynić. Śląska tożsamość ma swoje korzenie zarówno w polskości, jak i niemieckości. Nie można mówić o kulturze Śląska bez uwzględnienia owej dwoistości. Jak pokazuje historia było to niewygodne dla polskiego, jak i niemieckiego nacjonalizmu, ale dzięki temu Śląsk zachował swoją specyfikę i odrębność. W XXI wieku problem śląskiej tożsamości jest nadal aktualny. Wystarczy przypomnieć dane z Powszechnego Spisu Ludności, który odbył się w Polsce w 2002 roku. Narodowość śląską zadeklarowało wtedy ponad 170 tysięcy osób. W spektaklu problem tożsamości zostaje pokazany m.in. w scenie, gdy jeden z synów Jorga i Berty wstępuje po wybuchu II wojny światowej do Wermachtu i opowiada się za hitlerowskimi Niemcami. Dla ojca jest to niewybaczalne naruszenie zasad i odbiera to bardzo osobiście, jako wystąpienie przeciwko sobie. Ślonzok to Ślonzok, jak godo uma Tekla. Jest taka scena, w której to Tekla tłumaczy Jorgowi, jak Ślonzok powinien się zachowywać: ma być, jak mysz zamknięta w pudełeczku, która wychodzi na chwilę, by zdobyć to, co niezbędne do dobrego życia i ponownie znika w pudełku. Dla Ślązaka nie jest ważne, kto jest u władzy, czy biały, czy czarny, czy też czerwony, najważniejsza jest rodzina i tradycja. Ten sposób myślenia doskonale oddaje przytaczana przez Jorga anegdota o babce i, która to w szafie trzymała dwa modlitewniki: "Drogę do nieba" w wydaniu polskim i takiż sam modlitewnik, tylko, że w wersji niemieckiej. To, co jest siłą Ślązaków, to stawianie oporu wszelkim próbą narzucenia sobie obcej narodowości. Na scenie dominuje śląska gwara, co jest wielką zaletą przedstawienia. Jest to niezmiernie potrzebne, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy mówienie gwarą w wielu środowiskach uważa się za "demode". Wielu Ślązaków, głównie młode pokolenie, wręcz wstydzi się swoich korzeni. Ten spektakl powinien dać im poczucie dumy z tego, kim są i skąd pochodzą. Po drugie, w spektaklu przywołanych zostało mnóstwo śląskich tradycji, o których mało kto pamięta. Już sam tytuł "Polterabend" odwołuje nas do starego przedweselnego obyczaju. Polegał on na tłuczeniu szkła przed drzwiami przyszłej panny młodej, w przeddzień ślubu. Inny przywołany obyczaj, to darcie pierza, podczas którego baby śpiewały i opowiadały sobie różne przedziwne, śmieszno - straszne historie. Spektakl doskonale obrazuje to, co składa się na byt Ślązaka, a więc: patriarchalny model rodziny, religijność, przywiązanie do tradycji, praca w kopalni lub w hucie, czy też wspomniana już śląska gwara. Tak było i tak jest nadal, czy to się komuś podoba czy nie, choć coraz częściej tradycja wypierana jest przez wszędobylską nowoczesność. Spektakl składa się z dwóch części i jak dla mnie po pierwszej mógłby nastąpić koniec, a nie antrakt. Zawsze lepszy niedosyt niż nadmiar. Poza tym, pierwsza część jest zdecydowanie bardziej logiczna i spójna. W obu częściach na zasadzie przerywników, czy też wprowadzenia widzów w dany okres historyczny pojawia się tańcząca i śpiewająca postać kobieca, grana przez Krystynę Wiśniewską. W jej repertuarze są dwa songi niemieckie i jeden taniec w rytm znanej rosyjskiej piosenki "Kalinka...". "Metaforycznej kobiecie" towarzyszy orkiestra dęta. O ile orkiestra ma swoje uzasadnienie - toż to jeden z ważnych symboli Śląska, to nie jestem w stanie znaleźć uzasadnienia dla tej tańczącej i śpiewającej metafory. W drugiej części pojawia się też postać, która przebiega przez scenę z choinką i towarzyszy temu podniosły, patetyczny utwór z repertuaru muzyki poważnej. Nie wiem, kto to, nie wiem też po co ta choinka. Być może da się to wytłumaczyć faktem, że część druga jest utrzymana w duchu "realizmu magicznego". Jeśli przyjmiemy taką interpretację, to wtedy człowiek z choinką nabiera sensu i staje się postacią magiczną. Podobnie rzecz ma się z babcią Teklą, która umiera na samym początku drugiej części, a po jakimś czasie, jak gdyby nigdy nic, zjawia się w kuchni i ponownie uczestniczy w życiu domowników - czysta magia. Scenografia Pawła Dobrzyckiego jest dosyć ascetyczna, ale dobrze oddaje klimat śląskiego domu. Niestety tradycyjny obraz domu rozbija wielki ekran. Pełni on m.in. rolę pejzażu hałdy i kopalni, co akurat nie zakłóca odbioru i wpisuje się w całość przedstawienia. Niestety, na ekranie pojawiają się także mordy Hitlera i Stalina. Zbędne wydaje się podkreślanie jeszcze za pomocą obrazów okresu, w którym dzieje się akcja sceniczna. Słowo, czy też efekty dźwiękowe są wystarczające. Po co nam, w naszej śląskiej opowieści jakieś takie dziwne "mody ekranowe", jak tradycja to tradycja, jak śląski konserwatyzm, to śląski konserwatyzm. Ewa Leśniak stworzyła znakomitą kreację śląskiej umy, co to jej heksa wlyzie i łomie ją w kościach, a i zmory i wambiyrze koło niej lotają i bezto musi zaklejać dziurki od kluczy w drzwiach. Jej postać jest ciepłą, urokliwie zgryźliwą babcią, co to pamięta dawne, zamierzchłe czasy. Dało się także zauważyć, że aktorce sprawia radość granie roli Tekli, co sprawiło, że ta postać zyskała największą sympatię u publiczności. Pomimo, ze tyle komizmu nie miały postaci Jorga i Berty, to Alina Chechelska i Antoni Gryzik stworzyli barwne i żywe kreacje i co najważniejsze byli w swojej grze autentyczni. Jeżeli nie sama tematyka i nie gwara, to te trzy kreacje aktorskie są wystarczającym powodem wybrania się do teatru na spektakl. W tym spektaklu możemy przejrzeć się jak w lustrze i dostrzec, to co być może w codziennej pogoni za chlebem nam umyka, a mianowicie własne korzenie. W Niemczech ogromną popularnością cieszy się pojęcie heimatu, czyli "małej ojczyzny". W Polsce nie przywiązuje się do tego aż tak wielkiej wagi, a szkoda, gdyż miejsce urodzenia, ma swoje przełożenie na dalsze życie jednostki. Warto dzięki temu spektaklowi zastanowić się nad tym, kim tak naprawdę jestem i czym jest moja mała ojczyzna. Zresztą, co jo Wom byda godać, jakżeście są Ślązoki, to pójdziecie to łobejrzeć, a jak żeście są hanysy i na Ślonsku ino mieszkocie, to tyż idźcie, żebyscie wiedzieli, kaj mieszkocie. Ino wcześniej radza poznać trocha ślonsko gwara, by wiedzieć, co to znaczy, że "w antryju na byfyju stoi szolka tyju". Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach Stanisław Mutz "Polterabend" opracowanie tekstu i reżyseria: Tadeusz Bradecki scenografia: Paweł Dobrzycki muzyka i aranżacja: Andrzej Marko choreografia: Anna Majer asystent reżysera: Marcin Szaforz asystent scenografa: Małgorzata Ptok Obsada: Wiesław Sławik, Alina Chechelska, Ewa Leśniak (gościnnie), Krystyna Wiśniewska, Marcin Szaforz, Marek Rachoń, Maciej Wizner, Antoni Gryzik Prapremiera: 5.01.2008 r.

Łukasz Karkoszka
Dziennik Teatralny Katowice
8 stycznia 2008