Przychodzimy, odchodzimy
"Przychodzimy, odchodzimy". Tyle razy to śpiewali piwniczni artyści, przez dziesiątki lat... Były odejścia definitywne, jak Piotra, jak Haliny, nie zostawiające krzty złudzeń, co do ostateczności pożegnania, były własnowolne, acz nie zawsze "leciuteńko na paluszkach", jak niegdyś Legendarnej Ewy, jak mojego sąsiada z dołu.Przychodzili za to inni, jeszcze inni wracali - jak Tadeusz Kwinta, jak Mieczysław Święcicki. Od przeszło 30 lat towarzyszył temu Piotr Ferster, piwniczny dyrektor, jak się zwykło go nazywać, a teraz sam postanowił odejść. Widać wystarczy mu już teraz mieszkanie przy legendarnym placu na Groblach, co to rezydował przy nim Piotr S., dla którego ów plac obiegła niegdyś nago, w prezencie imieninowym, Luiza.
"Szalona lokomotywa" ma powrócić - co brzmi wręcz sensacyjnie, zwłaszcza dla tych, którzy ów legendarny musical Teatru STU pamiętają. Trzy lata szedł przy nadkompletach. W katowickim Spodku został wystawiony, a bilety tanie nie były, pięć razy pod rząd, o czym aż w Dzienniku Telewizyjnym mówiono. Pisali o "Lokomotywie" niemal wszyscy, bo było to wydarzenie i muzyczne, i inscenizacyjne. Plus Maryla Rodowicz i Marek Grechuta. "Szkoda tylko, że jest to widowisko z Krakowa" - wzdychał na łamach "Kultury", z właściwą sobie urodą rzecz opisując, KTT. I oto musical ma zaistnieć na taśmie filmowej, za czym stoi Stanisław Tyczyński, zatem rozmach przedsięwzięcia można sobie wyobrazić; wystarczy jadąc "aczwórką" do Katowic popatrzeć na kosmiczne miasteczko filmowe, jakie zbudował tam twórca RMF FM. Kto zastąpi Rodowicz, kto Grechutę? "Atrakcją »Lokomotywy« jest udział trzech pięciogwiazdkowych gwiazdek" - pisał Lucjan Kydryński mówiąc o Rodowicz, Grechucie i Jerzym Stuhrze. A teraz? Kiedyś wywołałoby to narodowy spór na miarę tego, czy Olbrychski może grać Kmicica, skoro był Azją Tuhajbejowiczem... Jedno jest pewne; muzyka Grechuty i Pawluśkiewicza niezmiennie urzeka. Plus Witkacy; po blamażu z jego zakopiańskim pochówkiem, po głupawej "Mistyfikacji" niechby wreszcie się objawił w Formie. Czystej, najlepiej.
Cieszy mnie też powrót, jakże mniej szalony, zatem "po cichu, po wielkiemu cichu" się dokonujący. Po 10 latach przerwy ponowili współpracę Grzegorz Turnau i Michał Zabłocki, czego dowody znajdziemy ponoć jeszcze w tym roku na nowej płycie Grzegorza T. Kiedyś nakreślili sobie pułap takimi piosenkami, jak "Cichosza", "Bracka" czy, wcześniej, "Naprawdę nie dzieje się nic". Oby znowu się zdarzyło.
Inny z kolei come back odbył się w cieniu piwnic. Po 30 latach powrócił w centrum Krakowa Klub Buda; acz teraz wejście od ul. Czystej, a wonczas wchodziło się od ul. Ziai (czyli teraz Jabłonowskich). Ale to tenże dom studencki, co to kiedyś podlegał pod, Państwo wybaczą, "Wysrol", czyli Wyższą Szkołę Rolniczą, a teraz to już Uniwersytet Rolniczy. To w tej piwnicy, acz nie w tym dosłownie miejscu, powstał Kabaret Pod Budą; dziś z lekka zapomniany, ale przecież bez niego nie byłoby późniejszej kariery Bohdana Smolenia, Grupy Pod Budą, a i małżeństwa Andrzeja Sikorowskiego z Chariklią, bo w tymże kabarecie się poznali. Świetnie zatem, że dawni kabareciarze, z Andrzejem Pawłowskim i Grzegorzem Reklińskim, co to teraz stanął na czele Stowarzyszenia Wychowanków Uniwersyteckich Studiów Rolniczych, które jest gospodarzem miejsca, postanowili klub przywrócić.
Otwarcie odbyło się w piątkowy wieczór. Odśpiewano "Pod Budą, Pod Budą Komisja do walki z nudą", niegdysiejszy hymn kabaretu, w czym wiedli prym Marta Stanek-Piątkowska i Alek Gałka, przy pianinie zasiadł jak ongiś Zbigniew Karwala, potem Marta cudnie zaśpiewała kilka piosenek ze swego bogatego repertuaru. Ależ się zrobiło sentymentalnie. Wystąpił też Andrzej Gruszczyk z własnymi piosenkami oraz kabaret studentów z Wydziału Hodowli i Biologii Zwierząt UR, który w swej nazwie docieka "O co chodzi". Ma gościć w tym klubie regularnie, pod opieką starszych kolegów. Powróci też Marta Stanek, pojawi się kapela Skalnych.
"Przychodzimy, odchodzimy". Póki nie definitywnie, wszystko zdarzyć się może. Choć oczywiście "nic dwa razy się nie zdarza".
Wacław Krupiński
Dziennik Polski
24 maja 2010